Pamięć Wiosny Ludów wiecznie żywa: tak jak od pierwszych tygodni 1848 roku przez całą, zdominowaną ustaleniami Kongresu Wiedeńskiego Europę przetoczyły się narodowe i społeczne zawieruchy, tak i teraz budzą się europejskie – a być może nie tylko – separatyzmy.

Jak każdy wielki ruch, tak i ten miałby mieć swój mocny początek: zakończenie trwającej ponad 300 lat unii Szkocji i Anglii w zbliżającym się referendum. Co prawda póki co nie wiadomo, jaki scenariusz wybiorą Szkoci. Sondaże wskazują na minimalną przewagę niechętnych takiemu scenariuszowi, ale jako że różnica między poparciem dla obu stron sporu mieści się w granicach błędu statystycznego (według ostatnich sondaży stosunek wynosi nawet 51 – 49 procent), to ta postawiona na ostrzu noża kwestia ważyć będzie się do ostatnich minut głosowania. Jednak zdaniem wielu publicystów możemy być świadkami rewolucji, bowiem bez względu na rezultat szkocko-brytyjskiego starcia symboliczny charakter wystąpienia Szkotów wykracza daleko poza ramy Zjednoczonego Królestwa, a może nawet i Europy.
Dość powiedzieć, że w czasie zaplanowanego na 18 września 2014 r. głosowania oficjalni przedstawiciele Korsykan, Bawarczyków i Bretończyków pełnić będą rolę obserwatorów. Przekaz jest jasny: etniczne i narodowe mniejszości Europy czekają na impuls i zluzowanie szyków władz centralnych. Na rezultat głosowania czekają nawet prorosyjscy separatyści ze wschodu Ukrainy. — Chcemy mieć własną władzę polityczną, tak samo jak Szkocja. Dlaczego nikt w Europie nie krytykuje tego pomysłu i nie odgradza się od Szkotów drutem kolczastym? − pyta w wywiadzie dla Rzeczpospolitej Andriej Purgin, wicepremier Donieckiej Republiki Ludowej.
Przede wszystkim jednak kazus Szkocji zestawiany jest z tym Katalonii. 11 września w Barcelonie doszło do półmilionowej manifestacji chętnych na odłączenie regionu od Hiszpanii. — Czekamy na wynik ze Szkocji − mówili wtedy Katalończycy, ale ich szanse na secesję są mniejsze niż Szkotów. Mimo że kataloński ruch narodowy jest obecnie największy i najsilniejszy w Europie, to paradoksalnie cechy te są największą przeszkodą na drodze do samostanowienia tego regionu. To właśnie brak mocnego poparcia dla szkockiej niepodległości w 2012 roku okazał się kluczowym czynnikiem w decyzji Davida Camerona o umożliwieniu Szkotom zorganizowania referendum. Gdy negocjował on wówczas z Alexem Salmondem (premierem rządu Szkocji) porozumienie w tej sprawie, poparcie dla niepodległej Szkocji nie przekraczało 30 proc., a groźba secesji wydawała się być mało realna.
Pokerowy ruch Camerona i decyzja o referendum, wierząc jego słowom, miała uspokoić sprawy wewnętrzne i pozytywnie wpłynąć na obligacje Zjednoczonego Królestwa, a mimo to, według opinii komentatorów brytyjskiej sceny politycznej z tamtego okresu, premier wykazał się naturą hazardzisty. Blef ten, przy całym ryzyku jakie niesie, może jednak przynieść wymierne korzyści Londynowi: jeżeli w czwartek Szkoci odrzucą niepodległość, wówczas jako wygrany z całego zamieszania wyjdzie rzecz jasna rząd centralny. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, można powiedzieć.
Sytuacja Katalonii jest zgoła odmienna. Analogiczna decyzja rządu w Madrycie, w kraju o wybitnie centralistycznej tradycji z czasów frankistowskich i znacznie większych antagonizmach na linii Barcelona-Madryt, byłaby politycznym samobójstwem. Już teraz ponad 55 proc. Katalończyków deklaruje, że w zaplanowanym przez premiera Katalonii Artura Masa na 9 listopada referendum, zagłosowałoby na „tak”. Trudno więc sobie wyobrazić, by Madryt nie wyciągnął wniosków z historii i poszedł w ślady Londynu.
Przykład Szkocji pokazuje też, jak wątła w rejonach autonomicznych jest władza centralna. Wpływy Partii Konserwatywnej, kierowanej przez Camerona, w tym rejonie są po prostu małe. Z kolei Szkocka Partia Narodowa idealnie wykorzystała okazję: mając większość w parlamencie w Edynburgu (69 ze 129) zapoczątkowała akcję Tak dla Szkocji, gdy opozycja wobec pomysłu dopiero się formowała. To właśnie odpowiednią agitacją ze strony szalenie popularnego wśród młodych lidera tej formacji Aleksa Salmonda należy tłumaczyć wzrost nastrojów niepodległościowych.
A co jeśli Cameron przegra? Jakie reperkusje będzie miało odłączenie się Szkocji od Wielkiej Brytanii dla ruchów separatystycznych w Europie i na świecie? Czy secesja może zmienić wyrok hiszpańskiego trybunału konstytucyjnego, uznający planowane niepodległościowe referendum w Katalonii za nielegalne i przeciwdziałać twardej, antysecesjonistycznej polityce rządu Mariano Rajoya, wspieranego przez koalicję prawicy i lewicy w Kortezach, która zdominowała kwietniowe głosowanie na temat referendum, odrzucając propozycję 299 głosami na 350 możliwych? Wręcz przeciwnie.
Jedna uwaga – współczesna Hiszpania a Hiszpania frankistowska to 2 zupełnie różne bajki, których nie sposób ze sobą porównywać. Centralizm Franco to głęboka przeszłość, a swoboda poszczególnych wspólnot autonomicznych jest tak duża, że można współczesną Hiszpanię śmiało nazwać państwem semi-federalnym. A właśnie federalny ustrój w znacznym stopniu pod względem formalno-prawnym ułatwia sprawę lokalnym separatystom. O wiele łatwiej jest się oderwać Szkocji, która jest państwem składowym Zjednoczonego Królestwa czy też Bawarii, która jest bundeslandem Republiki Federalnej niż takiej Korsyce czy Bretanii, które są zaledwie departamentami unitarnej Republiki Francuskiej, pozbawionymi własnego rządu, będącymi zaledwie administracją terenową rządu paryskiego.