Śledząc media zachodnie można odnieść wrażenie, że Iran to kraj tętniący nienawiścią, kraj ludzi ogłupionych szaleńczą ideologią i żądnych krwi. Jak w takim razie wygląda spotkanie z człowiekiem wywodzącym się z tak potwornego społeczeństwa?
W piątek 14 czerwca w Iranie odbyły się wybory prezydenckie. Znów mieliśmy okazję usłyszeć w mediach kilka nazwisk najwyższych dygnitarzy i ich płomienne przemówienia. Jednocześnie znów nie dowiadujemy się niczego o samych Irańczykach. Nieustannie natomiast informuje się nas o obawach Izraela i rzuca hasła: walka z terroryzmem, program atomowy, sankcje oraz oś zła. Czy wszyscy się już boją? Jak nie, to czytamy dalej: „Iran znowu grozi”, „Iran uderza w dziennikarzy”, „Użycie siły jedyną szansą na powstrzymanie nuklearnych aspiracji Iranu”, „Iran – nieprzewidywalności ciąg dalszy”, Iran… Można odnieść wrażenie, że Iran to kraj tętniący nienawiścią, napędzający światowy terroryzm, kraj ludzi ogłupionych szaleńczą ideologią, niewykształconych i żądnych krwi (rzecz jasna naszej).
Należałoby więc zapytać: jak w takim razie wygląda spotkanie z człowiekiem wywodzącym się z tak potwornego społeczeństwa?

Na powitanie – salam alejkum
Pod wieczór jesteś już zmęczony, zaczynasz mieć tego dość: czy wszyscy w mieście muszą koniecznie się z tobą przywitać? Ale doceniasz, mimo wszystko, to ciepłe przyjęcie. Znasz już tradycyjną polską gościnność. Dla Irańczyków warto przyswoić nowy termin – nadgościnność. Bo to, co oni proponują, dalece wykracza poza to, czego oczekiwałeś od gospodarzy. Ba, czasem dalece przekracza to, co jesteś w stanie przyjąć.
I jeszcze ta bezgraniczna, wręcz teatralna uprzejmość.
Bohor, bohor! – czyli jedz
Idąc irańską ulicą niespodzianki stają się regułą. Starszy mężczyzna, handlarz dywanów zaprasza cię na herbatę. Może mieć koło 70 lat, siadacie przy niskich stolikach w jednej z tysiąca czajowni, rozmawiacie po angielsku czy niemiecku, a on oczywiście nie da ci żadnej szansy za tę herbatę zapłacić. Dalej, na środku ruchliwej ulicy, zatrzymuje się samochód, otwiera się boczna szyba. Kierowca krzyknie, że widzi, iż jesteś przyjezdny. Nie bój się, nie ma zamiaru cię porwać, pyta tylko, czy nie potrzebujesz pomocy. Jesteś przecież ich gościem, kimś z zewnątrz w ich kraju, a gościem należy się zaopiekować. Opieka objawia się na wszystkie sposoby: od życzliwego uśmiechu, przez przywitanie, krótką bądź dłuższą rozmowę, zaprowadzenie na pocztę, bank czy gdzie tam chcesz, zaproszenie do domu i przedstawienie rodzinie (tego nie unikniesz, wchodzi w pakiet z zaproszeniem do domu), zawiezienie gdzie potrzebujesz (często w pakiecie z przedstawieniem znajomym), po zaproszenie na obiad, do gry w filmie, nocleg i do rezydencji nad morzem.
A obiad to zazwyczaj kebab. Czyli szaszłyk, a do tego słodka cebula i grillowany pomidor. Czyli tłusto, ale nie ostro.
Któregoś dnia łapanie stopa na wylotówce jednego z dużych miast zajęło mi wyjątkowo dużo czasu. Po jakimś czasie zjawił się kelner z przydrożnej restauracji, niosąc mi na tacy herbatę i ciasteczko.
Lahestan – czyli Polska
— Kieślowski, Szymborska i, no cóż, VIVA Polska. – Mahmud wymienia swoje skojarzenia z Lahestanem i dodaje: — Tebriz jest deathmetalowym miastem: zdziwiłbyś się jak bardzo popularny jest tu Vader i Behemoth. To oczywiście też jest zabronione, ale wiesz, zawsze się jakoś załatwi.
W języku perskim istnieje odpowiednik naszego „załatwiania”, a i sytuacja w pewnym sensie podobna do tej, którą mieliśmy między 45. a 89. rokiem. Wielu rzeczy oficjalnie nie można, ale każdy wie, jak je sobie załatwić. Czy to antena satelitarna, czy odblokowanie filtrowanego internetu, imprezy na których znajdują się przedstawiciele obu płci, zagraniczna muzyka, telewizja, filmy czy piwo. Kwestia piwa jest zresztą szczególnie łatwa do obejścia: kupujemy piwo bezalkoholowe (np. z granatów), dodajemy domowego bimbru i mamy piwo normalne.
Na ulicy trzeba zachowywać fasadową zgodność z szariatem, żeby nie znaleźć się w rękach policji za zbyt krótki hidżab czy jedzenie w czasie ramadanu, ale to co się dzieje w prywatnej sferze, w domach, to już zupełnie inna historia. I nie trzeba wielkiej przenikliwości żeby to zauważyć: przejdźmy się na bazar. Kobiety chodzące po mieście noszą długie, czarne czadory, albo inne płaszcze okrywające całe ich ciało i koniecznie włosy. Tymczasem na bazarach znajdziemy całe stragany obcisłych jeansów czy wydekoltowanych koszulek.
Azadi – czyli wolność
Paralela z Peerelem kończy się na religii: u nas kościół katolicki był dla ludzi swego rodzaju ostoją wolności. W Iranie Najwyższy Przywódca republiki utożsamiany z przywódcą duchownym odpycha ludzi od islamu, zwłaszcza młodych. Wielu jednak podchodzi do tej kwestii z dystansem, oddzielając polityczny terror od istoty wiary. Podobnie jak wolność od rewolucji.
— My nie chcemy rewolucji, chcemy reform. Wiemy już jak wygląda rewolucja: ginął w niej ludzie, a koniec jest taki, jak widzisz.
Mahmud, ateista, anglista i filozof, zaczytuje się w Sławoju Żiżku. Spotykam go koło Błękitnego Meczetu w Tebrizie, gdzie na ławce w ogrodzie piję herbatę na ławce osłoniętej niewielkim krzewem. Herbata rzecz jasna nie była moim pomysłem, tylko kilku przypadkowych ludzi, którzy zaprosili mnie do rozmowy w czasie, gdy czekałem na Mahmuda. Jedziemy razem przez kilkumilionowe miasto: dzielona taksówka, spacer, autobus, i znów taksówka. Ta ostatnia to swoją drogą zaskakująco tani sposób na przemieszczanie się po irańskim mieście: rzędu 30 gr za trasę od skrzyżowania do skrzyżowania. Dojeżdżamy do mieszkania. Zaskakuje mnie ogromny salon, połączony z kuchnią.
— Na zewnątrz Irańczyków obowiązuje dostosowanie się do sztywnych reguł religijnego prawa: tak w kwestii zachowania, ubioru jak i wystroju. W domu każdy buduje swoje małe królestwo, tu chce mieć wszystko.

Hubi? – czyli jak się masz
Zawsze zaskakuje mnie jak wielu i jak dobrze Irańczycy mówią w obcych językach. Nie tylko młodzież czy studenci: pomocnik na planie filmu klasy B, kilkunastoletnia dziewczynka, stareńcy sprzedawcy na bazarach – przypadkowo spotkane osoby w różnym wieku i obu płci. To w miastach. Na prowincji mowa ciała ukazuje się w pełnej mocy. Zawsze uda się o coś zapytać, o czymś posłuchać. Ilu braci i sióstr, czy żonaty, że ten czy tamten studiuje prawo w Teheranie i gdzie jest najtańsze wegetariańskie żarcie.
Na wakacje jeździ się na północ Iranu, bo tam mniejszy upał i zawsze trochę deszczu. Albo do Armenii, Gruzji czy Turcji, bo można się napić koniaku i piwa w spokoju. Wolny czas spędza się w parkach: rozkłada się dywan, nastawia herbatę na przenośnej kuchence, rozkrawa arbuza i debatuje w nieskończoność. Piknikowanie zdecydowanie jest narodowym sportem Irańczyków. Kochają je bardziej niż my piłkę nożną i grilla razem wzięte.
Na dłuższą metę jednak życie w Iranie dalekie jest od idylli. Brak wolności wypowiedzi męczy zwłaszcza młodych, ambitnych ludzi, którzy masowo wyjeżdżają na zagraniczne uczelnie. To pogłębia drenaż mózgów, który rozpoczął się na wielką skalę w czasie „rewolucji kulturalnej” podczas wojny iracko-irańskiej: wielu przedstawicieli inteligencji zamordowano, wielu innych wyjechało wtedy za granicę.
Telewizja pełni niemal rolę hipnotyczną: na wizji mułła udziela religijnych rad zadającym pytania słuchaczom, a w dole ekranu przewija się pasek informacyjny: katastrofy Europie, zabójstwa w Ameryce, skandale wszędzie indziej, ci na nas naciskają, inni atakują, ale tu, w Iranie, dobrobyt, szczęście i swoboda.
Hubam – czyli w porządku
Co sądzą o Ameryce? W autobusie komunikacji miejskiej rozmawiam z dwójką młodych chłopaków, mają może po 12 lat. Przy końcu trasy jeden z nich rozgląda się dookoła, wyjmuje z plecaka zeszyt, pisze coś na ostatniej stronie i przyciska do piersi. Rozgląda się jeszcze raz, pokazuje mi kartkę i zaraz chowa. Na kartce jest napisane: „Kocham Amerykę. Chcę opuścić Iran.”
To trochę taki Iran w pigułce: obawa i ucieczka. Ale nie do końca: Irańczycy dalecy są od uwielbienia Ameryki, która występuje tu raczej jako miejsce-ikona: wolność, dolary i hamburgery. Sama Ameryka nie cieszy się w sercach Irańczyków specjalną sympatią. Oni znają swoją historię, wiedzą o starożytnej Persji, ale wiedza też o CIA, które zorganizowało zamach na demokratycznie wybranego premiera Mossadeka i przywróciło reżim szacha. Wiedzą, że ich obecna Republika Islamska to dalsza reperkusja pewnego zgrzytu w stosunkach z Wielkim Bratem (otóż Mossadek uważał, że irańska ropa powinna być irańska, a Stany Zjednoczone – że amerykańska). Wiedzą o wspieraniu południowoamerykańskich dyktatur i o tej irackiej broni chemicznej, której nikt nigdy nie widział. A sankcje gospodarcze bardziej uderzają w lokalny biznes, niż w opływające w ropę władze.
Mimo wszystko Ameryka-ikona (czy: Zachód-ikona) funkcjonuje w najlepsze i jest wykorzystywana do prezentowania swojego sprzeciwu wobec władzy, swojej chęci włączenia się w ten wielki globalny tygiel, przynależność do pierwszego świata od którego się ich odcina.

W Ardabil jest restauracja Maneli. To irańska krzyżówka McDonalda, PizzyHut i KFC, której symbolem jest kurczak w czapce bejsbolówce z hamburgerem, trzymający pizzę. Rzecz jasna jedzenie jest tam stosunkowo podłe – na poziomie polskich fastfoodów z początku lat 90. Jednak Ali koniecznie chce mnie tam zabrać, zabiera również żonę, ale cały czas obawia się, że nie będzie miejsc. Faktycznie, parking wyładowany po brzegi, a na nędzne frytki z kurczakiem w papierowym pudełeczku przychodzi nam trochę poczekać. Ale warto było: widok rzędów starszych pań w czarnych czadorach wsuwających hamburgery nie daje się zapomnieć.
Iran – czyli Persja
Dwójka młodych Islandczyków przylatuje późnym wieczorem do Teheranu, zamawiają kurs do domu swojego znajomego imieniem Mohsen. Taksówkarz, starszy człowiek ze zdjęciem Imama Chomeiniego w oknie samochodu, prosi Mohsena o tłumaczenie. Mówi: — Proszę, proszę powiedz im, że nie jesteśmy terrorystami!.
Jeśli czytasz ten tekst, to znaczy, że prawdopodobnie interesuje cię świat, jego kultury i odcienie. Masz się pewnie za wykształconego, inteligentnego człowieka. Możesz być dumny z długiej historii swojego kraju, wielkich synów swojej ojczyzny, twórczości poetów i odwagi żołnierzy. Wyobraź sobie, że codziennie w światowych mediach obraz twojego kraju sprowadza się do straszaka narodów, że globalna opinia publiczna ma cię za ciemnego, religijnego fanatyka. Albo właściwie to za nic cię nie ma, po prostu nikt o tobie i milionach twoich pobratymców nie pamięta. W końcu podobno siedzicie na bombie atomowej, a ona jest dużo ważniejsza.
Dla Irańczyków wizyta w ich kraju jest bardzo ważna. Nie dlatego, że będą mogli pokazać nam swoje cuda architektury, że pochwalą się Isfahanem, Szirazem, Persepolis czy Hamedanem, że będą dumni opowiadając nam o starożytnej kulturze Persów. Raczej dlatego, żeby pokazać im, że o nich pamiętamy. Żeby mogli powiedzieć, co też często czynią: „Mówisz, że ci się podoba? Opowiedz o tym, gdy wrócisz!”. Szczególnie ważne są też wizyty kobiet, bo pokazują Irankom, wychowanym pod opresyjnym dla nich prawem, jak niezależna i samodzielna może być kobieta.
Na do widzenia – hode afez
„Niesamowicie łatwo jest przyjmować wolność za pewnik, ale jest też niesamowicie łatwo zakładać, że wolność, którą znamy, to wolność jedynego właściwego typu, jaki istnieje. Kto wie więcej o wolności: ten, kto wie, że jest uciskany, czy ten, kto sądzi, że jest wolny? Wolność, której Irańczycy potrzebują obecnie najbardziej, to wolność od naszych uprzedzeń.” (Ásta Helgadóttir)
swietny tekst. od znajomego wlasnie slyszalem, ze w iranie wladza sobie, a lud sobie. tymczasem w tv tylko cholerna papka o groznych dla swiatowego ladu (chyba hegemonii usa..) terrorystach. to tworzy fatalne skojarzenie dla wielkiej i bogatej przeciez kultury perskiej.
interesuje mnie, jak wyglada przyjazd do tego kraju, nie ma zadnych problemow z nachalna „lustracja” turysty na granicy?
sorry za brak pl znakow, ang windows.
Ni, granica jest spokojna. Ostatnio (przez wybory) są pewne problemy z uzyskaniem wizy. Ale to pewnie z czasem przejdzie i będzie jak wcześniej (miejmy nadzieję). A wcześniej było tak:
http://fizyk-w-podrozy.blogspot.com/2011/10/jak-zdobyc-wize-do-iranu-w-trabzonie.html