Koniec ukraińskiego Krymu

Sewastopol sprawia wrażenie miasta będącego odwróceniem Lwowa i to jeszcze ze zdwojoną silą. O ile bowiem Lwów jest miastem najbardziej prozachodnim na całej Ukrainie, to w Sewastoplu nie ma dyskusji o tym, że najważniejsza jest Rosja.

Rosyjska flaga nad krymskim parlamentem (fot. Jakub Wojas)`
Rosyjska flaga nad krymskim parlamentem (fot. Jakub Wojas)

Witamy w Rosji

Mniej więcej w tym samym, kiedy na Kremlu podpisywano porozumienie o przyłączeniu Krymu do Federacji Rosyjskiej, w Symferopolu przed wejściem do budynku Rady Najwyższej regionu pojawili się robotnicy, którzy zaczęli usuwać napis nad wejściem, mówiący że jest to organ autonomii Krymu. Po placu krzątał się jeden z deputowanych Rady, który z wyraźnym rozbawieniem wskazywał obserwującym całe „widowisko” dziennikarzom nową tabliczkę na drzwiach z napisem: Państwowa Rada Republiki Krymu.

Tuż obok gmachu Rady zainteresowanie budziły wywieszone plakaty informacyjne, w których zestawiono warunki życia na Ukrainie i w Rosji. Wszystkie wskaźniki, rzecz jasna, wypadały na korzyść tej drugiej.

Tęsknota za rajem

Rosja dla większości mieszkańców Krymu to Związek Radziecki, czyli raj utracony. To wtedy na półwysep ściągali na wczasy oficjele z Moskwy, było też sporo wojska, czyli sporo pracy dla miejscowych. Wszystko było jakoś zorganizowane, jakoś działało. Gdy Związek Sowiecki się rozpadł Krym zaczął upadać, a państwo ukraińskie nie było w stanie tego procesu zatrzymać.

Dla sporej części mieszkańców półwyspu aneksja przez Federację Rosyjską to szansa na powrót do starych, dobrych czasów. Wielu z nich nie przestało być Rosjanami czy nawet Wielkorusami, którzy do tej pory żyli na uchodźstwie. Teraz ich ojczyzna o nich się upomniała. Problem jednak jest w tym, że Krymianie swoją nową-starą ojczyznę znają jedynie z wszechobecnej kremlowskiej propagandy. Ze świecą szukać tutaj osoby, która odwiedziła w ciągu ostatnich 20 lat Rosję.

Jednak poza zwolennikami opcji rosyjskiej oraz grupą proukraińską, w której wyróżniają się w szczególności krymscy Tatarzy, istnieje też być może najliczniejsza społeczność – neutralnych. Poddają się oni biegowi wydarzeń, a jeżeli na coś się mają zdecydować, to są skłonni bardziej pójść za Rosją, bo ona daje im jakąś nadzieje na odmianę losu, a poza tym jest bardziej swojska. Nie ma w nich jednak tego fanatyzmu, który rysuje się w oczach wielu spotykanych na ulicach miast osób noszących flagi i emblematy rosyjskie.

Spokojnie, to tylko wojna

Spokojnie – powiedział młody chłopak z Zaporoża zaraz po zatrzymaniu się naszego pociągu na stacji w Sewastopolu. Te słowa poniekąd dobrze oddawały sytuacje panującą w mieście w poniedziałkowy poranek tuż po referendum. Na dworcu nie kręcili się kozacy, a jedyna kontrola, jaką mieliśmy po drodze, odbyła się w Symferopolu i poległa na otwieraniu każdego przedziału oraz świeceniu latarką po twarzach pasażerów przez tzw. Samoobronę Krymu.

W porównaniu z krążącymi po centrum prasowym na Majdanie opowieściami o tym, co się dzieje na Krymie, życie zdaje się toczyć swoim naturalnym biegiem. Miasta nie są terroryzowane przez uzbrojone grupy prorosyjskich bandytów, pracują sklepy, urzędy, a ludzie chodzą do pracy. Jedyne co zakłócać może codzienny spokój mieszkańcom Krymu, to to problemy z bankami i bankomatami, z których coraz częściej nie da się podjąć pieniędzy.

Nie jest też prawdą, że dziennikarze z Zachodu mogą stać się obiektem ataku ze strony mieszkańców Krymu. Owszem, dla części z nich dziennikarz z „burżuazyjno- imperialistycznej” Polski jest po prostu szpiegiem i prowokatorem i przy kontaktach z nim poziom ich agresji jest naprawdę bardzo wysoki, lecz w kontaktach z większością tutejszych ludzi trudno doszukać się jakiejkolwiek wrogości, a raczej wprost przeciwnie – sympatii.

Sewastopol: najbardziej rosyjskie z ukraińskich miast

Sewastopol sprawia wrażenie miasta będącego odwróceniem Lwowa i to jeszcze ze zdwojoną silą. O ile bowiem Lwów jest miastem najbardziej prozachodnim na całej Ukrainie, to w Sewastoplu nie ma dyskusji o tym, że najważniejsza jest Rosja. Na ulicach częściej niż w innych miastach półwyspu można było spotkać ludzi z rosyjskimi emblematami. Jedynie na niektórych statkach i łodziach wywieszano ukraińską banderę, ale już nad samą przystanią powiewa rosyjska, podobnie zresztą jak na wszystkich urzędach w mieście.

Tutaj też chyba najcieplej mieszkańcy odnoszą się do żołnierzy rosyjskich poprzebieranych w nieoznakowane mundury, czyli tzw. zielonych ludzików. Zagadują, żartują, cieszą się z ich obecności. Podobnie jest z żołnierzami Floty Czarnomorskiej. Dla podróżnego, który nie wiedziałby w jakim kraju się teraz znajduję, ciężko byłoby uwierzyć, że to nadal jest Ukraina. Państwo ukraińskie na Krymie zaczyna się bowiem rozpuszczać w rosyjskim morzu. Jedynie wysepki w postaci baz żołnierzy przypominają o zwierzchności Kijowa nad Krymem. Pytanie tylko jak długo wytrzymają?

Wśród proukraińskich mieszkańców Krymu widoczne jest coraz większe rozczarowanie polityką władz Ukrainy. Czują się osamotnieni i zostawieni na pastwę Moskwy. Wystarczył niecały miesiącu by niemalże wszelkie ślady ukraińskiej państwowości zniknęły z półwyspu.

Bakczysaraj, Krym, 18.03.2014