Jak Izrael zamierza wygrać z Iranem?

Strategia Izraela w sporze z Iranem opiera się na przekonaniu, że Stany Zjednoczone wypełnią swoje zobowiązania wobec sojusznika. Czy Jerozolimie uda się wykorzystać Waszyngton do swoich rozgrywek z Teheranem?

Hillary Clinton i Benjamin Netanjahu (Flickr: U.S. Embassy Tel Aviv)
Hillary Clinton i Benjamin Netanjahu (Flickr: U.S. Embassy Tel Aviv)

Popularny dowcip – a jest ich kilka – na temat Francuzów: jaka jest pierwsza zasada wojenna Francji zastosowana w czasie I wojny światowej? Wpuścić wroga na swoje terytorium i czekać aż Amerykanie przyjdą z odsieczą. A jaka jest druga, udoskonalona, zasada wojenna Francji zastosowana w czasie II wojny światowej? Przegrać, poddać się i czekać na pomoc Amerykanów ograniczając swoje straty. Dla rozwiania wątpliwości dodam, że całość jest oczywiście tylko pół-prawdą i uproszczeniem.

Nie o Francji będzie jednak tym razem, a o państwie, któremu również – jak nigdy – zależy na tym, aby wciągnąć Stany Zjednoczone do konfliktu, jeżeli stanie się on nieunikniony. Mowa o Izraelu i problemie z irańskim programem atomowym. Izrael oczywiście mógłby rzucić wszystkie swoje siły i zaatakować irańskie obiekty atomowe, ale czy nie łatwiej, oszczędniej i bezpieczniej byłoby, aby to Amerykanie zrobili za Izraelczyków lub chociażby wspólnie? Mielibyśmy wtedy wspólny problem Izraela, Amerykanów i Unii Europejskiej. Można tylko się domyślać, że o ile Obama nie jest nazbyt chętny do zbombardowania Iranu w najbliższych miesiącach to Mitt Romney będąc w Izraelu zapewne obiecywał większą elastyczność w tym względzie, o ile zostanie prezydentem.

A teraz przenosimy się do Nowego Jorku, gdzie premier Netanjahu – w plastyczny sposób – zaproponował, żeby narysować Iranowi tzw. czerwoną linię, której Teheranowi nie można pozwolić przekroczyć.

Cóż, świetne wystąpienie, główną nieścisłością premiera jest to, że mówi on o potencjale do skonstruowania bomby (a mają go też Niemcy czy Japończycy), a nie o samej bombie. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej nie ma jednoznacznych, niezaprzeczalnych dowodów na to, iż Iran dąży do konstrukcji broni atomowej.

Obstawiałbym zatem, że celem Iranu jest co najmniej stworzenie infrastruktury, która w przyszłości – w razie problemu – pozwoliłaby na błyskawiczną konstrukcję bomby atomowej. To właśnie przed tym próbuje ochronić Izrael izraelski rząd, niezależnie od tego, jaki gabinet by tam nie rządził.  Nawet gdyby się okazało, ze Iran w rzeczywistości nie chce bomby atomowej, całość ma charakter pokojowy, a wzbogacony uran przydaje się przede wszystkim do celów medycznych, to Teheranowi zależy na tym, aby myślano inaczej.  Podobnie czynił zresztą Saddam Hussajn, czemu nawet dziwił się potem w swojej książce “Kluczowe decyzje” George W. Bush.  To kwestia pokazania niezależności politycznej i podkreślenia swojego znaczenia w regionie.

Tylko że my nadal jesteśmy w świecie polityki oraz sprzecznych interesów, a nie szaleńców czekających na możliwość wciśnięcia guzika z napisem “zbombardować Izrael”. Izrael nie może pozwolić na naruszenie tak fundamentalnej zasady jak jego monopol atomowy, a odwrotny interes w tym zakresie ma Iran, kraj o olbrzymich ambicjach. Stany Zjednoczone, nie mające stosunków dyplomatycznych z Iranem od 1979 roku, a traktujące Izrael jako swojego bardzo bliskiego sojusznika, w programie atomowym widzą zagrożenie nie dla światowego pokoju, a dla równowagi sił w regionie, pozycji Izraela i swojej własnej. Dyplomaci arabscy (np. Kuwejt, Arabia Saudyjska) ze skrywaną, ale wielką radością przyjęliby informacje o tym, że Amerykanie przy pomocy bombowców zakończyli program atomowy Teheranu. Bomba atomowa dla Iranu oznaczałaby powstanie potencjalnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Izraela oraz spowodowała powstanie ryzyka rozpoczęcia podobnych programów w Turcji, Egipcie i Arabii Saudyjskiej, również zaniepokojonych irańską aktywnością.

Tutaj pojawia się gra obecnego rządu izraelskiego. Izrael – którego atak na Iran byłby obłożony nie tylko wielkim ryzykiem w kwestii powodzenia, ale też kosztem odwetu – chciałby zastraszyć Iran w kwestii atomowej, a jeżeli to nie wyjdzie i rzeczywiście nie pozostawi się żadnego wyboru, zaatakować. Stąd pojawiła się “czerwona linia” i deklaracja, że nie ma już dużo czasu na reakcję. Premier Netanjahu nie zwraca się do Rosjan i Chińczyków, a do Amerykanów. Próbuje ich przekonać, że jest gotowy uderzyć samodzielnie w momencie, gdy, co jest tajemnicą Poliszynela, rząd izraelski jest w tej sprawie podzielony.

W swoich wystąpieniach Netanjahu jest bardzo przekonujący, zresztą – w kwestiach bezpieczeństwa izraelscy politycy nie zwykli żartować, ale to Amerykanie rozdają karty. Trzeba pamiętać o sytuacji w regionie. O ile część arabskich polityków z radością czeka na utarcie nosa Teheranowi, o tyle Arabowie znowu wyjdą na ulice w solidarności z ludem irańskim. Istnieje szereg innych ryzyk, o których pisałem, związanych z atakiem na Iran. Dlatego – na razie – stosuje się środki niewojskowe. Jeżeli ataku tylko będzie można uniknąć – to Amerykanie to zrobią.

Z uwagi na prawo międzynarodowe niemożliwe będzie nałożenie kolejnych sankcji na Teheran. Rosja i Chiny ich nie poprą w Radzie Bezpieczeństwa. Amerykanie wraz z Unią Europejską w sposób znaczący uderzyli już w gospodarkę irańską. Nie spowodowało to jednak zmiany polityki Persów, a pole manewru znacząco się zwęża. Stąd Netanjahu i jego wywieranie presji pt. “czasu jest coraz mniej”.

Tymczasem jednak, jaki jest poziom zaawansowania Irańczyków nie wie nikt. Jeżeli zatem Izrael uzna, iż uderzenie jest nieodzowne, premier Netanjahu zrobi wszystko, aby zaangażować w ten konflikt Amerykanów. Ci zresztą znajdą się pod ścianą, bo niezależnie od sytuacji, Amerykanie będą ponosić koszty tej lotniczej wycieczki. Dlatego tak kluczowe jest dla Netanjahu, aby przekonać Waszyngton, że jeżeli Amerykanie czegoś nie zrobią, to uczynią to Izraelczycy – tuż, tuż… Polityków izraelskich trzeba chwalić w kwestii podejścia do bezpieczeństwa własnego państwa – ich taktyka jest przemyślana, sensowna i racjonalna. Racjonalna jest również polityka Teheranu. Problemem jest nieusuwalna kolizja między tymi państwami.

Pytanie na przyszłość brzmi: jak poradzą sobie z tym Amerykanie, którym zależy na zatrzymaniu irańskiego programu atomowego oraz utrzymaniu względnego pokoju w tym niestabilnym regionie świata? Niezależnie od sytuacji realizują jedyną, tymczasowo akceptowalną strategię – wywierania stałej presji na Iranie i przekonywania, że w razie konieczności – tez są gotowi do ataku. I tak od 8 lat.