Owocna wizyta Baracka Obamy na Bliskim Wschodzie

Najważniejszym politycznym wydarzeniem ostatnich dni była wizyta, rozpoczynającego drugą kadencję, Baracka Obamy w Izraelu. Wizyta, którą należy uznać za owocną, przyniosła bowiem dwa polityczne wydarzenia, które mogą być przełomem dla regionu, być może wskazują również na to, że Stany Zjednoczone zmieniają swoją postawę wobec Bliskiego Wschodu.

Benjamin Netanjahu i Barack Obama (Official White House Photo by Pete Souza)
Benjamin Netanjahu i Barack Obama (Official White House Photo by Pete Souza)

Na początku należy podkreślić pewien kontrast. Cztery lata temu, gdy Obama zaczynał pierwszą kadencję, udał się do Egiptu. W Kairze wygłosił pamiętne przemówienie, które ciążyło na jego polityce przez cztery lata. Polityka otwartości wobec muzułmańskiego świata miała odmienić wizerunek USA w regionie. Obama odcinał się wówczas od awanturniczej polityki Busha. Co znamienne, w tamtejszej mowie nie poświęcił wiele uwagi Izraelowi. Pierwsza kadencja Obamy była fatalna dla stosunków Waszyngtonu z Tel Awiwem. Okres ten był również katastrofalny dla Bliskiego Wschodu, pozycja USA miast stać się silniejszą, znacznie się osłabiła. Tamto podejście polityczne zbankrutowało. Wydaje się jednak, że USA wyciągnęły z tego wnioski. Tym razem Obama zaczął kadencję od wizyty w Izraelu, gdzie mówił zupełnie innym tonem, niż cztery lata wcześniej w Kairze.

Po pierwsze, Obama jasno stwierdził, że USA zaatakują Iran, jeśli ten przekroczy słynną „czerwoną linię” w pracach nad wzbogacaniem uranu. Prezydent Obama podobno złożył takie zapewnienie stronie izraelskiej. To ważna zmiana w retoryce. Już nie „wszystkie karty na stole”, jednak przy wierze w sankcje i negocjacje dyplomatyczne. Jak deklaracja ta wpłynie na zachowanie Iranu? Póki co trudno przewidywać, myślę jednak, że da ajatollahom do myślenia. Obama przy okazji uspokoił również izraelskich polityków i tym samym zmniejszył zagrożenie samodzielnej interwencji Izraela.

Druga sprawa jest być może jeszcze ważniejsza. Prezydent USA „był obecny” przy przeprosinach premiera Izraela wobec Turcji za brzemienny w skutki atak izraelskich sił specjalnych na flotyllę płynącą z pomocą humanitarną do Strefy Gazy, w wyniku którego zginęło dziewięciu tureckich obywateli. Po tym incydencie relacje Turcji i Izraela z niemal przyjacielskich stały się otwarcie wrogie. Nie da się skutecznie prowadzić polityki na Bliskim Wschodzie, kiedy najważniejsi regionalni sojusznicy są wobec siebie wojowniczo nastawieni. Premier Erdogan wyraził zadowolenie z przeprosin, do obu krajów wracają przedstawicielstwa dyplomatyczne drugiej strony. Fakt, że do przeprosin doszło w czasie, gdy w Izraelu był Obama należy uznać za jego zwycięstwo.

Ze zmiany w izraelsko-tureckich stosunkach korzyści wyciągną wszyscy. Stany Zjednoczone pogodziły swoich sojuszników, których postawa jest kluczowa dla prowadzenia polityki wobec Iranu i Syrii. Korzyści na tej płaszczyźnie bez wątpienia będą znaczące w najbliższej przyszłości. Korzyścią dla Izraela będzie zaprzestanie propagandowej działalności Turcji, która bardzo chętnie wcielała się w rolę antyizraelskiej tuby. Postawa ta był wygodna dla Turków, którzy zyskiwali dzięki temu na popularności wśród szerokich mas muzułmanów, mogli również bardzo łatwo odwracać uwagę własnej opinii publicznej od wewnętrznych problemów (jak ostatnio, gdy Erdogan odwrócił uwagę od negocjacji z PKK, oświadczając, że Syjonizm był „zbrodnią przeciwko ludzkości”).

Najwięcej korzyści osiągnie jednak Turcja. Przede wszystkim będzie mogła liczyć na wywiadowczą współpracę dotyczącą wojny w Syrii. Nie jest tajemnicą, że Izrael ma najlepszy wywiad w regionie i może dostarczać Turcji kluczowych informacji. Ankara jest w ostatnich dniach zaniepokojona sytuacją w Syrii tym bardziej, że jest bardzo prawdopodobne, iż w pobliżu tureckiej granicy doszło do użycia broni chemicznej. Izrael przeprowadza również coraz częściej ataki na terenie Syrii mające za cel islamistów, składy broni chemicznej czy zaawansowanych systemów uzbrojenia. Koniec końców w interesie obu państw leży zarówno upadek Assada, jak i niedopuszczenie do władzy ekstremistów islamskich.

Jest jeszcze jeden aspekt. Tureckie bezpieczeństwo energetyczne. Dziś Turcja uzależniona jest od bardzo niewygodnych politycznie dostaw rosyjskiego i irańskiego gazu. Biorąc pod uwagę ogromne złoża gazu, które niedawno zostały odkryte u wybrzeży Izraela, w Ankarze mogą spodziewać się bardzo owocnej współpracy handlowej z Izraelem na tym polu.

Część komentatorów narzeka, że wizyta ta, która wydaje się być manifestem silnego poparcia USA dla Izraela, zrazi wobec Stanów Zjednoczonych muzułmanów. Z całym szacunkiem, ale wszyscy ci, którzy wobec USA mieli być zrażeni, już są. Nie za bardzo da się pogorszyć pewne relacje, a powtórzenie wizyty o charakterze takim, jak ta w 2009 roku nic lepszego by nie przyniosło. A proces pokojowy? Najważniejsi przywódcy poruszają dziś to zagadnienie jedynie z obowiązku. Nie ukrywajmy, że zarówno dla Obamy, jak i Netanjahu są na ten moment znacznie ważniejsze kwestie do rozwiązania. Myślę, że obaj politycy doszli do porozumienia, że dopóki kwestie irańska i syryjska nie zostaną rozwikłane, należy nie dopuszczać, by problem palestyński pojawiał się na pierwszych stronach gazet. Sądzę, że w zamian za deklarację Obamy o gotowości do uderzenia na Iran, Bibi mógł to swojemu gościowi obiecać.