Byłem polskim dywersantem w Donbasie

Donieck nie był celem mojej wyprawy. Autobusem chciałem jechać dalej do ostatniego przystanku – Krasnoarmiejska, osamotnionego miasta pod kontrolą Ukraińców. Los chciał jednak inaczej: zostałem polskim dywersantem w Donbasie.

Żołnierze ukraińscy pod Słowiańskiem (fot. snamess/FLickr-CC)
Żołnierze ukraińscy pod Słowiańskiem (fot. snamess/FLickr-CC)

Miasto przyfrontowe

— W moim domu też mam taką flagę. – powiedziała Tamara spoglądając na dużą flagę Ukrainy powiewającą nad jednym z wojskowych namiotów na posterunku pod Mariupolem. — Mam, ale boję się ją wywieszać. W Mariupolu widziałam tylko jeden samochód jeżdżący z ukraińską flagą. Dasz wiarę? Tylko jeden na całe miasto!

Tamara jest mieszkanką Mariupola, miasta mającego strategiczne znaczenie w trwającej de facto ukraińsko-rosyjskiej wojnie. To ono jest bramą do anektowanego przez Moskwę Krymu. Tamara jest silną zwolenniczką prozachodniego kursu Ukrainy, jednak – jak sama mówi – na jej osiedlu należy do mniejszości. — Mimo tego wszystkiego co tu się działo tutaj jest jeszcze sporo ludzi, którzy są bardziej za Rosją. Na razie się nie wychylają, ale oni są. Są też tacy, którzy są u separatystów i walczą z naszymi żołnierzami.

Tamarę spotkałem na jednym z posterunków pod miastem. Sama zaoferowała, żeby pokazać mi pozostałe pozycje armii ukraińskiej. Nie chciała za to żadnych pieniędzy. Jak sama powiedziała robi to „w służbie Ukrainy i Polski”.

Jeszcze dwa miesiące temu na przedmieściach miasta toczyły się ciężkie walki, dziś panuje tu względy spokój, ale co jakiś czas stanowiska ukraińskich wojsk wokół miasta są ostrzeliwane. Żołnierze, których tam spotykam nierzadko mają twarze licealistów. Znaczna część z nich jeszcze nie walczyła. — Wiesz dzisiaj jest spokojnie, ale codziennie latają drony. Za naszymi pozycjami bywa już różnie – mówi jeden z żołnierzy na posterunku pod miastem.

Do poważniejszego ataku w okolicach Mariupola doszło 14 października. Zginęło wtedy 7 cywilów. I to oni są obecnie najczęstszymi ofiarami. Wiele wsi pod Mariupolem ucierpiało podczas niedawnych walk: zniszczone domy, ludzie pozbawieni dobytku, żyjący w ciągłym strachu, że „znów się zacznie”.

W samym mieście wszystko z pozoru wygląda i działa normalnie. Są otwarte sklepy, kawiarnie, szkoły, urzędy. Lecz każda wiadomość z ukraińskich posterunków jest przyjmowana tu z najwyższą powagą. Każda wiadomość o ostrzale, latającym nad miastem dronie budzi niepokój. Mariupol sprawia wrażenie jakby czekał na kolejny atak. Czeka na niego, ale liczy że go uniknie.

Aresztowanie

Wbrew temu, co mogłoby się wielu wydawać, połączenie z terenami zajętymi przez separatystów odbywa się normalnymi środkami komunikacji. Co prawda nie ma połączenia kolejowego, ale z Mariupola do separatystycznego Doniecka jeżdżą normalne autobusy. Trasa jaką się przemierza do normalnych jednak nie należy.

— Koszmar. – odrzekła kobieta siedząca obok mnie w autobusie na widok kolejnej kontroli dokumentów. Odbywają się one zarówno na posterunkach ukraińskich, jak i u donieckich separatystów. O ile jednak posterunki ukraińskie wglądają dość profesjonalnie, to posterunki separatystów to chaos i loteria.

— Wszyscy mężczyźni wysiadać! – krzyczy jeden z donieckich bojowców w stronę naszego autobusu. Separatysta wyraźnie jest pod wpływem alkoholu. Sprawdza paszporty tylko niektórym i stwierdza: — Dobra. Wy szczęśliwi. Jechać!

Kilka kilometrów dalej kolejna kontrola. Tym razem sympatyczny doniecki milicjant. Nie ma żadnych problemów żeby nas wpuścić. Także mnie, polskiego dziennikarza. Donieck jednak nie był celem mojej wyprawy. Tym samym autobusem chciałem jechać dalej do ostatniego przystanku – Krasnoarmiejska, miasta pod kontrolą Ukraińców. Los chciał jednak inaczej.

— No polski dziennikarzu pokażesz bagaż, wszystko będzie w porządku to puścimy wolno. – powiedział jeden z separatystów na posterunku przy wyjeździe z miasta. Już wtedy byłem otoczony przez kilku jego kompanów, z których większość była dość mocno pobudzona. Po pokazaniu mojego plecaka natychmiastowo każdy z nich zaczął brać z niego jakąś rzecz i szedł w swoją stronę. Prawdziwe kłopoty dla mnie zaczęły się jednak gdy znaleziono, niezbędny do pracy w tym rejonie, hełm i kamizelkę kuloodporną. — A ty co?! Durny?! Dywersant?! Przyjechałeś tu walczyć?! – wykrzyczał mi w twarz jeden z bojowców. Inny uderzając mnie lufą od karabinu krzyczał czy chciałem ich mordować. Na szczęście jeszcze inni zaczęli odciągać swoich krewkich kompanów, jednocześnie uspokajając, że muszą mnie tylko sprawdzić i jeśli rzeczywiście jestem dziennikarzem to nic mi się nie stanie. Jednak po kilkunastu minutach, z zasłoniętą twarzą i skuloną głową, jechałem w towarzystwie panów z donieckiego kontrwywiadu w niewiadomym kierunku.

Niewola

Po co przyjechałeś do Doniecka? – zapytał mnie śledczy.
Właściwie to w ogóle nie byłem w Doniecku. Jechałem autobusem do Krasnoarmiejska i wasi ludzie mnie aresztowali na posterunku przy wyjeździe. W Krasnoarmiejsku chciałem napisać reportaż o zapleczu ukraińskiej operacji antyterrorystycznej, nawet nie miałem planów iść na pierwszą linie frontu.
Widzisz, nie chciałeś iść na pierwszą linię, a trafiłeś w sam środek.

Do miejsca gdzie odbywała się ta rozmowa zostałem przewieziony z zasłoniętą twarzą i związanymi rękami. Po wyjściu samochodu słyszałem serie karabinów maszynowych. Jeszcze chwilę wcześniej, na jakimś parkingu, gdy ponownie przeszukiwano mój bagaż słyszałem groźby, że moja „morda będzie tak zmasakrowana, że się w lustrze nie poznam”. Okazało się, że separatyści podejrzewają mnie o dywersję i działalność szpiegowską.

Mogłem spodziewać się najgorszego.

Drugie przesłuchanie odbyło się, jak się domyślam, w jakimś garażu. Znów musiałem opowiadać o celu mojej podróży i zawartości z mojego bagażu. Głosy separatystów różniły się jednak od tych jakie do tej pory słyszałem.

Wypuście mnie? – spytałem nagle jednego z nich.
Rozstrzelamy. Wyglądasz mi na polskiego dywersanta. Dla takich tu jest tylko jedna kara.

Po wejściu do właściwej części budynku atmosfera nieoczekiwanie się rozluźniła. Odkryto mi twarz, uwolniono ręce i zaproponowano herbatę. Budynek w którym się znajdowałem był dość nowy, ale pozbawiony ogrzewania. Krążyli po nim ludzie zarówno umundurowani, jak i po cywilnemu, ale niemal każdy uzbrojony.

Dobry nastrój nie trwał długo. Chwilę potem rozpoczęło się kolejne, wielogodzinne przesłuchanie. Prowadziła je kobieta i na zmianę trzech mężczyzn, z których tylko jeden ubrany był w mundur. Pytania dotyczyły niemal wszystkiego. Byłem zmuszony spowiadać się z najdrobniejszych szczegółów nie tylko mojego pobytu, ale także życia prywatnego. Co więcej, zwykłe przedmioty w moim plecaku stawały się nagle zaszyfrowanymi znakami, kodami i innymi urządzeniami szpiegowskiej komunikacji.

— Kłamiesz, ciągle kłamiesz. Mów w końcu prawdę. Inaczej ciebie rozstrzelamy. Wiemy od naszych przyjaciół w Polsce, że jesteś szpiegiem i zbierasz informacje dla NATO. I co teraz? – te zdania wypowiadane przez śledczych słyszałem podczas tych godzin niemalże na okrągło.

Po jakimś czasie oświadczono mi, że jak wszystko na to wskazuje jestem polskim dywersantem działającym pod przykrywką dziennikarza. Po tych słowach posadzono mnie na krześle naprzeciwko przesłuchującej mnie kobiety. Spodziewałem się kolejnej rundy pytań, tym razem o wiele cięższej. Usłyszałem jednak coś zgoła innego:

Spokojnie. Chyba naprawdę jesteś dziennikarzem. Prawdopodobnie nie zostaniesz rozstrzelany. Wrócisz do domu.

Mogłem odetchnąć z ulgą.

Noc spędziłem w zamkniętym pokoju z jedną ręką lekko przykutą do związanych ze sobą dwóch krzeseł. Przez całe przesłuchanie traktowano mnie raczej dobrze, nie byłem bity, obyło się bez wielkich wrzasków. Po tym jak upewniono się, że jestem dziennikarzem separatyści starali się być nawet wobec mnie mili.

Następnego dnia rano niespodziewanie złożył mi wizytę, jak mogłem przypuszczać, jakiś lokalnym dowódca. Umundurowany, uzbrojony po zęby i z zamaskowaną twarzą.

— Ja nie wiem, co ty tam u siebie, w Polsce napiszesz. – zaczął – Ale nam zależy tylko na prawdzie. To my tutaj jesteśmy ofiarami. To nas atakują Ukraińcy, ale też twoi. Mordują nas polscy najemnicy. My bronimy tylko naszych domów i naszej ziemi. My jesteśmy wszyscy stąd z Donbasu. A Polacy powinni siedzieć w domu ze swoimi matkami i żonami, a nie przyjeżdżać tu i walczyć z nami. Inaczej nie będzie dla nich litości. Czeka ich śmierć! – mówiąc te ostatnie słowa watażka uderzył pięścią o rękę.
— A macie jakieś dowody, że po drugiej stronie są Polacy? – spytałem zaciekawiony.

To pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi. Separatysta machnął tylko ręką i odszedł. Historię o polskich najemnikach słyszałem tutaj już wcześniej. Powtarza je ciągle również lokalna propaganda. Zdałem sobie wtedy sprawę, że przypadkowo stałem się ofiarą „polowania na polskiego najemnika, dywersanta i szpiega”. Mitycznego imperialisty, który wtrąca się nie do swoich spraw i morduje niewinnych.

Kilkanaście minut później znów z zasłoniętą twarzą i skuloną głową w samochodzie kontrwywiadu Donieckiej Republiki Ludowej opuszczałem mój areszt. W bagażu brakowało kilku przedmiotów, a portfel został opróżniony z gotówki. Kończyłem jednak tę przygodę żywy, a wcale być tak nie musiało.