Na 17 dni przed wyborami w USA nikt nie wie kto wygra

Końcówka tegorocznych wyborów jest tak szczególna, że niewielu komentatorów stara się przewidzieć czy wygra w nich Barack Obama czy Mitt Romney.

Flickr: DonkeyHotey
Flickr: DonkeyHotey

Ostatnie dni i tygodnie kampanii są niezwykle chaotyczne. Ale końcówka tegorocznych wyborów jest szczególna. Po drugiej debacie prezydenckiej Obama odzyskuje przewagę w sondażach ogólnokrajowych, ale zaczyna tracić w stanowych. Nie odrobił większości szkód z debaty w Denver, ale znów jest minimalnym faworytem. O wszystkim mogę zdecydować wydarzenia zewnętrzne i “ground game” czyli mobilizacja wolontariuszy i aktywistów w kluczowych regionach USA.

Najlepszy przykład tego chaosu to wypowiedzi dwóch uznanych analityków, Stu Rothenberga i Larry’ego Sabato . Ani jeden, ani drugi, cytowani w tekście Boston Globe nie są chętni, by zdradzać swoje przewidywania co do tego kto wygra. Rothenberg wskazuje, że minimalnie w lepszej sytuacji jest Obama.

Wydaje się, że Obama – mając “firewall” w postaci dwóch stanów, Iowa i Wisconsin ma większe szanse na zwycięstwo. Jeśli utrzyma te dwa stany, to wystarczy mu np. zwycięstwo w Ohio. Romney musi za wszelką cenę wygrać w tym stanie, chociaż sondaże, nawet w szczytowym momencie dla niego po I debacie – nie dają mu prowadzenia w tym stanie, który zdecydował też o losach kampanii w 2004 roku. Wtedy to Kerry minimalnie przegrał w Ohio i przegrał tym samym całe wybory.

Czy Romneyowi uda się poszrzyć mapę np. o Pensylwanię, Michigan? Na ten moment nic na to nie wskazuje. Z drugiej strony, kandydat GOP ma teraz sondażowo większe szanse na Florydzie. Jedno jest jest pewne: wyścig zapewne skończy się minimalną porażką jednego z kandydatów. Na rezultat taki jak w 2008 Obama nie ma co liczyć. Romney nie powtórzy też sukcesu Reagana z 1980 roku.