Abchazja: mandarynki i polityka

Wreszcie wydostałem się z Abchazji, przyjmują mnie gruzińscy żołnierze. Ich uwagę przykuwa reprodukcja zdjęcia abchaskich żołnierzy. Szukają swoich sąsiadów, kolegów z pracy, przyjaciół ze szkoły, do których przyszło im strzelać dwie dekady temu.

Granica na rzece Inguri (fot. W. Ganczarek)
Granica na rzece Inguri (fot. W. Ganczarek)

Wreszcie wydostałem się z Abchazji, przyjmują mnie gruzińscy żołnierze. Zdjęcia oglądają z wielką uwagą, schodzą się kolejni. Interesuje ich wszystko: od suchumskiej plaży, gdzie kiedyś się opalali, przez opuszczone domy, gdzie może któryś z nich mieszkał, po nagrobny portret Gruzina z kieliszkiem czaczy i rosyjskie bazy wojskowe. Gdy dochodzą do reprodukcji zdjęcia abchaskich żołnierzy z lat 1992-1993, wokół aparatu gromadzi się cały posterunek. Zbliżają, przypatrują się, dyskutują. Szukają swoich sąsiadów, kolegów z pracy, przyjaciół ze szkoły, do których przyszło im strzelać. W ojczyźnie, do której nie mają już wstępu.

Abchaski posterunek graniczny to barak. Na nabrzeżu Inguri czuwają rosyjskie sałdaty, rosyjscy oficerowie siedzą w cieniu soczyście zielonych drzew na plastikowych krzesłach, a rosyjski pogranicznik przejmuje ode mnie dokument wjazdowy. Abchaskie krowy skubią trawę. Zwiedzam barak. Obok przechodzą abchaskie i megrelskie kobiety, całe w czerni, całe obładowane zakupami z tańszej Gruzji. Z Zugdidi wożą je samorodni taksówkarze starymi żiguli i powozami konnymi. Po tym sławnym, dziurawym moście, na tej sławnej, turkusowej rzece.

Za granicą – cisza. Spadające liście wielkich, egzotycznych drzew nie nadążają nad łataniem dziur w poharatanej pociskami drodze. Łapanie okazji nie sprawia trudności, o ile w ogóle ktoś jedzie. Miejscowy Megrel dowozi mnie za Gali: od granicy na Inguri aż do Gali mieszkają Megrelowie, gruzińska grupa etniczna, którzy uniknęli wypędzenia z Abchazji w 1993 roku.

— Zawiózłbym cię dalej, ale widzisz tego? – wskazuje policjanta przy posterunku drogowym – Jestem Gruzinem, musiałbym mu zapłacić.

Za Gali droga doznaje cudownej przemiany w równy asfalt, i tak aż do Leselidze, granicy z Rosją. Ronald siedzący za kółkiem białego Land Rovera UNHCR, zachwala przemiany, jakie dokonały się w Abchazji w ciągu ostatnich dwudziestu lat (sam ma może dwadzieścia pięć). Bo wcześniej abchaski język był tępiony. Bo Gruzini byli niewiarygodnie brutalnie podczas wojny. Bo Abchazowie byli uciskani w gruzińskiej SSR. A teraz – równość, wolność i braterstwo.

— To dlaczego – pytam – skoro równość, nowy asfalt kończy się akurat w Gali, gdzie mieszkają Gruzini. I dlaczego, żeby wyjechać z powiatu galskiego, muszą zapłacić?

— Wcale nie muszą! A asfalt kończy się tutaj przypadkowo, po prostu jeszcze nie zdążyli położyć.

Za Gali, w miejscu, gdzie gładka droga urywa się, trudno jednak wypatrzeć robotników kontynuujących pracę. Asfalt położyła Rosja po 2008 roku, kiedy po wojnie pięciodniowej Abchazji zaczął baczniej przyglądać się Zachód. Ale żeby zaraz i Gruzinom drogę budować – co to, to nie! Z Ronaldem różnice zdań są ostre, jednak po przyjeździe do Suchumi oferuje nocleg, wszelką pomoc, zostawia numer telefonu – rozstajemy się po przyjacielsku.

W samym Suchumi, stolicy separatystycznej republiki, całkowity spokój. Nic z opowieści Gruzinów, którzy straszą porywaczami, terrorystami, karabinami… Po dwudziestu latach rozłąki jedni i drudzy tak naprawdę niewiele o sobie wiedzą. Nie ma karabinów, jest wata cukrowa, dmuchane balony i lody, za które płaci się rublem rosyjskim. Wszystko jednocześnie stosunkowo drogie i byle jakie.

Abchascy młodzi, jak pewnie wszyscy młodzi, są niezwykle kategoryczni. Jednoznacznie negatywnie oceniają Gruzinów, a z drugiej strony kochają Rosję, wręcz – jak pisze Wojciech Górecki – niektórzy „modlą się do Putina”. Czasem sączy im się z ust poradziecka propaganda: — Rosja jest naszym wielkim przyjacielem, nie tylko zresztą naszym. Ten kraj broni mniejszych, słabszych narodów, walczy o ich prawo do samostanowienia. Polskę przecież także wyzwolili!

Już tylko w głowie zadaję sobie pytanie: czy ten człowiek nie słyszał o Czeczenii, Dagestanie, Inguszetii? Kiedyś obudzi się i ktoś mu powie, że od dziś mieszka w Rosji. A gdy opowiadam o polskich doświadczeniach historycznych z Rosją, jest zdumiony. Nie zaprzecza, nie kwestionuje, nie potwierdza – on po prostu nie miał pojęcia, że II wojna światowa zaczęła się w 1939 r., a nie w 1941. I że Ruskich „nikt nie prosił – same przyszli”.

Abchaskie plaże nie grzeszą wysokim standardem. Na zdjęciu – nabrzeże w Suchumi (fot. W. Ganczarek)
Abchaskie plaże nie grzeszą wysokim standardem. Na zdjęciu – nabrzeże w Suchumi (fot. W. Ganczarek)

Dla starszych mieszkańców zbuntowanej republiki, którzy często sami brali udział w walkach, sprawy nie są już tak czarno-białe: — Przed wojną żyliśmy z Gruzinami razem, w zgodzie. Cała ta wojna, to polityka.

Po rozpadzie Związku Radzieckiego, kiedy kolejne republiki ogłaszały niepodległość, Abchazja również upomniała się o swoje. — Nie należy nam się niepodległość tylko dlatego, że byliśmy w jednej republice radzieckiej z Gruzinami? – pytali. Rzeczywiście, w początkach ZSRR Abchazowie stanowili odrębną republikę, którą później Stalin dołączył na prawach autonomii do gruzińskiej. — Taki prezent dla swoich rodaków – mówią na zachód od Inguri. Potem za sprawą Berii Abchazję „gruzinizowano”, aż sami Abchazowie zaczęli stanowić mniejszość. Jeszcze w prowadzonych po wojnie w 1993 roku rozmowach pokojowych dyskutowano nad modelem autonomii, federacji, konfederacji, teraz jednak stanowisko Abchazji jest nieugięte: jedyną opcją pokojowego współistnienia ma być uznanie niepodległości.

Nad jezioro Rica jadę z dyrektorem stojącej tam byłej daczy Stalina, z głośników młoda gwiazdka śpiewa o Nowym Afonie (abchaskie miasteczko) i rosyjskim bracie. Po rosyjsku.

— I jak, podoba się abchaska muzyka? – rzuca pan dyrektor, nazwijmy go Walentin.

— No bardzo, ale czy nie macie czegoś po abchasku? – pytam.

— Oczywiście! – odpowiada Walentin. Po dłuższych poszukiwaniach, nieco już poirytowany, wkłada w końcu płytę z abchaskimi pieśniami, po jednym kawałku wrzuca na powrót rosyjskie hity.

— A ty to pewnie gruziński szpieg, co? – pyta pół żartem, pół serio, z przyklejonym uśmiechem na twarzy. O to samo pyta mnie dzień później jego żona. Taki miejscowy żart–nie-żart.

Abchazowie to naród faktycznie z Gruzinami nie związany: językowo przynależą bardziej do Kaukazu Północnego. I o ten język podobno walczyli, o abchaską edukację. Efekt jest taki, że faktycznie edukacja nie jest już po gruzińsku. Jest po rosyjsku. A język abchaski, szczególnie w stołecznym Suchumi, trudno usłyszeć. Niepodległość republiki uznaje tylko Rosja oraz Wenezuela, Nikaragua, a także Nauru, Tuvalu (Vanuatu w tym roku zerwało stosunki dyplomatyczne): izolacja ze strony Zachodu skazuje Abchazję na zależność gospodarczą, polityczną, militarną, a także językową od wielkiego brata z północy. Dwadzieścia lat oddzielenia od Gruzji sprawia, że dla młodych Abchazów Gruzja jest obcym krajem, do tego znienawidzonym. Naturalnym, bo jedynym, towarzyszem są Rosjanie, którzy przybywają turystycznie na abchaskie plaże w liczbie nawet 3 milionów rocznie. Tak przynajmniej podaje Walentin, podczas gdy samych mieszkańców Abchazji jest nieco ponad 200 tysięcy i obecnie już w większości są Abchazowie. Mieszkańcy nieuznawanej republiki, aby wyjechać z kraju, potrzebują ważnych paszportów, które chętnie rozdaje im Rosja, dzięki czemu przy okazji hipotetycznego konfliktu zbrojnego Abchazji z Gruzją będzie mogła użyć swojego ulubionego argumentu: występujemy w obronie swoich obywateli.

Olimpiada zimowa w pobliskim Soczi jawi się jako gwóźdź do trumny abchaskiej nacji, skazanej na wchłonięcie przez Rosję. Ceny nieruchomości poszybowały ostro w górę, wysoko ponad możliwości finansowe miejscowych, a zainteresowanie ciągle rośnie.

— Zakup domów w Abchazji przez obcokrajowców, w tym Rosjan, jest w zasadzie zabroniony – poucza mnie Lew, który przeprowadził się do Suchumi z Moskwy. Rozwija abchaską turystykę płetwonurkową.

— Lew, a co właściwie robi Twoja żona?

 Zajmuje się sprzedażą nieruchomości.

Nie, nie Abchazom.

Setki domów i mieszkań po wygnanych Gruzinach przejęli Abchazowie, ale całe mnóstwo dalej stoi puste, zarasta bujną zielenią. Rosjanie przejmują domy, ośrodki wczasowe, restauracje. Sposobów jest mnóstwo: łapówki, „słupy” czy zlecenie zakupu przez znające odpowiednie dojścia agencje nieruchomości.

W Suchumi są całe ulice opuszczonych domów. Na niektórych na bramie wisi tylko kartka: „zajęte” (fot. W. Ganczarek)
W Suchumi są całe ulice opuszczonych domów. Na niektórych na bramie wisi tylko kartka: „zajęte” (fot. W. Ganczarek)

Jadąc gruntowymi drogami za stolicą spotykam Pawła. Jest z wykształcenia inżynierem-elektrykiem. Jeździ ciężarówką, bo – jak mówi – przemysł w Abchazji właściwie nie istnieje.

— Cała gospodarka to mandarynki i turystyka, nic więcej – reasumuje, ale nie chce już więcej o tym rozmawiać. Poleca mi jechać do Nowego Afonu, zobaczyć prawosławny monastyr.

— Ty sam jesteś prawosławny?

— Wiesz, my tu w Abchazji nie jesteśmy jakimiś fanatykami religijnymi… Niby większość to prawosławni, część muzułmanie, ale i tak każdy wierzy w pogańskie bóstwa.

(Pamiętam, że ta informacja nieźle mnie zaskoczyła. Potem przeczytałem, jak Wojciech Górecki przytacza za pewnym abchaskim uczonym: „w Abchazji jest 80% prawosławnych, 20% muzułmanów i 100% pogan”.)

Jest sierpień, sezon. Brudne plaże, okraszone bezładnie rozrzuconymi betonowymi fragmentami czy to falochronu, czy to schodów, roją się od Rosjan. Decyduję się jechać do Tkwarczeli, większego miasta daleko od morza, żadnego jeziora, atrakcji, może tam spotkam więcej Abchazów?

Plakat wyborczy kandydata na prezydenta Abchazji. (fot. W. Ganczarek)
Plakat wyborczy kandydata na prezydenta Abchazji. (fot. W. Ganczarek)

Tkwarczeli obecnie nazywa się Tkwarczel (a Suchumi – Suchum, „i” to charakterystyczna gruzińska końcówka). Upadły kombinat węglowy. Taka tropikalna wersja Wałbrzycha. Na blokowiskach drzewa są pobielone tak jak się je bieliło na wschód od Odry aż do Władywostoku w czasach słusznie minionych, tylko tutaj te drzewa to palmy. W miasteczku nie dzieje się absolutnie nic. Garstka pozostałych mieszkańców siedzi przed domami czekając. Kominy czekają na odpowiedni moment, by runąć. Wagonik zakładowej kolejki linowej czeka, by ktoś go wezwał na ostatni kurs. Przez opustoszałe, główne skrzyżowanie, kuśtyka chuda klacz. Opustoszałe budynki mieszkalne zarosły. Nie jakimś tam byle zielskiem, z okien wyłażą całe krzewy i drzewa. A z wielkoformatowego plakatu patrzy dumnie kandydat na prezydenta republiki, w ślad za nim podążają dzielni chłopcy, niosący wolność Abchazji, nad nimi zaś leci helikopter. Gdy popatrzymy dokładniej, widać, że dzielni chłopcy są starzy i zmęczeni, na nogach mają przypadkowe adidasy czy pantofle, a jeden z żołnierzy nosi na głowie dżinsowy kapelusz.

Widok współczesnej Abchazji nie pozostawia złudzeń. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak w normalnym, uznawanym państwie – na ulicach wiszą flagi, poodbijane na tysiącach rejestracji samochodowych, działa poczta i urzędy. Jednak gdy przyjrzeć się bliżej widać, że republika coraz głębiej i bezpowrotnie popada w rosyjskie ramiona. Piękne idee wolności, niepodległości, odrodzenia narodowego pogubiły się gdzieś przez ostatnie dwadzieścia lat nieudanych rozmów i nieporozumień, a społeczeństwo zatrzymało się na zbieraniu mandarynek i obsługiwaniu turystów.

Wracam z Tkwarczeli przez Oczamczirę i Gali, wiozą mnie Gruzini na zagranicznych paszportach. Jadą tylko do Gali, ale – jak mówią – koniecznie muszą mnie odwieźć do samej granicy, przekonani, że bez nich nie wyjadę stąd cały.

Rosyjska baza (fot. W. Ganczarek)
Rosyjska baza (fot. W. Ganczarek)

W Gali zabierają mnie na małą wycieczkę. Zamiast drogi Rosjanie wybudowali tam bazy wojskowe: jedną w samym miasteczku, drugą bliżej granicy. W całej Abchazji, terytorialnie mniejszej niż nasze województwo opolskie, takich baz jest podobno osiem, nie licząc pomniejszych. Buduje się je, rzecz jasna, w celach pokojowych.

Jeden komentarz do “Abchazja: mandarynki i polityka

  1. Z literatury związanej z tym tematem polecam tryptyk wspomnianego tutaj pana Wojciecha Góreckiego: „Planeta Kaukaz”, „Toast za przodków”, „Abchazja”.

Komentowanie wyłączone.