W poszukiwaniu źródeł irackiej przemocy

Sytuacja w Iraku jest bardziej skomplikowana niż przedstawia się ją na Zachodzie. Odrodzenie sunnickiego radykalizmu więcej ma wspólnego ze złą polityką rządu Nuriego Al-Malikiego i dyskryminacją sunnitów, niż działaniami Al-Kaidy.

Skutki wybuchu samochodu-pułapki (fot. james_gordon_losangeles/Flickr-CC)
Skutki wybuchu samochodu-pułapki (fot. james_gordon_losangeles/Flickr-CC)

Mieszkańcy irackiej Al-Falludży nie mają łatwego życia. Miejscowość znana jako „Miasto meczetów” była areną długich walk, bombardowań i wojskowych ataków w następstwie amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 roku. W efekcie zniszczone zostało 36 tysięcy mieszkań (spośród wszystkich 50 tysięcy), a ofiary w ludziach, zgodnie z danymi irackich organizacji pozarządowych, sięgnęły około 5 tysięcy ofiar, głównie wśród cywili. Tego typu horror pozostawia znaczące ślady nie tylko na ludzkiej psychice, ale także na zdolnościach rozwojowych społeczności – jeszcze rok po tych dantejskich scenach ponad połowa Al-Falludży pozbawiona była elektryczności, bezrobocie stało się chronicznym problemem, a odbudowa miasta szła w iście żółwim tempie. Mimo to wydawało się, że od 2005 roku relatywny spokój ponownie zagościł w tym położonym nad Eufratem mieście.

Z tego powodu swego rodzaju dziwnym déjà-vu mogła wydawać się informacja o tym, że od 30 grudnia 2013 roku walki powróciły do Al-Falludży. Wieść o tym, że miasto to zostało zajęte przez radykalnie islamską grupę ISIS (Islamskie Państwo w Iraku i Syrii) spotkała się z „niedowierzaniem oraz odrazą” amerykańskich weteranów, którzy walczyli o odbicie tego miasta. Reakcja amerykańskich mediów była łatwa do przewidzenia – niewdzięczni Irakijczycy nie umieli docenić wspaniałych osiągnięć Amerykanów, którzy poświęcili swe życie, w ilości ponad 100 żołnierzy, walcząc o wolność i szczęście tego arabskiego narodu. Nie ujrzymy nawet wzmianki o tysiącach ofiar irackich, których cierpienie nie jest już najwyraźniej warte materiału prasowego.

Dżihadyści w natarciu

Czym jest wspomniany wyżej ISIS? Jest to grupa radykalnych dżihadystów, którzy swoją działalność rozpoczęli jako jedna z gałęzi Al-Kaidy, w celu utworzenia kalifatu na który składać by się miały początkowo Irak oraz Syria, a potem zapewne tereny Palestyny, Jordanu czy Libanu. Obecnie ich siły to około 7 tysięcy bezwzględnych i radykalnych dżihadystów, chcących wprowadzenia najbardziej bezkompromisowej wersji szariatu. Mają jednak jeden, dosyć poważny problem – większość Irakijczyków oraz Syryjczyków nie podziela ich skrajnej wersji islamu.

Większość zachodnioeuropejskich medialnych narracji stara się ukazać toczące się od 30 grudnia 2013 roku walki w Iraku jako kolejny front globalnej wojny z terroryzmem, starcia ze złowrogimi islamistami, którzy tylko czyhają na możliwość wprowadzenia swojej utopijnej religijnej wizji w życie. Bez wątpienia – islamski terroryzm stanowi cały czas jedną z głównych bolączek naszych czasów i walka z Al-Kaidą oraz jej przybudówkami jest celem jak najbardziej słusznym (o ile nie krzywdzi zwykłych ludzi, jak to najczęściej bywa w przypadku amerykańskiej „wojny z terroryzmem”). Cały szkopuł w tym, że ten schemat zupełnie nie pasuje do opisu sytuacji w kraju nad Tygrysem i Eufratem. Działalność terrorystyczna w Al-Falludży oraz Ar-Ramadi stanowi bowiem jedynie pokłosie i efekt uboczny o wiele głębszych problemów, z którymi Irak boryka się od co najmniej dekady.

Głównym problemem, który stanowi punkt zapalny od dobrych paru lat jest położenie ludności sunnickiej w Iraku. Sunnici stanowią tutaj mniejszość, która stanowi w przybliżeniu 32-37% wszystkich muzułmanów, w porównaniu z większością szyicką (60-65%). Ten podział religijny bardzo łatwy do zaobserwowania jest na mapie administracyjnej Iraku – nie przypadkowo zdecydowana większość sunnickich protestów miała miejsce w zachodniej prowincji Al-Anbar. To właśnie w tej irackiej dzielnicy znajduje się główny bastion sił tej mniejszości religijnej. Do roku 2003, czyli aż do amerykańskiej interwencji militarnej, władzę w kraju położonym nad Tygrysem i Eufratem sprawowały siły baasistowskie, które mimo że forsowały relatywnie sekularną politykę panarabizmu i modernizacji, to w obsadzaniu stanowisk państwowych opierały się głównie na sunnickiej części społeczeństwa. Saddam Husajn z całą pewnością nie był pobożnym człowiekiem, jednak spośród dwóch wielkich gałęzi islamu, bliżej mu było do sunnizmu niż do szyizmu.

Wszystko zmieniło się po 2003 roku. Amerykanie postanowili oprzeć nowy iracki system na kompromisowym układzie, w którym sunnici oraz szyici dzielić się będą władzą. I tak – urząd prezydenta przypadł przedstawicielowi społeczności kurdyjskiej (jednocześnie sunnicie) Dżalalowi Talabaniemu, premierem został szyita Nuri al-Maliki, z kolei przewodniczącymi Irackiego Zgromadzenia Narodowego zostawali po kolei sunnici – obecnym jest Osama al-Nudżaifi. Ten mocno wydumany koncept miałby być może prawo bytu, gdyby wszyscy aktorzy grali w nim przydzielone sobie role. Pomysł zaczął jednak szwankować wraz z ekscesami premiera al-Malikiego, który zapragnął pokazać sunnitom, kto tak naprawdę rządzi w kraju.

Al-Maliki marginalizuje sunnitów

Najlepszym sposobem na pozbycie się rywali i uciszenie niechcianych głosów jest wydanie nakazu aresztowania. Z tej metody Nuri al-Maliki korzystał i korzysta obficie. Ofiarą tej metody padł w kwietniu 2012 roku przewodniczący Irackiej Niezależnej Komisji Wyborczej Faradż al-Hajdari, pod niezwykle „ciężkimi” zarzutami – rozdania po 130$ bonusów finansowych dla swoich pięciu pracowników. Jeszcze rok wcześniej iracki premier rozpętał kampanię „oczyszczenia” kraju z elementów baasistowskich. W efekcie, we wrześniu 2011 roku ok. 145 pracowników naukowych na uniwersytecie w Tikricie zostało aresztowanych za swe rzekome powiązania z poprzednim reżimem, a następny miesiąc przyniósł zaaresztowanie około 600 rzekomych spiskowców baasistowskich. We wszystkich tych przypadkach, dowody co do przestępczej działalności ofiar były co najmniej wątpliwe, o czym pisze Center for Strategic and International Studies w swoim raporcie pt. „Iraq in Crisis” (strona 86 raportu).

19 grudnia 2011 roku – prawie dokładnie na rok przed wybuchem protestów – wydany został nakaz aresztowania sunnickiego wiceprezydenta Iraku Tarika al-Haszimiego pod zarzutem planowanych zamachów bombowych na rząd al-Malikiego. Oskarżony uciekł z Iraku, ale tamtejszy sąd nie mogąc najwyraźniej pogodzić się z tym faktem skazał al-Haszimiego zaocznie na karę śmierci przez powieszenie… pięciokrotnie, zapewne na wszelki wypadek, gdyby al-Haszimi miał jeszcze jakieś wątpliwości czy wracać do kraju rządzonego przez szyickiego premiera. Marginalizacja elementów sunnickich dotknęła również ministra finansów Rafiego al-Issawiego, kiedy to w drugiej połowie grudnia 2012 roku jego mieszkanie oraz biuro zostało zaatakowane przez siły specjalne, w efekcie czego jego 10 ochroniarzy zostało aresztowanych.

To przelało czarę goryczy i sprawiło, że iraccy sunnici zaczęli pokojowo protestować poczynając od 21 grudnia 2012 roku. Oprócz trzymania banerów z takimi hasłami jak „Ludzie chcą obalenia reżimu”, protestanci zablokowali jedną z głównych irackich dróg, która stanowi główną trasę handlową między Syrią a Jordanem. Blokada dotyczyła jednak tylko dóbr transportowanych przez siły rządowe – dobra prywatne miały możliwość swobodnego przejazdu. Mimo to, Al-Maliki od samego początku groził demonstrantom i sugerował, że prym wśród ich szeregach wiodą radykalni islamiści.

Iracki premier szybko przeszedł od czczych gróźb do działań, a kulminacją potyczek protestantów oraz sił rządowych był 23 kwietnia 2013 roku, kiedy to służby specjalne zaatakowały pokojowo demonstrujących w miejscowości Hawidża, zabijając 50 i raniąc 110. Tak krwawej rozprawy nie było w Iraku od dobrych paru lat i wydarzenia z kwietnia 2013 roku stanowiły początek i iskrę dla coraz śmielszych potyczek w irackim rządem, który zdaniem sunnitów stracił całkowicie swoją legitymizację. Al-Maliki nie myśli jednak nawet o kompromisie – 28 grudnia 2013 roku irackie siły specjalne zaaresztowały jednego z najbardziej wpływowych sunnickich parlamentarzystów Ahmeda al-Alwaniego, zabijając przy tym jego brata oraz pięciu strażników.

Możemy więc chyba śmiało obronić tezę, że Nuri al-Maliki prowadzi złą i niebezpieczną politykę, opartą na skłócaniu Irakijczyków i stanowiącą ucieleśnienie zasady „dziel i rządź”. Sunnici są marginalizowani, co prowadzi do ich frustracji oraz gniewu i stanowi jedną z głównych przyczyn obecnego zamieszania w Iraku. Ale nie jest to powód jedyny.

Problemy strukturalne

Strukturalne problemy Iraku sięgają o wiele głębiej i są w znacznej mierze efektem nieudolnej polityki USA, które to zdecydowanie nie wywiązały się z roli, która same na siebie nałożyły – czynnika państwowotwórczego i stabilizacyjnego. Budowa aparatu państwowego oraz administracyjnego wymaga umiejętności w zarządzaniu oraz kompetencji, których to zdecydowanie brakuje obecnie rządzącym Irakiem. Największą bolączką kraju położonego nad Tygrysem i Eufratem jest horrendalna wręcz korupcja. Owszem, od korupcji nie są wolne nawet najbardziej rozwinięte kraje i społeczeństwa europejskie, ale Irak ma tutaj wyjątkowo czarną kartę. W rankingu Transparency International z 2012 roku zajmuje on 169 miejsce na 176 krajów – niżej plasują się jedynie takie kraje jak Korea Północna, Somalia czy Afganistan. Jak to przekłada się na życie codzienne? Opowiedzieć może o tym pani Um Hussajn, której syn został najpierw uprowadzony, a następnie przetrzymywany w więzieniu i torturowany, a jedyną możliwością aby go zobaczyć oraz nie dopuścić do jego zabicia (bo takie groźby właśnie padały) było płacenie coraz większych łapówek. Porywanie ludzi, torturowanie ich w państwowych więzieniach a następnie wyłudzanie pieniędzy za widzenia oraz wypuszczenie na wolność stało się całkiem opłacalnym biznesem. W przypadku pani Um Hussajn wszystko skończyło się dobrze, w innych przypadkach już jednak nie zawsze tak bywa.

Aby dokończyć temat wymiaru sprawiedliwości w Iraku można nadmienić, ze irackie prawo wyróżnia 48 przestępstw karanych karą śmierci, w tym… uszkodzenie mienia publicznego. Tylko w 2013 roku doszło w Iraku do 169 egzekucji, co lokuje ten kraj na niechlubnym 3 miejscu pod tym względem – za Chinami oraz Iranem. Łamanie praw człowieka jest bez cienia wątpliwości kolejnym czynnikiem pogarszającym sytuację w Iraku.

Słuchając ostrzeżeń irackiego premiera o zagrożeniu ze strony Al-Kaidy należy pamiętać o tym, że za przemoc w Iraku odpowiedzialna jest również spora część szyickich bojówek oraz organizacji, spośród których co najmniej część może znajdować się pod kontrolą rządu. Asa’ib Ahl al-Hak (AAH), Hezbollah, Organizacja Badr – jeśli zanurzylibyśmy się bardziej dogłębnie w iracki półświatek szybko przekonalibyśmy się, ze prosty podział na „good guys” i „bad guys” nie znajduje tu prostego zastosowania. Bardzo możliwe, że irackiemu premierowi zależy na nakręcaniu przemocy i sam osobiście ma w tym swój bezpośredni udział. Nie tylko Al-Kaida ma w Iraku krew na rękach.

Na koniec należy koniecznie wspomnieć o sprawie podstawowej, czyli uwarunkowaniach ekonomicznych oraz gospodarczych. Szukając źródeł irackiej przemocy nie można nie wspomnieć o rosnącym bezrobociu oraz braku podstawowych usług socjalnych, co sprawia, że mieszkańcy Iraku muszą w znaczącym stopniu żyć w biedzie (poniżej granicy ubóstwa żyło w 2008 roku 25% Irakijczyków, zgodnie z wyliczeniami CIA). Mimo, że budżet na rok 2014 jest najwyższy w historii Iraku i przekracza liczbę 100 miliardów dolarów na jeden tylko rok (co daje ok. 20 tysięcy dolarów na przeciętną iracką siedmioosobową rodzinę), zwykli Irakijczycy wcale tego nie odczuwają. Problem leży m.in. w strukturze gospodarki Iraku, która jest nadmiernie uzależniona od ropy i za mało zdywersyfikowana (skąd my to znamy…). Irak jest drugim największym eksporterem ropy spośród krajów Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) i eksportuje on średnio aż 2,4 miliona baryłek dziennie. Póki ceny ropy są wysokie pozwala to na utrzymanie zbilansowanego budżetu, jednak nie rozwiąże to problemów takich jak przestarzała infrastruktura, brak wykwalifikowanej siły roboczej czy korupcja. Do tego dochodzą nierozwiązane problemy na płaszczyźnie politycznej – brak silnego Sądu Konstytucyjnego, niemożność rozliczania działań premiera poprzez zadawanie mu pytań czy brak ustawy dotyczącej partii politycznych, która regulowałaby ich finansowanie czy relacje w stosunku do rządu. A to tylko wierzchołek góry lodowej.

Miejmy nadzieję, że fanatycy z ISISu zostaną wypędzeni z Iraku z możliwie jak najmniejszymi szkodami dla tego kraju i jego mieszkańców. Aby do tego doszło, nie potrzeba amerykańskiej pomocy – przyszłość Iraku zależna jest bowiem od dwóch głównych czynników: pierwszym jest rozwój sytuacji w niszczonej przez wojnę domową Syrii, a drugą – rozwój w sytuacji wewnętrznej Iraku, czyli włączenie Sunnitów do procesu politycznego i zaprzestanie ich dyskryminacji; reformy polityczne; walka z korupcją; większa transparentność rządu oraz bardziej kompetentna i reformistyczna polityka gospodarcza. Amerykanie chcą pomóc Irakowi pociskami AGM-114 Hellfire – Irakijczycy powinni jednak wybrać kartę wyborczą (już w kwietniu tego roku), ciężką pracę oraz większą otwartość i zaufanie do drugiego człowieka, także tego wyznającego inny rodzaj religii. Wobec radykalnych islamistów będzie to gorsza broń niż najdroższy pocisk albo bomba.