Donald Tusk Przewodniczącym Rady Europejskiej: premier kowalem własnego losu

Stanowisko Stałego Przewodniczącego Rady Europejskiej dla Donalda Tuska to duży sukces Polski, ale wygląda na to, że spora część polskiej opinii publicznej zdaje się nie rozumieć, że choć jest ono bardziej prestiżowe, to ma większy wpływ na wyznaczanie kierunków rozwoju Unii, niż na bieżące funkcjonowanie organizacji.

Donald Tusk i Herman van Rompuy. Fot. President of the European Council/Flickr-CC
Donald Tusk i Herman van Rompuy. Fot. President of the European Council/Flickr-CC

U nas jak zwykle. Opozycja chce wyznaczenia polskich zadań dla premiera Tuska, np. dopłat do rolników, które, po pierwsze, nie łączą się z kompetencjami przewodniczącego Rady Europejskiej, a po drugie, są zadaniem dla rządu, a nie polityka zajmującej się miękkim sterowaniem instytucjami. Z drugiej strony koalicja mówi, że premier Tusk został „prezydentem Unii Europejskiej” (musiała mnie ominąć jakaś reforma…). Witamy w Polsce, w kraju, w którym nikt nigdy nie zna umiaru.

Jest dokładnie tak, jak można się było spodziewać. Komentatorzy przychylni Tuskowi są mu nadal bezkrytycznie przychylni, nieprzychylni są nieprzychylni lub marnie to maskują. A prawda, jak zwykle, jest bardziej złożona i uprościć ją można tak: to od premiera Tuska zależy, czy wykazuje się wielką odwagą i okaże się reformatorem, czy właśnie wybrał żyrandol, którego tak unikał odmawiając startowania w wyborach prezydenckich oraz zapewnił sobie prestiż bez władzy.

WŁADZA CZY ŻYRANDOL?

Oczywiście wolałbym, aby Polak otrzymał stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej, bo daje to mocny wpływ na wewnętrzną politykę UE, a nawet Wysokiego Przedstawiciela ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Czekam dalej na efekt rozgrywki w Komisji – co dostaniemy, bo od tego w dużej mierze będzie zależeć ocena skuteczności polskiej dyplomacji. Teoretycznie możemy nie otrzymać żadnego stanowiska ze względu na możliwe zmniejszenie składu Komisji od 1 listopada 2014, aczkolwiek jest to mało prawdopodobne i Unia powinna się zdecydować na pozostanie przy zasadzie „jedno państwo, jeden komisarz”, a nawet jeżeli nie, to powinniśmy być na tyle silni, aby uzyskać nominacje.

Stanowisko Stałego Przewodniczącego Rady Europejskiej dla premiera Tuska to polski sukces – to niewątpliwe. Przełamane zostało tabu, zgodnie z którym formalnie wszyscy członkowie UE są równi, ale – wiecie, rozumiecie, Brytyjczyk, Francuz, Niemiec, ewentualnie Belg, Hiszpan, Portugalczyk, powinni obejmować najważniejsze stołki w Brukseli. W 2009 roku wynegocjowano dla Jerzego Buzka przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, teraz mamy Stałego Przewodniczącego Rady Europejskiej – trzeba mieć dużo złej woli, aby uznać to za porażkę.

Przewodniczący Rady Europejskiej to stanowisko prestiżowe, ale to od samego Donalda Tuska zależy, jak je wykorzysta. Powiedzmy to wprost – przewodniczący RE, poza sprawami administracyjnymi, nie posiada wiele mocy praktycznej, nie wydaje aktów prawnych, ma krótką, dwuipółletnią, kadencję (odnawialną), nie decyduje o tym, czy polski rolnik dostanie dopłaty czy fundusze wyniosą X czy Y i w zasadzie jest zależny od uzgodnień największych, bo sam z siebie o niczym nie zdecyduje. Jest za to najwyższym urzędnikiem, który wszędzie bywa, którego nie da się ominąć, który zawiera głos jako przedstawiciel UE i który moderuje między instytucjami oraz państwami w ramach Rady Europejskiej. Potencjalnie posiada więc wielki wpływ nie na szczegóły, ale na kierunek, w którym może pójść Unia. Sam przewodniczący jednak wiele nie zrobi, potrzebuje do tego kompromisu głównych aktorów Unii – Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i… Polski, która przeskakuje Hiszpanię.

Jeżeli premier Tusk ma sprawować stanowisko w stylu Hermana van Rompuya – szkoda jego czasu i kariery. Jeżeli jednak będzie aktywny, twórczy i dysponował zapleczem politycznym (czyli co do głównych pól polityki UE będzie konsensus w Europejskiej Partii Ludowej), to będzie mógł znacząco wpłynąć na kierunek, w którym pójdzie Unia w kwestii ukraińskiej, polityki rozszerzenia oraz w sprawie niezbędnych reform, a także Zjednoczonego Królestwa. Nowy szef Komisji, Jean Claude Juncker, nie powinien być słabym urzędnikiem, Włoszka Mogherini będzie miała ten sam problem, co Lady Ashton – nowego stanowiska będzie się uczyć, a to od Donalda Tuska będzie zależeć, czy będzie mocnym przewodniczącym. Takimi, na jakiego niegdyś przymierzano Tony’ego Blaira. Na pewno warunkiem sine qua non jest perfekcyjna znajomość angielskiego.

Teoretycznie cała trójka obejmuje stanowiska ponadnarodowe, ale tak to nie działa. Wiadomo, że zarówno Włoszka myśli po włosku (nacisk na Afrykę Północną i Bliski Wschód), Luksemburczyk po luksembursku (dążenie do głębokiej integracji UE), a Polak po polsku (energetyka, rozszerzenie, obawy związane z Rosją). Dlatego dobrze, że mamy kogoś w Wielkiej Trójce. Jednocześnie cudów nie ma. Polska dopiero buduje swoje wpływy w Brukseli, w której dominuje wypadkowa ustaleń państw członkowskich wynikająca z kalkulacji ich interesu narodowego. Korzystnie, że już potrafimy prowadzić rozgrywki, w efekcie których nasi obejmują wysokie stanowiska, bo jak kiedyś chcieliśmy ministra Sikorskiego zrobić Sekretarzem Generalnym NATO to wyszedł z tego tylko wstyd (awantura rządu z prezydentem), a swoje ugrali …. Turcy.

Wszystko w rękach Donalda Tuska. To od sposobu sprawowania funkcji będzie zależeć, czy wczoraj osiągnął wielki sukces zdobywając nominację i na stałe zwiększył wpływy polskie w Brukseli, czy jednak to wygodna przymiarka do emerytury i spadek znaczenia premiera Tuska. Zresztą, czy nie widać, jak dużo znaczy osobowość po porównaniu wpływów, jakie miał Jerzy Buzek, a jakie ma teraz obecny przewodniczący Parlamentu, Martin Schulz? Buzek był kandydatem z drugiego rzędu, Schulz to lider socjalistów. To właśnie miałem na myśli pisząc o zapleczu politycznym Donalda Tuska. Jeżeli będzie miałki, niezdecydowany i schowany – przegra. Jeżeli będzie twarzą “nowej UE” i jednym z liderów chadeków – wygra i wzmocni.

KTO KOMISARZEM?

W zeszłej kadencji „dostaliśmy” Jerzego Buzka jako przewodniczącego PE i Janusza Lewandowskiego jako komisarza ds. budżetu. Manewr z Piotrem Serafinem, który najpierw był szefem gabinetu Lewandowskiego, a potem poszedł negocjować z “polskiej strony” już kiedyś opisywałem.

Teraz „mamy” Donalda Tuska i otwarte pytanie o stanowisko w Komisji. Szykował się minister Sikorski, mówi się o minister Bieńkowskiej i byłej komisarz Danucie Hubner. Kluczowe jest portfolio. Komisja budżetowa, jak widać, myślała „po polsku”. Teraz pytanie, która Komisja – życzyłbym Polsce handlu, konkurencji lub przemysłu, ale wydaje się, że będzie to bardzo trudne do wynegocjowania, zwłaszcza po wczorajszej nominacji.

PiS DO EUROPEJSKIEJ PARTII LUDOWEJ?

Na koniec napiszę jeszcze o Prawie i Sprawiedliwości w kontekście Unii Europejskiej. Aby w Unii wygrywać, trzeba płynąć w głównym nurcie, a główny nurt to obecnie albo Europejska Partia Ludowa albo Partia Socjalistyczna. Czy tego chcemy, czy nie, to one dzielą między sobą kluczowe stanowiska. Swoje do powiedzenia, ze względu na pozycję, posiada też premier Zjednoczonego Królestwa, Dawid Cameron.

PiS ma szanse na przejęcie za rok władzę w Polsce. Może warto, aby wrócić do kwestii akcesji PiS-u do Europejskiej Partii Ludowej? Znacząco zwiększyłoby to siłę polskiej delegacji w Parlamencie, a także otworzyło szansę dla większej rzeszy polskich kandydatów. Poza EPP i Partią Socjalistyczną, przynajmniej na razie, nie ma szans. Tym samym PiS eliminuje się w przyszłości z europejskiej rozgrywki.