Czy państwo, które zostało całkowicie zlikwidowane ponad 65 lat temu jest w stanie nadal oddziaływać na politykę zarówno krajową jak i międzynarodową? Okazuję się, że tak i może to mieć nawet daleko idące skutki geopolityczne.

Prusy – bo o nich tu mowa – decyzją Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec z 25 lutego 1947 r. zostały formalnie rozwiązane jako „nośnik militaryzmu i reakcji”. Faktycznie już wcześniej postanowiono, że dawne terytorium tego kraju zostanie rozczłonkowane. Olbrzymia jego część, będąca jednocześnie jego jądrem (wyłączając rejon Berlina i Królewca) przypadła Polsce.
„Ziemie Odzyskane”
Nowe, obce ziemie wymagały nie tylko zasiedlenia, ale także kulturowego zagospodarowania. Dlatego władze komunistyczne przyjęły określoną taktykę propagandową. Całe dziedzictwo Prus zostało sprowadzone do wszystkiego co złe. Miały one zostać najlepiej wymazane z przestrzeni, a wśród ludzi jak najsilniej zohydzone. Proces ten nie byłby możliwy, gdyby nie istniała w społeczeństwie silna i zrozumiała po okropieństwach wojny niechęć do Niemców i wszystkiego co niemieckie. Jednak podgrzewanie tego konfliktu doprowadziło do wielu negatywnych skutków jak np. tego w jaki sposób traktowano ludność rdzenną tych obszarów m.in. Mazurów oraz Ślązaków.
Propaganda PRL chcąc „oswoić” nowe terytoria mocno lansowała tezę o prastarych, piastowskich Ziemiach Odzyskanych. Jak jednak słusznie zauważył Stanisław Cat – Mackiewicz dużo silniejszym czynnikiem łączący Polskę z ziemiami przynajmniej mazurskimi jest okres polskiej zwierzchności nad nimi od 1525 do 1657 r. W czasach Polski Ludowej jedynie raz sięgnięto po ten wątek. W latach 70. powstał popularny serial „Czarne chmury”. Akcja toczy się ok. 1672 r., główny bohater pułkownik Dowgird (wzorowany na autentycznej postaci Krystiana Kalksteina – Stolińskiego) walczy o polskość ówczesnych Prus mając za sojuszników tamtejszą ludność (od szlachty po chłopów), a przeciw sobie bezwzględnych niemieckich namiestników księcia – elektora. Pomimo, że serial w nieco przerysowany sposób traktował cały ówczesny kontekst historyczny to jednak po raz pierwszy pokazał, że historia Prus jest dużo bardziej złożona niż by się mogło wydawać.
Polskie Prusy?
Prusy do dziś jawią się nam jako krwiożercze państwo polakożerców, spadkobiercę złych Krzyżaków, odwiecznego wroga. Nie zawsze tak jednak było. Przez długi czas terytoria te były silnie związane z Polską. Na mocy II pokoju toruńskiego z 1466 r. część Prus nazwana Królewskimi została inkorporowana do Korony, uzyskując specjalną pozycję ustrojową. Z kolei reszta ziem państwa krzyżackiego nazwana potem Prusami Książęcymi, po okresie walki o zachowanie niezależności, od 1525 r. stała się naszym lennem. Warto zauważyć jaka jest narracja historyczna tego okresu w polskiej historiografii. Oto zły, antypolski Krzyżak zamienił tylko krzyż na czarnego orła i przez następne lata szukał jedynie sposobności do wyrwania się spod dominacji Rzeczypospolitej, by w następnym kroku ją zniszczyć. Prawda jest jednak nieco inna.
Pierwszy świecki książę Prus Albrecht Hohenzollern, wbrew opinii utrwalonej przez Matejkę w obrazie „Hołd pruski”, był wiernym lennikiem i politykiem można by rzec nawet propolskim. Przedstawiciele szlachty pruskiej ulegali polonizacji i często zasilali nasze elity, jak np. rodzina Hutten – Czapskich. W II połowie XVII wieku wielu członków społeczeństwa pruskiego, podobnie jak parę set lat później litewskiego, nie godziło się na pójście „własną drogą” i widziało przyszłość swojej ojczyzny jedynie w związku z Polską. Królewiec do połowy XIX wieku, można zaryzykować, że był miastem niemiecko – polskim, a i później Polacy mieli tam znaczącą pozycję. Samo Królestwo Pruskie aż do II połowy XIX wieku było narodowo niejednoznaczne i nie chodzi tutaj wcale tylko o niższe warstwy społeczeństwa. Słynni „polakożercy” – pruscy junkrzy przez długi czas w znacznej części opowiadali się za Rzeczpospolitą, w dodatku wielu z nich miało słowiańskie pochodzenie bądź liczne związki rodzinne z polską szlachtą. Pruscy lennicy nie zawsze też postępowali na przekór Polsce, inną sprawą jest to że nie potrafiliśmy zatrzymać tego obszaru przy sobie. Niemniej jednak czy chcemy tego czy nie Prusy tworzyły także nasze państwo i jego dziedzictwo ma prawo znaleźć swoje godne miejsce w polskiej historii.
Trudno jednak obojętnie przejść wobec faktu, że Królestwo Pruskie było jednym z grabarzy I Rzeczpospolitej, a później gorliwym prześladowcą Polaków. Owszem, polska historiografia nie może tego pochwalić, ale jest w stanie przyjąć narrację o istnieniu alternatywnej możliwości rozwoju państwa pruskiego. Podobnie jak przyjęliśmy narrację, że istniała alternatywa wobec relacji Polski i Litwy w dwudziestoleciu międzywojennym opartej na idei federacyjnej Józefa Piłsudskiego. Tymczasem dziś cała historia Prus jest wrzucana do jednego antypolskiego worka. Co ciekawe, Polska wyrzekła się pruskiego dziedzictwa, podobnie jak współczesna Litwa wyrzekła się dziedzictwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Duch dawnych Prus
Dlaczego ten problem jest taki istotny? Znaczna część terytorium naszego kraju to tereny postpruskie. Pomorze, Warmia, Mazury, Śląsk to obszary, które niewątpliwie mają wiele pamiątek związanych bezpośrednio z Polską, jednak to właśnie niemieckość tych regionów jest najsilniej widoczna w ich dziedzictwie kulturowym. Wliczają się w to: zespoły pałacowo–parkowe, XIX–wieczne zabudowania miejskie, dworce kolejowe czy przedwojenne pomniki w małych miejscowościach. Ta spuścizna, przez lata niszczona albo sztucznie polonizowana od jakiegoś czasu coraz mocniej daje o sobie znać.
Przestrzeń w jakiej funkcjonuje człowiek jest w stanie na niego oddziaływać. Znany gdański pisarz Paweł Huelle powiedział niegdyś, że „w Gdańsku to nawet kamienie mówią po niemiecku”. Jest to niewątpliwie prawda i dodać należy, że nie tylko w Gdańsku. Historia małych ojczyzn na niemal połowie terytorium państwa polskiego, przez znaczny okres dziejów nie zawiera się w nauczanej w szkołach historii naszego kraju. Pamiątki dziejowe jakie przetrwały na tych ziemiach to w dużej części pozostałości po pruskiej dominacji. Przy istniejącej dychotomii między dziejami tych regionów a historią Polski powoduje to naturalną ciekawość, a w dalszej kolejność nawet chęć nawiązania.
Doskonałym przykładem takiego zjawiska jest tutaj Wrocław. Jakiś czas temu władzę tego miasta zdecydowały się na zmianę nazwy Hali Ludowej na funkcjonującą przed wojną Halę Stulecia. Uniwersytet Wrocławski śmiało nawiązuje do swoich pruskich początków, a wrocławski pisarz Marek Krajewski zasłynął serią kryminałów, których akcja toczy się w przedwojennej stolicy Dolnego Śląska. Podobnie jest z innymi miastami, a nawet małymi miejscowościami, gdzie lokalni włodarze i mieszkańcy starają się zachować lub otworzyć ślady dawnej przeszłości.
Patrząc dalej, można zauważyć inne podobieństwa występujące między tymi terenami. Co wybory, głównie parlamentarne, często się słyszy o wiecznym podziale zaborowym, według którego ludzie w zależności od terytorium dawnego zaboru, na którym od wieków mieszkają mają określone poglądy. Jest to teza mylna, bowiem mieszkańcy tzw. Ziem Odzyskanych są w znaczącej większości potomkami, osób wywodzących się z innych niż pruski zaborów, gdzie głosuje się często wręcz przeciwnie. Jeżeli pochylimy się nad podnoszony również argumentem o kwestiach rozwoju gospodarczego, w skrócie polegający na tym, że w Polsce A głosuje się bardziej liberalnie, a w B konserwatywnie to także trzeba stwierdzić, że to nieprawda. Województwo lubelskie jest bogatsze i lepiej rozwinięte od chociażby lubuskiego, a głosy rozkładają się odwrotnie niż można by było zgodnie z tym prawidłem się spodziewać. Najbardziej skrajnym przykładem jest tutaj porównanie województwa warmińsko–mazurskiego i podlaskiego. Leżą one obok siebie, są na podobnym poziomie rozwoju (może nawet warmińsko–mazurskie jest biedniejsze), a mimo wszystko w trakcie wyborów dzieli je ideologiczna przepaść.
Oczywiście, jest to powodowane przez szereg czynników. Warto się jednak zastanowić, czy jednym z nich nie jest też pośrednio wspólna spuścizna kulturowa po dawnych Prusach, której coraz wyraźniejsze akcentowanie powoduje naturalne zwrócenie się w stronę Zachodu, jego lepsze postrzeganie, a przede wszystkim silniejsze związki z Niemcami (dziedzictwem pruskim jest także to, że połączenie drogowe czy kolejowe z Berlinem jest nierzadko dużo lepsze niż z Warszawą).
Dziedzictwo bez spadkobiercy
Centralizacja historii Polski, brak zaznaczania w niej dziejów ogromnej części obszarów naszego kraju jest zjawiskiem ze wszech miar szkodliwym, budującym poczucie wykluczania. Najsilniej jest to widoczne na Górnym Śląsku, gdzie historia małej ojczyzn inna od tej ogólnopaństwowej łączy się z historią wielu tamtejszych rodzin. Regionalizacja postrzegania naszej historii częściowo rozwiązałoby ten problem, a łączące się z tym wpisanie historii Prus uczyniłoby nas w jakimś fragmencie współspadkobiercą dziedzictwa tego nieistniejącego przecież państwa. Tym bardziej, że jedyny jak dotąd spadkobierca – Niemcy ma coraz większy z tym problem i raczej najchętniej by się go pozbył. Świadczą o tym zeszłoroczne obchody 300. rocznicy urodzin Fryderyka Wielkiego. Obyło się bez narodowej dyskusji, bez emocji, bez próby nawiązania. Militaryzm, dryl, nacjonalizm chociażby tylko ze względu na poprawność polityczną nie może być promowany przez Berlin, natomiast jasna strona dziejów Prus nierzadko wiążę się z okresem polskiej zwierzchności. Prusy dla Niemców stały się pustym pojęciem.
Ciągle istniejąca pruskość ma swoje także duże skutki w polityce zagranicznej. Wspomniane powyżej związki z Niemcami , powoduje naturalne zbliżenie kulturowo – społeczne między obydwoma krajami, co jest doskonałą podstawą do rozwoju współpracy na wyższym szczeblu. Dla coraz większej ilości ludzi Niemcy stają się naturalnym sojusznikiem Polski.
Ze strony niemieckiej taki obrót spraw jest również bardziej korzystny. Przy niepokojach na południu Europy, na wschodzie mają państwo, które zaczyna wyznawać takie same wartości, kulturowo coraz bardziej podobne.
„Już nie Rosja, jeszcze nie Europa”
Co ciekawe, problem pruskości wykracza także poza nasze granice. Jeżeli przyjrzymy się obwodowi królewieckiemu, możemy zauważyć wiele podobieństw do przedstawionego powyżej zjawiska. Rosjanie tam mieszkający, są naturalnie ludnością napływową z innych obszarów dawnego Związku Radzieckiego. Pomimo tego da się tam zauważyć zdecydowanie silniejszą fascynację Zachodem niż w innych obszarach kraju. Mieszkańcy tego obwodu częściej odwiedzają Gdańsk czy Wilno niż Petersburg czy Moskwę. Ponadto, od początku naszego stulecia miejscowi coraz śmielej odwołują się do pruskiej spuścizny swoich ziem. Co znamienne wśród nich, a w szczególności młodych popularne jest nazywanie miasta jako König (od niem. Königsberg) zamiast oficjalnego Kaliningradu.
Po 1945 r. początkowo istniało przekonanie o przyłączeniu całych Prus Wschodnich do Polski. Ostatecznie Królewiec trafił do ZSRR. Notabene, podział Mierzei Wiślanej był oparty o postanowienia II pokoju toruńskiego z 1466 r.
Wraz z rozpadem Związku Radzieckiego pojawiło się wiele pomysłów co zrobić z tym szczególnym tworem na mapie Europy. Były to najróżniejsze plany od podziału jego między Polskę i Litwę poprzez stworzenie nowej republiki bałtyckiej po uczynnie tutaj międzynarodowego protektoratu bądź oddanie na powrót Niemcom. Ostatecznie okręg pozostał przy Rosji, lecz jego sytuacja ekonomiczna nie była najlepsza, a oddalenie od reszty państwa tylko mogło to potęgować.
Prowadzony od 1945 r. proces niszczenia pruskiej przeszłości miasta i regionu był o wiele dalej idący niż w Polsce. Obecny Królewiec jest jedynie namiastką dawnej świetności. Pomimo tej dewastacji spuścizny kulturowej, 50-letniego ogłupiania przez radziecki system mieszkańcy podobnie jak u nas zaczęli odkrywać dawną przeszłość i to z o wiele większą siłą. Podejmowane są próby odbudowy dawnej zabudowy czy nawet zamku krzyżackiego, niegdysiejszego symbolu znienawidzonej niemieckości. Do tego dochodzi odwoływanie się do dawnej tradycji przez miejscowy uniwersytet oraz nauczanie historii lokalnej w tamtejszych szkołach.
Motywy takich kroków głównie są prozaiczne: silna chęć nawiązania do Europy czy stworzeniem możliwości do zwiększenia zysków z turystyki, w szczególności z Niemiec. Lecz formy świadomego nawiązywania do regionalnej przeszłości też zaczynają się pojawiać.
Cała sytuacja przekłada się także na płaszczyznę polityczną. To właśnie w Królewcu zorganizowano pierwsze protesty antyputinowskie, na długo przed tymi w Moskwie, a sam obecnie urzędujący prezydent w ostatnich wyborach, jak na warunki rosyjskie, zdobył tutaj bardzo niskie poparcie. Popularne jest na tym obszarze powiedzenie:„my już nie Rosja, a jeszcze nie Europa”.
Trójkąt Królewiecki
W polskiej polityce zagranicznej temat obwodu królewieckiego odżył w 2011 r. wraz zainicjowaniem projektu tzw. Trójkąta Królewieckiego, czyli spotkań i konsultacji Polski, Niemiec oraz Rosji. Do tej pory przeprowadzono trzy spotkania ministrów spraw zagranicznych tych państw, na których poruszono kwestie m.in. utylizacji amunicji na terytorium Obwodu, współpracy młodzieży, kontaktów gospodarczych, samorządowych, a także spraw związanych z wielką polityką jak relacje Unia–Rosja, czy wojna w Syrii.
Największym sukcesem tej inicjatywy jest jednak umowa o małym ruchu granicznym z Okręgiem Królewieckim, wprowadzona w życie w lipcu 2012 r. Spowodowała ona wzrost liczby odwiedzających Polskę Rosjan, a co za tym idzie znaczący przyrost obrotów handlowych po polskiej stronie. Ponadto, nasze firm coraz skuteczniej rywalizują na rynku królewieckim, doskonałym tego przykładem jest produkująca tramwaje bydgoska Pesa. Lokalni przedsiębiorcy liczą także na współpracę przy okazji odbywających się w Rosji w 2018 r. Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Jeżeli dodać do tego długą wspólną historię i otaczającą spuściznę kulturową na przyległych do siebie obszarach to stanowi to doskonałą podstawę, do już powoli się klarującej, współpracy społeczno–samorządowej.
Sytuacja taka ma swojej zarówno dobre jaki złe strony. Polska dyplomacja prócz kwestii ekonomiczny i chęci wywarcia jak największego wpływu na politykę wschodnią UE liczy, poprzez współpracę w Trójkącie Królewieckim, na możliwie jak największe westernizowanie Rosji. Pierwszy cel tego projektu, czyli Okręg Królewiecki doskonale się to tego nadje. Jednak jego coraz silniejsze zapatrzenie na Zachód może paradoksalnie spowodować wzrost niepokojów u granic naszego kraju.
Nowe Prusy?
Młode pokolenie mieszkańców enklawy, to samo które na miasto mówi König zamiast Kaliningrad, które wyjazd do Gdańska traktuje jako normalność, a do Petersburga jako niemal wyprawę życia, wśród którego rośnie frustracja związana z olbrzymią dysproporcją w rozwoju gospodarczym między ich regionem a otaczającym obszarem UE i wśród którego w końcu bardzo silne jest poczucie regionalnej odrębności oraz sprzeciwu wobec władzy centralnej jest doskonałym źródłem poparcia, dla już przecież istniejących, ruchów separatystycznych. W dodatku obecnie obserwowane związanie Okręgu Królewca z rynkiem polskim może tylko przyśpieszyć ten proces.
Problemem jest także silne zmilitaryzowanie obszaru królewieckiego, którego Polska naturalnie chcę się pozbyć, wspierając i lansując różne idee rozbrojenia. Z kolei Federacja Rosyjska jest żywotnie zainteresowana utrzymaniem tego strategicznego obszaru, nazywanego często „największym lotniskowcem świata”. Można się spodziewać się, że Moskwa w wypadku wzrostu na tym obszarze nastrojów separatystycznych czy antyrządowych, nie będzie biernie się przyglądać. W zależności od siły tych ruchów Kreml jest w stanie sięgnąć zarówno po środki nacisku polityczno – finansowego na liderów tychże organizacji (jak bywało dotychczas) jak i po rozwiązania siłowe.
To w jaki sposób będzie rozwijać się sytuacja w znacznej mierze zależy od władz w Moskwie i od kondycji samej Rosji. Do tej pory wszystko wskazuje na to, że niezadowolenie rośnie. Należy jednak pamiętać, że destabilizacja Rosji nie leży w niczyim interesie. Z drugiej jednak strony w różnych rejonach Federacji procesy separatystyczne ciągle się rozwijają.
Pruskie dziedzictwo, pomimo że jego renesans w znacznej mierze jest efektem chęci uzachodnienia się, stanowi doskonałe podglebie dla rozwoju idei silniejszej autonomii czy nawet całkowitej separacji. Tym bardziej, że po południowej stronie granicy historia i otoczenie kulturowe jest podobne. W pewnym momencie może się okazać, że nie tylko geograficznie, ale także gospodarczo, społecznie, historycznie i kulturowo bliżej Królewcowi do Gdańska czy Warszawy, niż Petersburga czy Moskwy.
świetny artykuł,jeden z lepszych ,które ostatnio czytałem
Mam nadzieję że w czasie kolejnej rewolucji w Rosji odzyskamy ten Królewiec 🙂 🙂
Pochodzę z Mazur i tam mieszka moja rodzina. Ojciec często wyjeżdża do obwodu kaliningradzkiego więc także i z tego powodu interesuje mnie ta problematyka. A artykuł rzeczywiście jest dobry i ciekawy. Niestety polska prasa niewiele na ten temat pisze. A może celowo…?
Warto by tu jeszcze przy okazji dodać, że na terenie tego obwodu ciągle przybywa osób polskiego pochodzenia, gdyż nie mogąc uzyskać pozwolenia na osiedlenie się w Polsce wybierają emigrację z głębi Rosji właśnie na te tereny. Dzięki temu mogą odwiedzać często okraj pochodzenia, a co ważniejsze uzyskują tam znacznie większą pomoc od polskich organizacji wspierających Polonię znajdującą się na wschód od Polski. Uzyskują kontakt z Polakami, a także z polską kulturą i językiem, także przez możliwość oglądania tam polskiej TV i słuchania polskiego radia.
Najlepiej niech zostanie tak jak jest. Kaliningrad powinien na zawsze pozostać rosyjski. Autonomia obwodu, czy wręcz otworzenie Prus tylko na tym terytorium, przyniosło by Polsce same szkody geopolityczne. Dziwi mnie bardzo ile w Polsce dzała polskojęzycznych organizacji, które zachwalają tzw ,,dziedzictwo pruskie”. Prusy to w istocie koszary zorganizowane na wzór państwa. Dobrze, że rosjanie budują tam elektrownie atomową i utrzymują tam tyle wojska! Kaliningrad na wieki wieków amen
Podzielam ten poglad. W polityce wazny jest spokój.
Autor pisze jakby mieszkał na księżycu „frustracja związana z olbrzymią dysproporcją w rozwoju gospodarczym między ich regionem a otaczającym obszarem UE” Przecież Obwód Kaliningradzki otacza tylko Polska i Litwa…. czyli nędza, dziadostwo, bezrobocie, dno i 5 metrów mułu… Co to za przykład z UE Polska, w której z niedożywienia cierpi 800 000 dzieci… Tego w Obwodzie Kaliningradzkim nie znają. Brednie. Jakie to sentymentyu do prusactwa mają mieć Rosjanie, którzy przyjechali tu z serca Rosji? Prusactwa to sie tylko bać jak i my mogą, bo u nas juz wykupują Niemcy na potęgę ziemię na zachodzie kraju i tylko patrzeć jak Polacy odnowią wóz Drzymały. Dla Rosjan z Obwodu ta „europejskość” to roszczenia niemieckie i wykupywanie tak jak naszej ich ziemi.
Jestem Mazurem z dziada pradziada ze pruskimi baĺtyckimi korzeniami i zawsze patrze na „oblast'” jak na naszà ziemię . Nie niemieckà nie polską a pruską. Ta ziemia nie pokazała jeszcze jaką niespodziankę szykuje .
ebkaīlisna iz Prūsan … sirīskai Pēteris