Czy zachodnie media kłamią w sprawie wojny syryjskiej?

Przekaz zachodnich mediów na temat wojny domowej w Syrii nie ma nic wspólnego z dziennikarską rzetelnością. Ale ten dychotomiczny obraz konfliktu świetnie służy państwom Zachodu.

Syryjski billboard przedstawiający Baszara al-Assada (Flickr: tgraham-cc)
Syryjski billboard przedstawiający Baszara al-Assada (Flickr: tgraham-cc)

Zainteresowanie mediów wojną domową w Syrii powoli chyba wygasa, choć jeszcze czasem powraca ona niczym bumerang w przypadku nowych okoliczności i zwrotów akcji. Nie dziwne, że nasze media przestały się tym tematem interesować, bo od dłuższego czasu nic nowego tam się nie dzieje. Ale czy odbiorcy ich informacji kiedykolwiek wiedzieli o co tak naprawdę ta gra się toczy?

Nasze krajowe środki masowej (dez)informacji podając wiadomości z frontu walk w Syrii uprawiały najprawdziwszą w świecie propagandę. Ich przekaz nie miał absolutnie nic wspólnego z dziennikarską rzetelnością. Próbowano przedstawić konflikt w sposób dychotomiczny – ze złym prezydentem, który uciska własny naród oraz dobrymi rebeliantami, którzy stają w obronie pokrzywdzonych, a których my mamy moralny obowiązek wspierać, nie bacząc przy tym na całą złożoność problemu tego konfliktu.

Wojna wszystkich z wszystkimi

Na początek trzeba sobie uświadomić, że nie jest to konflikt bilateralny tylko multilateralny, gdzie nie występują dwie strony konfliktu, tylko…, no właśnie: ile? Ciężko zliczyć, ale możemy wyróżnić cztery podstawowe strony, które wzajemnie się zwalczają. Oczywiście jedną z nich są siły rządowe, w naszych propagandowych środkach przekazu nazywane także „reżimowymi”, a więc wspierające prezydenta Baszara al-Assada.

Drugą są rebelianci – głównie zbuntowani oficerowie z armii syryjskiej i popierający ich żołnierze, którzy stanęli po stronie demonstrantów i protestującej ludności kiedy prezydent nakazał spacyfikować ich protesty.

Trzecią stroną są dżihadyści, którzy zjechali się z całego świata, aby wykorzystać zawieruchę wojenną i ustanowić wzorcowy islamski emirat, w którym będzie obowiązywać prawo szariatu.

I wreszcie czwartą stroną są walczący o własną niezależność i autonomię Kurdowie, którzy utworzyli nawet własne oddziały paramilitarne – swoiste frei korpsy, kontrolujące tereny zamieszkałe zwarcie przez Kurdów, czyli tereny przy granicach z Turcją i Irakiem.

Jak w ogóle doszło do całego konfliktu? Na fali arabskiej wiosny, także w Syrii ludność cywilna wyszła na ulice i zaczęła się domagać demokratycznych reform (syryjskiej demokracji, gdzie w wyborach startował tylko jeden kandydat, rzeczywiście daleko było do zachodnich standardów). Prezydent, pewien swojej pozycji w państwie, kazał spacyfikować protestujące tłumy. Wtedy nastąpiła radykalizacja poglądów i postulatów wśród ludności Syrii, a z czasem wojsko zaczęła stopniowo przechodzić na ich stronę, bo nie zamierzało strzelać do rodaków. Tym sposobem kilku zbuntowanych generałów wraz z podległymi im jednostkami utworzyło Wolną Armię Syrii.

Zawodowy dżihad w akcji

To wersja oficjalna. Prawda może jednak nie być tak prosta i tak do końca oczywista, ponieważ coraz więcej wskazuje na to, że w tłum protestujących obywateli wtopili się bojownicy al-Kaidy, którzy zaczęli atakować obiekty rządowe. To także ci sami ludzie najprawdopodobniej stoją za pierwszymi atakami na protestujących cywilów, którzy nie potrafili ich rozpoznać i odróżnić od sił rządowych. Skutkowało to dalszą polaryzacją i radykalizacją poglądów oraz wzajemnym oskarżaniu się dwóch zwaśnionych stron o dokonywanie aktów przemocy. Właśnie z powodu ataków bojowników al-Kaidy prezydent al-Assad kazał pacyfikować demonstracje, a protestujący cywile wzięli swojego prezydenta za agresora. Wygląda na to, że ktoś celowo napuścił na siebie te dwie strony, aby doprowadzić do eskalacji konfliktu i destabilizacji całego kraju, który pogrążył się w wojnie domowej.

Faktem jest natomiast, że bojownicy al-Kaidy są finansowani i zbrojeni przez swoich rzekomych śmiertelnych wrogów, czyli przede wszystkim USA oraz Izrael. W tym procederze partycypują także Arabia Saudyjska i Katar, przez które przechodzą pieniądze z Zachodu dla dżihadystów. Jest także faktem, że ci sami bojownicy, którzy zabijali Jankesów w Iraku, dzisiaj są szkoleni przez armię turecką, a także polskich oficerów w obozach przejściowych w Jordanii. To, że Polska szkoli bojowników tej samej al-Kaidy, z którą miała rzekomo walczyć w Afganistanie, zaszczytu nam nie przynosi oraz pokazuje z całą mocą zakłamanie naszych sojuszników z USA na czele w wojnie z urojonym terroryzmem, bo jak inaczej wytłumaczymy fakt, że za logistyczne zaplecze tych bojowników są odpowiedzialne MI6 oraz CIA?

Ktoś pomyślałby, że to jakieś political fiction… Niestety w 2002 roku miała miejsce udokumentowana próba utworzenia komórki al-Kaidy przez Izrael w Strefie Gazy, aby uzasadnić atak na Palestyńczyków. Także Hamas – dziś wróg nr 1 Izraela – zdaniem niektórych może być tworem… Mossadu, powołanym w celu zwalczania konkurencyjnej OWP Jassera Arafata, który z czasem zerwał się z łańcucha, usamodzielnił i z sojusznika przekształcił się we wroga. Dzisiaj dżihadyści z komórek al-Kaidy coraz częściej i coraz liczniej przenikają także do oddziałów rebeliantów, więc na dzień dzisiejszy nie można już z całą pewnością odróżnić tych dwóch sił.

Co ciekawe co najmniej 90% mudżahedinów to cudzoziemcy! Pozjeżdżali się dosłownie ze wszystkich stron świata, w tym także z krajów tak egzotycznych dla świata islamu jak Belgia czy Rosja.

Warto tutaj przybliżyć nieco ewentualne motywacje mudżahedinów, którzy uważają swoją walkę za świętą, ponieważ walczą oni z prezydentem wyznającym alawizm. Jest to synkretyczna religia wywodzącą się z szyizmu, ale łącząca w sobie wokół muzułmańskiego rdzenia także elementy wierzeń chrześcijańskich, zaratusztriańskich i astralnych. Profesor Janusz Danecki zalicza alawizm do tzw. ugrupowań skrajnych, czyli daleko odbiegających pod względem doktrynalnym od muzułmańskiej ortodoksji. Nie dziwne zatem, że wielu sunnitów uważa ich za heretyków, oskarżając ich wręcz o oddawanie prezydentowi al-Assadowi boskiej czci i to w sensie jak najbardziej dosłownym.

Co na to NATO?

Wiele mówiło się także o interwencji zbrojnej państw NATO, aby powstrzymać krwiożerczego prezydenta i zakończyć jak najszybciej ten konflikt. Problem w tym, że żadne państwo zachodnie się do tego nie kwapi, nie tylko ze względu na aktywny opór Rosji i Chin, ale także w imię swoich własnych interesów. Zachodnim mocarstwom zależy, aby ta wojna trwała jak najdłużej i z pewnością będą ją podtrzymywać sztucznie jeszcze przez całe lata.

Jednak interwencji NATO nie można w żadnym razie wykluczyć. Najwyraźniej organizacja czeka na odpowiedni moment, tym bardziej, że w każdej chwili może wrócić do wariantu, który już sprawdził się w Libii, czyli jawnego opowiedzenia się po jednej ze stron i przeprowadzenie interwencji zbrojnej rzekomo w celu „ochrony bezbronnych cywilów” przed tyranem.

Równie dobrze planiści NATO mogą jednak w dalszym ciągu zostawiać wolną rękę rebeliantom i al-Kaidzie, a kiedy ci już obalą prezydenta al-Assada i zaczną zaprowadzać swoje rządy, zdecydować się na siłowe rozwiązanie w celu „walki ze światowym terroryzmem”. Wtedy Jankesi będą mogli zaprowadzić swoje bezpośrednie rządy w Syrii, dosłownie przejmując kraj.

Regionalny układ sił

Rzućmy teraz okiem na mapę Bliskiego Wschodu i sprawdźmy, jak wygląda tam układ sił. USA są żelaznym sojuszem Izraela. Syria jest wiernym sojusznikiem Iranu, który swego czasu odgrażał się, że wymaże Izrael z mapy świata i podobno rozwija nawet własny program nuklearny (tylko że z tym programem jest podobna historia jak z Yeti – podobno ktoś kiedyś widział…). Mamy także sunnickie monarchie takie jak Arabia Saudyjska i Katar, które także dzielnie wspierają syryjską rebelię ze wszystkich sił, próbując obalić prezydenta al-Assada. Czują się one osaczane przez szyicki Iran i jego satelity w regionie: z jednej strony w większości szyicki Irak, potem Syria, Liban i obecny w nim Hezbollah, w Zatoce Perskiej Bahrajn z większością szyicką oraz na południu Jemen, w którym połowę ludności stanowią zajdyci, kolejny odłam szyizmu. W związku z tym arabscy monarchowie próbują maksymalnie osłabić irańskich sojuszników, którzy okrążają Arabię Saudyjską, tworząc swoisty półksiężyc. W tym momencie ich uwaga skupia się na Syrii.

Syryjscy rebelianci zaczęli ostatnio przenikać także na terytorium Libanu, gdzie ostrzelali libańskie posterunki w celu wciągnięcia tego państwa do konfliktu. Zapewnili już także, że przenikną do południowych przedmieść Bejrutu, które są głównym siedliskiem Hezbollahu, co pomoże związać walką to ugrupowanie.

Również wojska izraelskie już raz zapuściły się w głąb terytorium Libanu. Były to oddziały stacjonujące na Wzgórzach Golan, które są także bazą dla dżihadystów, gdzie są opatrywani przez izraelskich lekarzy wojskowych! Zresztą Izrael ostatnio zagroził, że jeśli Syria odpowie uderzeniem odwetowym po ostatnich izraelskich atakach wojskowych, to obali rządy al-Assada w tym kraju. Należy przez to rozumieć, że Izrael grozi Syrii interwencją zbrojną i sam, będąc obecnie faktycznym agresorem poprzez finansowanie i aktywne wspieranie bojówek al-Kaidy oraz ataki konwencjonalne, stawia siebie w roli potencjalnej ofiary, tworząc tym samym sytuację nad wyraz schizofreniczną.

Co zyskuje Izrael? Przede wszystkim, Hezbollah walczący z syryjskimi rebeliantami stałby się całkowicie nieszkodliwy dla państwa żydowskiego. Również pogrążona w wojnie domowej Syria stała się wrogiem zupełnie zneutralizowanym. Rozszerzenie konfliktu miałoby na celu nie tylko zdestabilizowanie Libanu i pogrążenia go w wojnie, ale być może także umożliwienie interwencji zbrojnej w tym kraju i całkowitą rozprawę z Hezbollahem. Podczas ewentualnej interwencji Izrael mógłby pokusić się o znacznie większe zdobycze terytorialne niż tylko Wzgórza Golan.

Prawdziwe cele

Jakie cele przyświecają faktycznym agresorom? Są trzy najważniejsze:

1) całkowite unieszkodliwienie sojuszników Iranu w regionie, co mogłoby być prologiem do inwazji na ten kraj;

2) region Bliskiego Wschodu leży bardzo blisko południowej granicy Rosji, zdestabilizowany, pogrążony w totalnym chaosie, ciągłych konfliktach i wojnach domowych musi negatywnie wpływać także i na Rosję (dlatego tak ochoczo broni ona Iranu i Syrii), Chińczycy nie mogąc importować ropy ze zdestabilizowanego Bliskiego Wschodu musieliby skierować swoje poszukiwania tego surowca ku Syberii, co może grozić poważnym konfliktem między oboma państwami;

3) nie możemy zapominać, co łączy ze sobą Libię, Syrię i Iran. Jedynym muzułmańskim państwem na świecie posiadającym broń atomową jest obecnie Pakistan, jednak swego czasu władze wszystkich tych państw zwróciły się do Islamabadu z prośbą o pomoc w rozwoju własnego programu nuklearnego. Spośród tych krajów Libia już została unieszkodliwiona, Syria właśnie znajduje się na warsztacie, a Iran zostawiono na deser.

Bałkanizacja Bliskiego Wschodu

Obecnie obserwujemy proces bałkanizacji Bliskiego Wschodu, mający na celu pogrążenie całego regionu w niekończącej się wojnie. Na naszych oczach jest wiernie realizowany plan Bernarda Lewisa z lat siedemdziesiątych, którego cel został wymieniony w punkcie 2. Został już praktycznie zrealizowany wspólny plan USA i Arabii Saudyjskiej utworzenia regionalnej legii cudzoziemskiej złożonej z najemnych sunnickich fanatyków we wspólnym froncie przeciwko Iranowi.

Smuci fakt, że polskie media nawet nie starały się dostrzec tak oczywistych okoliczności tego konfliktu i – zamiast rzetelnej analizy – serwują nam przekaz jednostronny, mający przedstawić prezydenta al-Assada w skrajnie złym świetle i pokazać go jako wroga całej ludzkości. Czy zatem one, tak jak i pozostałe zachodnie media, działają na polityczne zamówienie, przygotowując zawczasu opinię publiczną do interwencji w Syrii i dając moralne uzasadnienie dla natowskiej agresji? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam, ale niech weźmie pod uwagę, że wcześniej podobny zabieg zastosowano wobec pułkownika Kaddafiego. Jego efekty widzieliśmy jakiś czas temu, a reperkusje będziemy odczuwać jeszcze przez wiele lat, póki sytuacja w Libii się nie ustabilizuje. Dla mnie zatem odpowiedź jest jasna: wygląda na to, że pewni zagraniczni decydenci postanowili, że już najwyższa pora zmienić władze w Syrii…

6 thoughts on “Czy zachodnie media kłamią w sprawie wojny syryjskiej?

  1. Całkowicie zgadzam się z tezami przedstawionymi w tekście.

    Celem protestów społecznych było zwrócenie uwagi na złą sytuację gospodarczą ludności: biedę, korupcję, dyskryminację, a także chęć powiększenia zakresu swobód obywatelskich. Obecnie konflikt wyewoluował daleko poza pierwotne cele i został „przejęty” przez nowych aktorów. Główne walki toczą się na tle religijnym – szyitów i sunnitów. Jest to element walki pomiędzy Iranem i Arabią Saudyjską o dominację w regionie i szerzej w świecie Islamu. Obok sił reżimowych wspieranych przez irańskich Strażników Rewolucji, oddziały Hezbollahu, szyickich ochotników z Iraku oraz uchodźców Palestyńskich, a także sił rebelianckich złożonych z ludności sunnickiej, najemników oraz rosnącej rzeszy islamistów, trzecią siłą w konflikcie są Kurdowie. Na rozwój sytuacji rzutuje nierozwiązana kwestia kurdyjska – ustanowienie na północy Syrii obszaru kontrolowanego przez Kurdów. Powyższa kwestia ma ogromne znaczenie na sytuacje w regionie, a w szczególności w Turcji. Kwestia rzutuje na stosunki państw regionu z Irakiem, w granicach, którego znajduje się autonomiczny obszar Kurdystanu wspierający Kurdów. Bliskiego Wschodu ma strategiczne znaczenie dla wspólnoty międzynarodowej, ze względu na zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego, a także na funkcję tranzytową obszar jest polem rozgrywki wielu państw, a także aktorów niepaństwowych. Krzyżowanie interesów hamuje podjęcie bardziej zdecydowanych działań. Uważam, że konflikt będzie trwał jeszcze przez długi czas, aż do momentu stłumienia wojny przez reżim Assada.

    Pozdrowienia!

  2. Takie samo wrażenie odnoszę czytając o Syrii że jest to propaganda podobna to tej o Egipcie gdzie amerykanie na siłę wybielają Morsiego.

  3. Mam nadzieję że wszystko skończy się dobrze (bez rozlewu krwi)

Komentowanie wyłączone.