W sporze o służbę wojskową ortodoksyjnych Żydów, izraelski Sąd Najwyższy przyczynił się na razie do chwilowej przewagi świeckich Izraelczyków. Ale jak długo utrzyma się ten wynik?

W Izraelu walka między religijnymi (charedim) a świeckimi (chilonim) obywatelami trwa od początków państwa. Często nawet wzbudza o wiele większe emocje niż konflikty międzynarodowe. Na początku lutego (05.02.2014 r.) Sąd Najwyższy przyczynił się do chwilowej przewagi chilonim. Ale czy wynik utrzyma się do przerwy?
Proporcje w społeczeństwie rozkładają się mniej więcej po połowie. Chilonim to ci, którzy tylko w pewnym stopniu zachowują tradycję żydowską i przestrzegają jedynie najważniejszych świąt. Nazywa się ich świeckimi, choć w Izraelu ciężko jest znaleźć kogoś zupełnie odcinającego się od tradycji żydowskiej. Charedim to ich zupełne przeciwieństwo. Mieszkają w dzielnicach, w których rytm życia wyznaczają religijne przykazania. Mężczyźni zazwyczaj nie pracują ani nie służą w wojsku, a jedynie uczą się w szkołach talmudycznych, tzw. jesziwach, dostając za to stypendia od państwa. Jedynym pracującym członkiem rodziny jest kobieta, której zadaniem jest także wychowywanie dzieci, których oczywiście charedim nie mało nie mają, raczej kilkoro, a nawet kilkanaścioro. Jak można się domyślać, chilonim w konkurencji dzietności wypadają o wiele skromniej. Mają zazwyczaj dwoje pociech, czyli nie odbiegają od średniej europejskiej. Ta dysproporcja przeraża przeciętnego chiloni, bo… niedługo może się ona stać zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa.
Rachunek jest prosty – im więcej studentów jesziw, tym mniej żołnierzy. Oprócz ultraortodoksyjnych uczniów ze służby zwolnieni są także Arabowie (zarówno muzułmanie, jak i arabscy wyznawcy chrześcijaństwa), których przyrost naturalny jest także większy niż w przypadku chilonim. Wszystko to zaburza proporcje między ilością obywateli do ochronienia a liczbą żołnierzy. Poza tym rodzi uczucie dyskryminacji, bo niby dlaczego przeciętny izraelski chłopiec czy przeciętna izraelska dziewczyna, którzy w wieku 18 lat zaczynają odbywać obowiązkową służbę, mają ryzykować życiem, a ich rówieśnicy z grona charedim już nie?
Do niedawna obowiązywała ustawa, które zwalniała uczniów jesziw z obowiązku służby wojskowej. Jednak Sąd Najwyższy uchylił ją w lipcu 2012 roku i w ten sposób znowu zaczęło obowiązywać prawo z czasów wojny o niepodległość z 1948 roku, mobilizujące wszystkich obywateli. Minister Obrony, Mosze Jaalon wydawał się jednak tego nie zauważać. Odraczał powołanie do wojska uczniów jesziw aż trzy razy. W dodatku rząd nie wstrzymał wypłacania rządowych stypendiów dla ich uczniów mimo braku podstawy prawnej. Dlatego Sąd Najwyższy zdecydował się na zdecydowany krok: w powiększonym składzie 9 sędziów wyraźnie zakazał przelewania stypendiów dla około 10 tysięcy ultraortodoksyjnych uczniów. Skrytykował w ten sposób przedłużanie procesu legislacyjnego, który miał zakończyć się uchwaleniem nowej ustawy.
Dlaczego rząd ma kłopot z powołaniem do wojska charedim? Przede wszystkim: wybory. Charedim to duża część elektoratu, nie bez znaczenia dla obecnej koalicji. Rząd tworzą obecnie 4 partie – Likud Bejtenu (26% mandatów; tak naprawdę to 2 partie, które startowały z jednej listy wyborczej – Likud i Izrael Bejtenu), HaBejt HaJehudi (10% mandatów), Jesz Atid (16% mandatów) i HaTenu’a (0,05% mandatów). Likud Bejtenu i HaBejt HaJehudi to dwie (a właściwie trzy) najbardziej konserwatywne partie, które liczą na religijny elektorat. Obie stawiają też na wzmacnianie żydowskiego charakteru państwa. Nie znaczy to, że nie dostrzegają potrzeby uregulowania kwestii poboru ultraortodoksyjnych chłopców. Po prostu skutki tego kroku mogą się okazać dla nich dużym problemem. To jak odrzucenie kochanki bez pewności bezpiecznego powrotu do żony.
Likud, partia obecnego premiera Benjamina Netanjahu, od zawsze wchodził w romanse z charedim. Swój pierwszy sukces wyborczy z 1977 roku zawdzięcza właśnie jednej z najbardziej religijnych partii owego czasu – Agudat Izrael. Ale związki z charedim to domena nie tylko Likudu. Ultrareligine partie niemal zawsze stanowią część koalicji rządowej. Izraelscy politycy wiedzą, że to w dużej mierze rozdają karty na scenie politycznej. Jeszcze przed powstaniem Izraela Ben Gurion – później pierwszy premier Izraela – obiecał charedim (skupionych wówczas głównie wokół partii Agudat Izrael), że w nowo powstałym państwie sądy religijne będą miały wyłączność w kwestii statusu personalnego obywateli żydowskich (czyli głównie w kwestii małżeństw i rozwodów), państwo oficjalnie uzna święta żydowskie, szabat oraz zasady koszerności, a ultrareligijne szkoły utrzymają swoją autonomię. W zamian rabini odstąpili od planu zbojkotowania państwa narodu żydowskiego, które według nich nie powinno być ustanawiane przez ludzi, a jedynie przez Mesjasza. Od tej pory tendencja do czynienia ustępstw w kierunku charedim trwa, głównie z powodu politycznej konieczności.
System wyborczy Izraela, tak jak polski, jest pięcioprzymiotnikowy. Skutkuje to dużym rozdrobieniem partyjnym i małą stabilnością sceny politycznej. Nie ma zatem kluczowego znaczenia, czy partie ultrareligijne znajdują się w obecnej kolacji. Zawsze bowiem jeśli nie są w niej teraz, mogą się w niej znaleźć za parę miesięcy lub po następnych wyborach. Przy niestabilności sceny politycznej małe partie charedim są od 1977 właściwie pewnikami – miejsca w Knesecie zdobywają zawsze. W wyborach w 2013 roku przedstawiciele tych środowisk (partie Szas i Jahadut HaTora) zdobyli razem 18 mandatów. Stanowią więc 15% parlamentu i nie pozostają bez wpływu na kształt izraelskiej legislacji. Ich siłę widać nie tylko w parlamencie, ale też na izraelskich ulicach. W ostatnim czasie pogrzeb duchowego lidera partii Szas, rabina Owadii Josefa, zgromadził w Jerozolimie około 450 tys. Żydów. Dlatego zapowiadane po decyzji Sądu Najwyższego protesty charedim nie będą zapewne zgromadzeniami kilkunastu osób, ale manifestacjami, które wyraźnie przypomną politykom o sile tej grupy. Mając więc na uwadze niestabilność izraelskiej sceny politycznej i poglądy swoich religijnych, ale jeszcze nie ortodoksyjnych, wyborców Likud Bejtenu oraz HaBejt HaJehudi nie chcą popadać w niełaskę swojego ewentualnego sojusznika w kolejnych koalicjach. Napotykają jednak na dwie przeszkody – Sąd Najwyższy oraz upór obecnych koalicjantów, dla których werbunek ultraortodoksyjnych to sprawa na wagę złota, a właściwie na wagę przyszłych diet poselskich.
Koalicyjny sprzeciw zgłasza przede wszystkim partia Jesz Atid, której lider – Jair Lapid – to nie tylko obecny minister finansów, ale i była telewizyjna gwiazda. Zaskakująco wysoki wynik w ostatnich wyborach założonej przez niego partii pokazał, jak bardzo Izraelczycy znudzeni są zastanym porządkiem na scenie politycznej. Teraz Lapid stara się udowodnić, że jego sukces był nie tylko wyrazem niezadowolenia, ale krzykiem młodego pokolenia. Dlatego kwestia poboru do wojska charedim to dla niego gra o wysoką stawkę, kwestia realizacji obietnicy wyborczej, która być może otworzy drogę do większego zaufania społecznego. Lapid stawia się w roli reprezentanta klasy średniej, w której wszyscy od pokoleń służą w wojsku. W dyskusji publicznej zadaje jedno, podstawowe pytanie – dlaczego osiemnastoletni chłopiec z normalnej rodziny musi ginąć w służbie dla kraju, a jego ultraortodoksyjny rówieśnik może spokojnie siedzieć w jesziwie, dostając przy tym stypendium od państwa? Jesz Atid grozi palcem, że jeśli sprawa werbunku charedim nie zostanie rozwiązana po jego myśli, wystąpi z koalicji. W dodatku nalega, żeby za uchylanie się od służby groziła nie tylko odpowiedzialność finansowa, ale i karna. Z kolei przedstawiciel koalicyjnej części konserwatywnej, Naftali Bennet, wyraził pełne oburzenie, że Sąd Najwyższy chce wywierać presję na parlamencie. Według niego decyzja SN jedynie utrudni dojście do porozumienia z charedim.
Cała ta gra może mieć jednak zaskakujące zakończenie. Nawet jeśli propozycja nowego prawa dotyczącego poboru do wojska, przygotowana przez tzw. Komisję Perry’ego, zostanie przegłosowana, niewykluczone, że nie ostanie się długo. Według projektu sankcje karne wejdą w życie dopiero po upływie 4 lat. Nie wiadomo jednak, czy – starym dobrym zwyczajem – charedim do tego czasu nie zasiądą w rządzie. Tak więc czy wynik 1 : 0 dla chilonim utrzyma się do przerwy? I jak skończy się ta walka o śmierć i życie?