W Kirgistanie czapka prawdę ci powie. Jeśli będzie to wysoka czapa z szerokim rondem – masz do czynienia z Kirgizem, jeśli zaś niska, w kształcie tamburynu – z Uzbekiem. To ważne, bo ich właściciele z pewnych względów się nie lubią.

Dżalalabad, Osz i Uzgen to miasta, w których czapka prawdę ci powie. Jeśli będzie to wysoka czapka z szerokim rondem, tzw. kalpak, mamy do czynienia z Kirgizem. Jeśli zaś będzie to niska, zwykła, mała muzułmańska czapka, można by rzec: w kształcie tamburynu, jej właściciel to z pewnością Uzbek. Bardzo często zdarza się, że czapki mieszkają w różnych dzielnicach. Istnieje również pewna prawidłowość wiążąca czapkę z zawodem. Np. w policji pracują wysokie czapki, na bazarach zaś zazwyczaj niskie. Typowe kirgiskie kalpaki spotyka się na terytorium całej republiki, ale właśnie w miejscu, gdzie Kirgizów stosunkowo najmniej, tam czapek najwięcej. Bo skoro jest różnica, to trzeba się określić: z kim jestem. Wróg, czy przyjaciel. Uzbek czy Kirgiz. Czapka niska czy wysoka – bo czapki z pewnych względów się nie lubią.
Aliszer mieszka w Dżalalabadzie, trzecim co do wielkości mieście Kirgistanu. Jako typowy dwudziestokilkulatek ma już żonę (oczywiście), często odwiedza ojca (oczywiście) i przestrzega ramadanu (oczywiście, bo jest Uzbekiem). Mniej oczywiste jest to, że razem z dwoma znajomymi wynajmuje dodatkowe mieszkanie. No bo ileż można z tą żoną i z tą żoną…
Uzbecy mieszkający w Kirgistanie mają się za bardziej religijnych niż Kirgizi. Bardziej nawet niż Uzbecy z Uzbekistanu. Bóg natomiast nie pozostaje dłużny i w skrajnych sytuacjach pomaga swym wiernym – tak przynajmniej twierdzi Aliszer. Na przykład tak jak w 2010 roku, kiedy Kirgizi atakowali jego dzielnicę, zabarykadowane przedmieście Dżalalabadu, zwane Taszbulak. Atakujących, których oficjalnie potępiał rząd, lokalna jednostka wojskowa wyposażyła w broń, a nawet kilka pojazdów bojowych. Postępującą wzdłuż podmiejskiej uliczki ofensywę powstrzymać miała nagła burza gradowa. Napastnicy rozpierzchli się, pozostawiając dziury w murach i spalone budynki.

Aliszer, jak przystało na mieszkańca środkowoazjatyckiej republiki, ma już za sobą okres pracy w Moskwie, gdzie mimo często rasistowskiego podejścia Rosjan do Azjatów, można zarobić krocie. Pracował też w Malezji, która jest dobrą alternatywą dla Moskwy w dziedzinie emigracji zarobkowej dla mieszkańców postsowieckich republik. Ale i tu przydaje się wcześniejsza wizyta w Moskwie, bo z biegłym rosyjskim łatwo znaleźć pracę w malezyjskiej branży turystycznej, której klientami często są majętni moskwianie.
Mimo czasu spędzonego zagranicą Aliszer nie zatraca narodowych tradycji: przygotowuje naprawdę świetny plow, czyli górę tłustego ryżu z baraniną, czosnkiem i papryczkami nadziewanymi tłuszczem – chyba najbardziej lubianą potrawę w regionie. Jemy we czwórkę z jednej wielkiej michy, popijając herbatą. I jemy po zmroku, a na drzwiach kuchni wisi kalendarz ramadanu: tabela wschodów i zachodów słońca, która przez miesiąc wyznacza czas na jedzenie i post.
— Po co robisz te zdjęcia? — policjant wyrasta jak spod ziemi. Fotografowanie okolic Taszbulak nie jest zabronione, a same zajścia z 2010 roku nie są żadną tajemnicą. Niemniej policja nie bardzo lubi, gdy robi się tam zdjęcia. Funkcjonariusze to z zasady Kirgizi, nie Uzbecy. Nie lubią prawdy? Czy więc to Kirgizi rozpoczęli zamieszki?
Odwieczne pytanie: kto zaczął. Czy nie jest po prostu tak, że w sytuacji kryzysu ekonomicznego szuka się źródła problemów w „obcym”? Że tak, że na pewno to te 15% mieszkańców Kirgistanu, zwanych Uzbekami, powstrzymuje kraj przed zajęciem należnej mu pozycji w świecie. Pozbądźmy się więc ich i kraj nasz zakwitnie! Uzbecy powiedzą w związku z tym, że zaczęli Kirgizi. Kirgizi rzecz jasna, że Uzbecy. Albo chociaż: że przez Uzbeków, bo podkopują kirgiską państwowość. Bo choć nie mówią o tym głośno, to tak naprawdę dążą do autonomii, a dalej – przyłączenia okolic Osz do Uzbekistanu.
— I wyobraź sobie, w ostatnich wyborach nawet wystawili kandydata na prezydenta! — mówi oburzony Bakyt, Kirgiz z którym jadę z Biszkeku w stronę Karakol. I przedstawia swoją relację wraz z genezą konfliktu. Podkreśla, że Uzbecy już od dawna przygotowywali się do walki, że świetnie się mają w Kirgistanie (a przynajmniej dużo lepiej niż w Uzbekistanie), piastują wysokie, dobrze płatne stanowiska, a zarobione pieniądze przeznaczają na broń. Bakyt zaczyna jednak od przedstawienia kirgiskiej narracji historycznej. Opowieści o Kirgizie – szlachetnym wojowniku. Kirgizie – rycerzu, walecznej szlachcie regionu, w odróżnieniu od sprzedajnego Uzbeka – handlarza, Uzbeka – robotnika najemnego, któremu jednak wiatr historii powiał w żagle, gdy tworzono ZSRR. I tak Uzbecy otrzymali ziemie należne Kirgizom, którzy jako basmacze próbowali zbrojnie dochodzić swoich praw. I chociaż zwykle grupy zwane „basmaczami” umiejscawia się w zakurzonej już historii pierwszej połowy XX wieku, to wielu mieszkańców okolic Osz właśnie tak nazywa grupy, które miały wywołać zamieszki w 2010. Ale niektórzy Uzbecy wolą wersję o konflikcie inspirowanym odgórnie (przez ówczesnego prezydenta Bakijewa?), o pijanej hołocie zwożonej autobusami z całego kraju…
— Wszyscy tu żyjemy razem — mówi starszy mężczyzna w marszrutce z Osz do Uzgen — Ja, Kirgiz, tamta kobieta to Uzbeczka, ten facet obok – też, a tu znowu Kirgizi. Zwykli ludzie nie chcą wojny, zwykli ludzie chcą żyć. A zamieszki? To polityka… — deklaruje pojednawczo.
Ale konflikt rozdarł społeczeństwo, trwa wzajemna nieufność. Chociaż świadectwa pomocy Uzbekom udzielonej przez Kirgizów podczas zamieszek są nierzadkie, to czasem ciężko żyć w sytuacji, gdy sąsiad z przeciwka zamordował twojego ojca. A kto mordował? Kirgizi opowiadają często taką historię: mordowali jedni i drudzy, ale oni właśnie, Kirgizi, mają honor, szacunek do zmarłych, Uzbecy natomiast nie, dlatego bez opamiętania kamerowali zwłoki pomordowanych i wrzucali filmy do internetu. Tu następuje podniesienie głosu i kwestia: oglądam potem te filmy i widzę zabitych Kirgizów, a pod filmem podpisane, że to właśnie zabici Uzbecy. I tak światowa opinia publiczna miała dowiedzieć się o mordach tylko z jednej strony.
Kirgiz z marszrutki w ogóle był bardzo pojednawczy. Mnie też chce ze sobą zjednać wskazując, że przecież mój ojciec miał ten sam paszport co on. I dziwi się, gdy zaprzeczam.
— Polska nie była częścią ZSRR, tylko Układu Warszawskiego — poucza go Uzbeczka, starsza babina opatulona chustą, której człowiek nie posądzałby o znajomość historii czy polityki. — Za sowietów to była edukacja! Znało się cały atlas na pamięć, a teraz spytaj jakiegoś młodego Kirgiza gdzie jest Polska, żaden nie będzie wiedział! — wtrąca znów Kirgiz z rozrzewnieniem. A później doszło do dalszej prezentacji tej szkolnej wiedzy, co to rozciąga się od Buga po Władywostok: ze my, przyjaciele, Armia Czerwona, was wyzwoliliśmy, że w tej wojnie, co się w 1941 zaczęła… Gdy odpowiadam, że nie wyzwolili, a wojna zaczęła się w 1939, słyszę: — Ale ty się młody, Polak, nic na historii nie znasz.
Nie tylko przez zaszłości sowieckiej propagandy, ale i przez obecną sytuację Rosja darzona jest w Kirgistanie wielką sympatią. Bo Rosja to Moskwa – karmicielka kirgiskich rodzin. I niektórzy, gdy słyszą, że Rosja w swojej historii ma także ciemniejsze karty, wytrzeszczają oczy ze zdumienia.
Tak czy inaczej: ataki zbrojne w Osz i Dżalalabadzie są faktem, a wiele uzbeckich rodzin odpowiedziało na nie ucieczką. Gdy jedzie się główną arterią kraju: Biszkek–Osz, droga między Uzgen a Dżalalabadem biegnie właściwie po granicy. Jedziemy więc drogą, dalej jest rów z wodą, a dalej już Uzbekistan. Z głównej drogi odchodzą do Uzbekistanu polne dróżki, na niektórych stoją funkcjonariusze kontroli granicznej. Podczas konfliktu tej kontroli było dużo: uzbeccy żołnierze mieli łapać uchodźców, swoich rodaków, i kolejno legitymować. Podobno również krzyczeli do uchodźców, żeby uciekać, bo biegną Kirgizi. Więc Uzbecy w nogi – do Uzbekistanu. Więc żołnierze serią z karabinu – za nielegalne przekroczenie granicy. Więc Uzbecy z powrotem. W ręce Kirgizów.
— Islom Karimov [od ponad 20 lat autorytarny prezydent Uzbekistanu – przyp. W.G.] nie chce w swoim kraju Uzbeków znających kirgiską wolność i demokrację — przekonuje Bakyt.

W Uzgen mówię, że wracam z Ałaju, gór w południowej części Kirgistanu.
— Widzisz, a ja nigdy tam nie byłem i nie będę. Gdybyśmy tam pojechali, zaraz nas zabiją. Niby mamy obywatelstwo Kirgistanu, a żyjemy w Uzgen jak w więzieniu, jak obywatele drugiej kategorii — żali się Kabul, młody Uzbek. Jeździ kremowym Mercedesem. Samochód ma ze trzydzieści lat, ale wypolerowane zderzaki błyszczą jak nowe. Kluczy powoli (bo dziury) po zakurzonych uliczkach bez nawierzchni, po których biegają roześmiane dzieci. W końcu w labiryncie murów i bram znajdujemy tę właściwą. Z przestrzeni nieładu ulicy przechodzimy do zielonej, zadbanej przestrzeni domu. Siadamy na patio i czekamy, aż muezin da znak do jedzenia.
— Nie ma dla nas żadnych wyższych stanowisk, czasem trudno w ogóle o pracę, bo Kirgizi, których jest przecież więcej, do pracy wolą brać Kirgizów. Kirgiska policja wciąż ma wyuczony nawyk, że Uzbek to ktoś gorszy. A gdy pójdziesz do wojska czeka cię piekło.
Oprócz starego mercedesa (— Dobra, niemiecka maszyna! — mówi o niej) Kabul ma też malutkie dzieci i żonę, która zgodnie z tradycją nie odzywa się, gotuje, sprząta i myje buty wychodzącemu do pracy mężowi, gdy ten ma je już na nogach. A sam mąż jest mechanikiem samochodowym i nie zdradza żadnych tendencji do ograniczania praw żony. Tak po prostu jest, tak się żyje. A żyje się ciężko, zarabia niewiele. Chciałby wyjechać do Niemiec: ma fach w ręku, tam by dobrze zapłacili za jego pracę. — Ale to — mówi — tylko marzenie. Tu się urodziliśmy i tu pomrzemy.
Opowiada spokojnie, dużo się uśmiecha. Pyta o Polskę. U nich się tak nie podróżuje, u nich się pracuje, trzeba przecież zapewnić byt rodzinie, żonie, dzieciom – od tego nie ma wakacji. Siedzimy więc znów na ławce przed domem. Właściwie: na wewnętrznym podwórku, bo struktura tamtejszych domów to kwadrat budynków i murów z niewielkim – nazwijmy go – ogrodem pośrodku. Mnie już dawno nakarmili, ale sami czekają na koniec dnia: wciąż trwa ramadan i jeść można dopiero po zachodzie słońca. A słońce ślizga się po sklepieniu, powoli spływając ku horyzontowi. Wszystkie barwy są ciepłe: od glinianych murów, przez śniade twarze po ciemnozielone liście drzew. Wokół unosi się dużo spokoju, mimo że wyraźnie słychać jak u sąsiadów zarzynają barana na kolację. Siedzimy i czekamy aż muezin zawyje i potwierdzi, że tak, już zaszło, jedzmy. Na kolację jest plow: matka Kabula rozdrabnia mięso i czosnek dłońmi, i rozkłada na talerzu pełnym ryżu. — Jedz, jedz, weź jeszcze trochę, co do picia, dolać? — Siedmioletni chłopiec w bejsbolówce czuwa, by moja miseczka zawsze była napełniona herbatą. Rano, około czwartej, słyszę jak rodzina wstaje, by jeść śniadanie.
Ale gość dostaje śniadanie o normalnej porze. Bo to są bardzo tolerancyjni ludzie. Chodzą w małych, muzułmańska czapkach. Ale mieszkają w kraju, gdzie nosi się wysokie kalpaki. I w tym problem.