Europejska prasa snuje coraz czarniejsze scenariusze możliwe do spełnienia po zakręceniu kurka przez Rosję. Czy izraelski gaz jest szansą na uniezależnienie Europy od kapryśnej Rosji?

Pierwszych odkryć surowca u wybrzeży Izraela dokonano już w 2000 roku. Jednak dopiero dziesięć lat później okazało się, że Morze Lewantyńskie to prawdziwe zagłębie gazu ziemnego. Jednymi z największych złóż znalezionych przy izraelskim brzegu są Tamar (ok. 240 mld metrów sześciennych) i Lewiatan (szacowane na nawet 560 mld metrów sześciennych). Drugie z nich zawiera ponad 4-krotnie więcej gazu niż wszystkie, udowodnione złoża polskie (wg. BP Statistical Review of World Energy 2013). Izraelskiego surowca jest na tyle, że nie tylko w pełni zaspokoi on energetyczne potrzeby Izraela przez najbliższe 150 lat, ale też może przemienić ten mały kraj w znaczącego eksportera na rynki azjatyckie i europejskie. Decyzją izraelskiego parlamentu aż 40% gazu może być przeznaczone na eksport.
Izrael szansą dla Europy Wschodniej
Korzyści, które mogą popłynąć z izraelskiego gazu, od razu wyczuł Gazprom. Dlatego w zeszłym roku podpisał umowę z Izraelem na sprzedaż surowca z pola Tamar na najbliższe 20 lat. Przedstawiciele rosyjskiego koncernu twierdzą, że ta inwestycja ma umożliwić ekspansję Gazpromu na rynki azjatyckie. Jednak wśród komentatorów pojawiają się głosy, że – tak jak w przypadku polityki koncernu względem Azerbejdżanu – kontrakt ma na celu głównie utrudnienie Izraelowi rozpoczęcie eksportu do Europy.
Niepokoje Gazpromu nie są bezpodstawne. Już 2 lata temu Uzi Landau, izraelski minister ds. infrastruktury, energetyki i zasobów wodnych, złożył wizytę na Litwie w celu nawiązania energetycznej współpracy. Według ministrów obu państw, współpraca mogłaby rozpocząć się w 2018 roku, gdy tylko wybudowana zostanie konieczna infrastruktura między Izraelem a Europą, a na Litwie stać będzie wydzierżawiony od Norwegów terminal LNG (służący do regazyfikacji skroplonego gazu w celu dostarczenia go odbiorcom – przyp. red.).
Warto przypomnieć, że Polska rozpoczęła budowę terminalu LNG 3 lata temu w Świnoujściu. Prace mają zakończyć się pod koniec tego roku. Dlatego jeśli spełnią się plany izraelskich polityków, być może także i my skorzystamy z izraelskiego surowca. Oczywiście o ile wcześniej doszczętnie nie wykorzysta go Gazprom, który – co warto podkreślić – jeszcze nie podpisał umowy dot. eksploatacji największego złoża w Izraelu, Lewiatana. Czy zatem ten „potwór morski” otworzy Izraelowi samodzielną drogę do rynków Europy Wschodniej?
Nawet jeśli Lewiatan jest ogromną szansą dla Izraela i jego potencjalnych partnerów, wykorzystać ją nie będzie łatwo. Na drodze staje geopolityka. Jak to zwykle bywa w tym rejonie świata, względy bezpieczeństwa są nadrzędne. Gdy w styczniu Izrael obiegła informacja, że budżet konieczny dla pełnej ochrony infrastruktury do wydobywania gazu wynosi 820 milionów dolarów, specjaliści od obronności dostrzegli istotny problem. Polega on na tym, że nadprogramowe wydatki zaplanowane w tym roku na całą armię to „zaledwie” 790 milionów.
Żeby szybko przeprowadzić inwestycje, Izrael potrzebuje więc partnerów. Jak wiadomo, w rejonie Bliskiego Wschodu nie ma jednak zbyt wielu przyjaciół. Żeby eksportować do Europy, musi więc rozważyć przede wszystkim dwie ścieżki – przez Cypr i przez Turcję.
Jak dobrze mieć sąsiada?
Odkrycia izraelskie to tylko część większych zasobów gazu obecnych w Morzu Śródziemnym. Inne źródła znajdują się w wodach wyłącznych stref ekonomicznych m.in. Cypru, Libanu i Syrii. Cypr już potwierdził ilość znalezionego surowca, jednak jest ona na tyle skromna, że budowa terminalu LNG tylko na potrzeby cypryjskiego gazu byłaby nieopłacalna. Co innego, gdyby od inwestycji dołączył Izrael.
Wszystko wskazuje na to, że kooperacja Izraela z Cyprem uważana jest za korzystną także przez Unię Europejską. Komisja Europejska nadała status „projektów wspólnego zainteresowania” (PWZ) trzem ważnym dla obu stron inwestycjom: połączeniu sieci przesyłowych Cypru, Grecji i Izraela, budowie gazociągu między Cyprem a Grecją oraz budowie terminalu LNG na Cyprze. Jednak współpraca z Cyprem nie jest najtańszym sposobem eksportu izraelskiego gazu. Inwestycja ta kosztowałaby Izrael ok. 15 mld dolarów. Tańszą alternatywą jest poprowadzenie gazociągu do Turcji. Za to Izrael zapłaciłby zaledwie ok. 3 mld dolarów.
Jak to zwykle bywa w tym regionie, rozwiązanie nie jest jednak tak proste, jak się wydaje. Trzeba podkreślić, że od 31 maja 2010 roku stosunki Izraela i Turcji znacznie się pogorszyły. Poszło o abordaż na turecki statek Marvi Marmara płynący we Flotylli Wolności, który wiózł pomoc humanitarną dla Strefy Gazy podczas blokady morskiej nałożonej na nią przez Izrael i Egipt. W trakcie przejęcia statku przez izraelskich komandosów zginęło 9 Turków.
Choć gaz mógłby się okazać czynnikiem, który doprowadzi do przełomu w chłodnych kontaktach izraelsko-tureckich, obie strony wydają się być nie do końca zainteresowane poprawą wzajemnych kontaktów. Sytuacja zdawała się zmierzać ku lepszemu, gdy w lutym osiągnięto porozumienia w sprawie odszkodowań dla rodzin zabitych podczas abordażu. Jednak premier Turcji, Recep Tayyip Edrogan, do warunków zgody dodał jeszcze jeden wymóg – zniesienie blokady Strefy Gazy. Izrael zdecydowanie odmówił i w ten sposób wspólne porozumienie stało się niemożliwe. Choć nie wyklucza to zupełnie współpracy przy budowie gazociągu, szanse na jego powstanie nie są duże.
Konieczna dywersyfikacja
Niezależnie od tego, którą drogę eksportu do Europy wybierze Izrael, jego gaz może być kolejnym krokiem, by choć w części uniezależnić Europę od Rosji. Więc gdy Donald Tusk grzmi o konieczności dywersyfikacji źródeł dostaw gazu, warto pamiętać o szepcie do ucha Unii Europejskiej, by dofinansowując infrastrukturę do transportu LNG miała na względzie bezpieczeństwo energetyczne na wschodzie Europy. Bo przecież ostatnio to dla niej priorytet.
To już wszystko wiadomo, co, gdzie i po co 😉