Ostatnimi czasy dyktatorzy znikają ze życia politycznego świata w nadzwyczaj szybkim tempie. W odniesieniu do Bliskiego Wschodu trzeba jednak powiedzieć, że będziemy jeszcze za nimi tęsknić.

Niedawna śmierć Hugo Chaveza zwróciła moją uwagę na fakt, że ostatnia lata nie były szczęśliwe dla polityków rządzących swoimi krajami ciężką ręką, ujmując rzecz delikatnie. Irak, Korea Północna, Tunezja, Libia, Egipt, Jemen, Syria (prawie), teraz Wenezuela. Dyktatorzy znikają ze sceny politycznej w szybkim tempie, wkrótce trudno będzie wskazać na geopolitycznej mapie świata postaci, które kontrowersyjne i raczej niemiło wspominane przez ich dawnych poddanych, na pewno były charyzmatyczne, a co ważniejsze, zapewniały rządzenie swoimi krajami na funkcjonalnym poziomie. Nie wzorowym, nie demokratycznym, dalece niehumanitarnym, ale na funkcjonalnym właśnie.
Nie chce zagłębiać się w przewidywanie przyszłości Wenezueli czy Korei Północnej, bo na tych rejonach świata się nie znam, mogę jednak powiedzieć, że w odniesieniu do Bliskiego Wschodu odejścia dyktatorów wypada żałować. Nie jest to nawet żal związany z co raz mniejszym bezpieczeństwem, zmniejszającą się stabilnością regionu, a co za tym idzie świata, ani z trudnościami na jakie natrafiają zachodnie firmy, którym o wiele trudniej robi się interesy bez kontaktu z “administracjami” dyktatorów. To żal, który należy wyrażać wobec mieszkańców regionu. W szczególności Arabów.
Historia uczy nas trzech rzeczy. Po pierwsze tego, że dziedzictwo okresu kolonizacji jest dla Arabów równie ciężkie, jak dla mieszkańców subsaharyjskiej Afryki. Nie chcę wdawać się w rozważania czy jest to wina bardziej Europejczyków, czy Arabów. To, że na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat poziom życia i bezpieczeństwa Arabów w niektórych miejscach był nieco wyższy niż “subsaharyjczyków”, a gdzieniegdzie wyrosły skupiska wieżowców i galerie handlowe, wynika jedynie ze zbawiennej, acz nie wiecznej, obecności ropy i gazu. Po drugie, Arabowie nigdy nie potrafili się dobrze rządzić, biorąc pod uwagę organizację ponadplemienną. Najpierw pędzili samotny żywot pustynnych nomadów, gdzieś na dalekiej rubieży antycznych cywilizacji. Potem eksplodowali we wszystkich możliwych kierunkach niesieni religijnym zapałem i rządzą, jakże obcych im wcześniej, bogactw i władzy. Imperium jednak rozpadło się szybko na mniejsze części, a żywioł arabski bardzo łatwo poddawał się dominacji Turków, Persów, Mongołów, a potem Brytyjczyków, czy Francuzów. Po trzecie, znane nam dziś arabskie państwa to w większości twory całkowicie sztuczne.
Państwa te utrzymywane były twardą ręką dyktatorów przez większość XX wieku. To je ratowało i stanowiło o ich w miarę sprawnym funkcjonowaniu. Grupa rządząca dbała o własne interesy, w czym idea państwa świetnie im pomagała, bo pozwalała uzyskać przewagę i kontrolę nad rywalami za pomocą legalnych środków. Nawet jeśli były to przemoc i represje. Dyktatorzy niejednokrotnie aktywnie zwalczali terroryzm, dbali o poprawne stosunki z sąsiadami i państwami innych kontynentów, co jednak najważniejsze, zapewniali bezpieczny żywot mieszkańcom swoich państw. Owszem, wielu więziono, bito, nawet zabijano. Taki jest mroczny “koloryt” dyktatury, z tym, że było to nieporównywalne z tym co dzieje się teraz.
Mamy rok 2013. Minęły dwa lata od czasu, kiedy to optymiści na całym świecie wieszczyli narodziny arabskich demokracji, porównywali “arabską wiosnę” z wydarzeniami w Europie Wschodniej na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Dość szybko okazało się, że nic z tego nie będzie. Arabowie nie są dziś bezpieczni. Giną tysiącami w Syrii, setkami w Iraku, dziesiątkami w Jemenie, Libanie, Libii, Algierii. Inne kraje, na przykład te na Półwyspie czy Jordania, są w sytuacji, która może zwiastować ich rychłe załamanie.
Na dzień dzisiejszy marzenia o demokracji lepiej odłóżmy. W czasach wojny w Iraku mówiło się, że nieporozumieniem jest wprowadzanie na siłę demokracji pośród ludzi, którzy ani jej nie znają ani jej nie pragną. Pytanie, czy ludzie Ci chcą w ogóle państwa? Jeśli spróbujemy przełożyć słowo “patriotyzm” czy “narodowa świadomość” na arabski grunt, otrzymamy coś bardzo odległego od naszych wyobrażeń tych pojęć. Dowodzą tego toczące się obecnie konflikty. Arabowie występują pod sztandarami sunnizmu, szyizmu, pod flagami własnych plemion, klanów i innych wspólnot, pod znakami transnarodowych wspólnot jak Bractwo Muzułmańskie, Al-Kaida czy Hezbollah.
Istnienie państw w arabskiej części regionu jest zagrożone, a przynajmniej państw, które znaczą coś więcej, niż tylko nazwa, flaga i hymn. Państw, z którymi identyfikują się obywatele, które mają wydolną gospodarkę, których rządy posiadają kontrolę nad całością terytorium. Uwagę na to zwraca Aaron David Miller w swoim artykule, nie sposób się z nim nie zgodzić. Pisze on, że w wyniku zakładanej defragmentacji arabskich państw powstanie pustka, którą ktoś będzie chciał wypełnić. Narody, które przez wieki dominowały nad Arabami utworzyły silne wewnętrznie i prężne na zewnątrz państwa – Turcja, Iran, w pewnym stopniu Izrael. Czy “arabska wiosna” dowiodła, że przyszłością Arabów jest powrót do życia w mniejszych wspólnotach, zajętych swoimi lokalnymi waśniami, pod czujnym okiem dominujących sił z Ankary, Teheranu, a może i Moskwy czy Waszyngtonu?
Wizja ta wydaje się być fantastyczna, ale czy potrafimy dziś wskazać zalążki trendów, które mogłyby odwrócić decentralizacyjną tendencję? Czy jest polityk, który pogodziłby irackich Sunnitów i Szyitów? Czy jest rozwiązanie, które pozwoliłoby utworzyć silną i spójną wewnętrznie Syrię w jej dzisiejszych granicach? Czy konserwatywni monarchowie będą rządzić wiecznie na Półwyspie? Nawet jeśli przetrwają jeszcze kilka lat, to upadną gdy skończy się ropa, a niewydolne i bazujące na niewypracowanym dochodzie systemy, które zostały przez nich stworzone, rozsypią się jak domek z kart.
Dyktatorzy nie mogli rządzić wiecznie, ale demokracji na Bliskim Wschodzie też się nie doczekamy. Jaka będzie więc przyszłość Arabów? Czy znane dziś państwa przetrwają, pogrążone w wewnętrznych waśniach, pod obojętnym okiem społeczności międzynarodowej? Czy Arabowie zostaną zdominowani politycznie przez silnych graczy regionu? A może powstaną megateokracje, twory, z którymi masy szczerze by się identyfikowały, rządzone przez przywódców religijnych?
Arabowie, zarówno narody, jak i ich przywódcy, przez lata zrzucali winę za wszelkie swoje niepowodzenia i niedostatki na obce wpływy. Jawne, jak i zakulisowe. Jeśli nie wykorzystają swojej obecnie uprzywilejowanej pozycji do stworzenia silnych organizmów państwowych, to za kilkadziesiąt lat, gdy nie będzie już ropy i gazu, o wpływy na arabskim Bliskim Wschodzie nikomu nie będzie chciało się walczyć. Może lekarstwem byłby powrót dyktatorów?
Dość szybko okazało się, że nic z tego nie będzie. Arabowie nie są dziś bezpieczni. Giną tysiącami w Syrii, setkami w Iraku, dziesiątkami w Jemenie, Libanie, Libii, Algierii – Nie wiem co autor miał na myśli zestawiając wśród państw „wiosny arabskiej” Algierię i ginące dziś tysiące ofiar w tym kraju. Jestem w tym kraju co roku w wakacje i dobrze orientuje się w sytuacji wewnętrznej. W Algierii ostatnim wewnętrznym konfliktem na tą skale była wojna domowa w latach 1991 – 2002 która pochłonęła ok 200 tyś. istnień.
Cały powyższy artykuł jest wyrazem niewiedzy i uprzedzeń autora.
„…Arabowie nigdy nie potrafili się dobrze rządzić, biorąc pod uwagę organizację ponadplemienną.”, „Imperium jednak rozpadło się szybko na mniejsze części, a żywioł arabski bardzo łatwo poddawał się dominacji Turków, Persów, Mongołów, a potem Brytyjczyków, czy Francuzów.”
Arabowie podbili w krótkim czasie ogromny obszar zajęty przez bardzo zróżnicowane i rozwinięte cywilizacje. Mimo to nie rozpłynęli się wśród podbitych ludów tylko stworzyli organizację państwową bardzo dobrze rozwijającą się przez prawie 300 lat. Sami Arabowie w tym czasie stworzyli od podstaw zupełnie nową i bogatą cywilizację. Wśród państw tworzących Cywilizację Zachodnią nie ma ani jednego, które mogłoby pochwalić się podobną sprawnością w rządzeniu.
„…dziedzictwo okresu kolonizacji jest dla Arabów równie ciężkie, jak dla mieszkańców subsaharyjskiej Afryki. Nie chcę wdawać się w rozważania czy jest to wina bardziej Europejczyków, czy Arabów.”
Nie do końca rozumiem ją to „winę” za okres wyzysku i upokorzeń w czasach kolonialnych ponoszą Arabowie. Zawsze myślałem, że winę (całą) ponosi oprawca a nie ofiara.
„Jeśli spróbujemy przełożyć słowo “patriotyzm” czy “narodowa świadomość” na arabski grunt, otrzymamy coś bardzo odległego od naszych wyobrażeń tych pojęć.”
Co świadczy dokładnie o niczym. To pojęcia stworzone w Europie Zachodniej w XIX wieku. Państwa i demokracje powstawały i rozwijały się na długo przed ich powstaniem. Historia Europy XX wieku daje za to dużo dowodów na to, że te pojęcia w niesprzyjających okolicznościach potrafią być wyjątkowo destrukcyjne dla demokracji i dla aparatu państwowego.
Demokracja to ustrój klasy średniej. Jeśli w jakim państwie taka warstwa społeczna istnieje i ma znaczącą lub dominującą pozycję to będzie ona działała. Wartości podzielane przez lokalnych mieszkańców mogą nadawać jej specyficzny koloryt ale nie są żadną przeszkodą dla jej istnienia – wbrew temu co wydaje się sugerować autor.
„Owszem, wielu więziono, bito, nawet zabijano. Taki jest mroczny “koloryt” dyktatury, z tym, że było to nieporównywalne z tym co dzieje się teraz.”
Z lektury artykułu można by wyciągnąć wniosek, że w takiej na przykład Tunezji panuje totalna anarchia.
W wielu krajach regionu po zmianach wywołanych przez rewolucje sytuacja jest napięta czego zresztą należało się spodziewać. Najwięcej ofiar pochłania jednak konflikt w państwie, w którym to właśnie dyktator nie ma zamiaru zrezygnować.
„Nie chce zagłębiać się w przewidywanie przyszłości Wenezueli czy Korei Północnej, bo na tych rejonach świata się nie znam…”
Wiedza autora o Arabach i Bliskim Wschodzie też wymaga uzupełnienia.
„…żal, który należy wyrażać wobec mieszkańców regionu. W szczególności Arabów.”
Biorąc pod uwagę tendencyjność artykułu, brak szacunku dla kultury i osiągnięć Arabów prezentowany przez autora oraz przedstawioną receptę rozwiązania problemów poprzez powrót dyktatorów…
Pozostaje mi na wstępie zapewnić, że jestem bardzo daleki od uprzedzeń wobec Arabów.
„Arabowie podbili w krótkim czasie ogromny obszar zajęty przez bardzo zróżnicowane i rozwinięte cywilizacje. Mimo to nie rozpłynęli się wśród podbitych ludów tylko stworzyli organizację państwową bardzo dobrze rozwijającą się przez prawie 300 lat. Sami Arabowie w tym czasie stworzyli od podstaw zupełnie nową i bogatą cywilizację. Wśród państw tworzących Cywilizację Zachodnią nie ma ani jednego, które mogłoby pochwalić się podobną sprawnością w rządzeniu.”
Oj. Nie mogę się zgodzić. Szybkość rozpadu imperium arabskiego jako całości, przejęcie dominacji przez żywioł turecki, czy inne czynniki niearabskie (jaskrawy przykład mameluków) kompletnie przeczy Twoim słowom. Nawet jeśli przyjmiemy, że imperium rozwijało i trzymało w miarę sprawnie 300 lat to nie jest to dowód na obalenie mojego twierdzenia. Zwróć uwagę na dwie sprawy. 1 – Arabowie trafili na szczęśliwy moment ze swoją ekspansją, czyli krańcowe wyczerpanie Bizancjum i sasanidzkiej Persji po wojnach i zarazach VI wieku. 2 – nie znam się na historii kultury, ale wiem, że cywilizacja arabska rozwijała się pod przemożnym wpływem kultur, z którymi się stykała. To, że na pewnym etapie dynamika jej rozwoju wniosła wiele, na przykład dla późniejszego obrazu i myślenia w Europie, to inna kwestia.
„Nie do końca rozumiem ją to „winę” za okres wyzysku i upokorzeń w czasach kolonialnych ponoszą Arabowie. Zawsze myślałem, że winę (całą) ponosi oprawca a nie ofiara.”
O tym moglibyśmy pisać całe lata. Ja nie postrzegam kolonizacji jako procesu biało-czarnego. Kwestię czy państwa rozwinięte miały prawo wykorzystać słabszych dla własnego dalszego rozwoju, ale także to, jak elity struktur słabszych wchodziły w interakcję ze zdobywcami, są nie do rozstrzygnięcia w tym miejscu. Zasadniczo pojęcia „ofiara-oprawca” według mnie nie ma tutaj zastosowania.
„Co świadczy dokładnie o niczym. To pojęcia stworzone w Europie Zachodniej w XIX wieku. Państwa i demokracje powstawały i rozwijały się na długo przed ich powstaniem. Historia Europy XX wieku daje za to dużo dowodów na to, że te pojęcia w niesprzyjających okolicznościach potrafią być wyjątkowo destrukcyjne dla demokracji i dla aparatu państwowego.
Demokracja to ustrój klasy średniej. Jeśli w jakim państwie taka warstwa społeczna istnieje i ma znaczącą lub dominującą pozycję to będzie ona działała. Wartości podzielane przez lokalnych mieszkańców mogą nadawać jej specyficzny koloryt ale nie są żadną przeszkodą dla jej istnienia – wbrew temu co wydaje się sugerować autor”.
W większości się z Tobą zgadam. Nie wydaje mi się jednak, żeby w najbliższym czasie na BW rozkwitła prawdziwa demokracja. Nie jest ona tam nikomu potrzebna. Podkreślam, że nie zabarwiam tego w sposób pejoratywny. Nie jestem bojownikiem demokracji. Polecam tutaj lekturą „Bliski Wschód w Stosunkach Międzynarodowych” Freda Hallidaya. Jest tam kilka ciekawych anegdot na temat pojmowania „demokracji” przez Arabów. 🙂
„Z lektury artykułu można by wyciągnąć wniosek, że w takiej na przykład Tunezji panuje totalna anarchia.
W wielu krajach regionu po zmianach wywołanych przez rewolucje sytuacja jest napięta czego zresztą należało się spodziewać. Najwięcej ofiar pochłania jednak konflikt w państwie, w którym to właśnie dyktator nie ma zamiaru zrezygnować.”
Interesuje się Bliskim Wschodem, nie całym światem arabskim, ani muzułmańskim. Nie chciałbym więc wypowiadać się na temat sytuacji w Tunezji.
W Syrii trwa wojna. Wiele o tym pisałem i nie jestem zwolennikiem utrzymania Assada u władzy. Piszę jedynie, że w krajach rządzonych przez dyktatorów ludzie żyli bezpieczniej niż obecnie (Egipt,Irak) i takie państwa w o wiele mniejszym stopniu wpływały na destabilizację regionu.
„Wiedza autora o Arabach i Bliskim Wschodzie też wymaga uzupełnienia.”
Nawet nie wiesz jak dużego. Mimo wszystko robię co mogę i dziękuję za tę uwagę ad personam 🙂
„Biorąc pod uwagę tendencyjność artykułu, brak szacunku dla kultury i osiągnięć Arabów prezentowany przez autora oraz przedstawioną receptę rozwiązania problemów poprzez powrót dyktatorów… ”
W znaczny stopniu nie zrozumiałeś artykułu. Ja z kolei nie rozumiem w jakim znaczeniu używasz słowa „tendencyjność”, nie widzę gdzie wykazałem jakikolwiek brak szacunku. A co do recepty? Owszem, nie podoba mi się to co dzieje się z regionem po Arabskiej Wiośnie. Piszę o jednej z możliwych [!] recept (w trybie przypuszczającym). Chętnie podyskutuję z każdym kto przedstawi swoje recepty.
Pozdrawiam