Stany Zjednoczone odtajniły swoje dokumenty w sprawie zbrodni katyńskiej, które pokazały jak Amerykanie rozumieją – i stosują w praktyce – zasady realpolitik.

Amerykanie odtajnili swoje wewnętrzne dokumenty w sprawie zbrodni katyńskiej. Zanim przejdę do głównego wątku chciałbym im za to podziękować. Pomimo tego, iż dokumenty rzuciły – co prawda mało sensacyjne, ale nieznane wcześniej opinii publicznej – światło na politykę Stanów Zjednoczonych, Amerykanie zdecydowali się je pokazać. We wzajemnych kontaktach, w kwestii historii, lepsza jest bolesna prawda niż nawet najpiękniejsze kłamstwo.
A teraz przenosimy się w czasie. Jest 1943 rok, środek II wojny światowej, Alianci powoli przejmują inicjatywę, a walka z III Rzeszą opiera się w głównej mierze na działaniach Związku Radzieckiego. Na Pacyfiku nadal gorąco i nie zanosi się na błyskawiczne zwycięstwo nad Japończykami. Amerykanie – ale zapewne nie tylko oni, ale też Brytyjczycy, a może i Francuzi – otrzymują informację o znalezieniu grobów Polaków w lesie Decydują się na delikatne tuszowanie sprawy i niepogarszanie wzajemnych stosunków z Kremlem. Najdobitniej byłoby wspomnieć słowa Churchilla, który zapowiedział, że gdyby Hitler poszedł na wojnę z piekłem, to on wystawiłby najlepsze referencje Lucyferowi.
Wyciągnąć wnioski!
Zastanówmy się nawet brutalniej – co my, jako Amerykanie, zrobilibyśmy w tej sytuacji? W imię zasad i wartości zaryzykowalibyśmy przegranie, a w najlepszym przypadku przedłużenie, wojny i setki tysięcy amerykańskich istnień? Prezydent Roosevelt oraz jego doradcy zrobili prosty rachunek i wyszło im, że przetrwanie koalicji antyhitlerowskiej jest najważniejsze. To ich żywotny interes. Za wszelką cenę.
Żalu o to do Amerykanów, 67 lat po wojnie przecież, nie mam. Zastosowali oczywiste zasady Realpolitik, a w dodatku posunęli się w nich jeszcze dalej, dogadując ze Stalinem podział Europy. Życzyłbym sobie jednak, aby dla polskich polityków, elit i społeczeństwa był to zimny prysznic. Amerykanie w swojej polityce – podobnie jak Rosjanie, Chińczycy czy Niemcy – kierują się interesem własnym, a nie wartościami i ideałami, do czego próbuje nas przekonać np. Henry Kissinger w “Dyplomacji”. Amerykanie nie są ani lepsi, ani gorsi od Brytyjczyków, Rosjan, Francuzów czy Niemców – są identyczni. Im prędzej przestaniemy wierzyć w altruizm, tym lepiej dla nas. Czy Angela Merkel broniłaby strefy euro, gdyby Niemcom się to nie opłacało? Wszyscy działają po publico bono wtedy, gdy w perspektywie lat to się opłaci – zwiększy możliwości gospodarcze, rozszerzy strefę wpływów, poprawi bezpieczeństwo itd.
Zawsze jestem zszokowany po rozmowie z ludźmi Zachodu, ale też Polakami wykształconymi np. w Stanach Zjednoczonych. Oni naprawdę uważają, że szeroko pojęci politycy Zachodu uprawiają nie politykę, a misję zbawienia świata, pilnowania porządku, chronienia niewinnych itd – gdy tymczasem w różnych zakątkach świata, giną tysiące ludzi. Ile lat trwała wojna domowa w Sudanie czy Demokratycznej Republice Konga? Co z autorytarnymi prezydentami wspieranymi przez Zachód? Co z Bahrajnem, na który nałożono niemalże informacyjne embargo ze względu na antyrządowe rozruchy wobec proamerykańskiego rządu, a stacjonuje amerykańska flota?
Możemy oczywiście pójść dalej – czy zrzucenie bomby atomowej na cywilów w Hiroszimie i Nagasaki to akt humanitaryzmu? A wspieranie zbrojnej opozycji wobec legalnego rządu? A wywoływanie wojny o broń masowego rażenia, której nigdzie nie znaleziono? Omyłkowe bombardowania wiosek w Afganistanie? Tajne więzienia? Torturowanie więźniów? Trzymanie latami bez oskarżenia w Guantanamo? Przykładów można mnożyć, nie o to jednak chodzi.
Amerykanów rozumiem. Gdyby nie postępowali w ten sposób, nie dysponowaliby taką pozycją w polityce międzynarodowej jak przez ostatnich kilkadziesiąt lat. Przecież przeciwnicy Ameryki też nie mają skrupułów i wykorzystają nadarzającą się okazję do osłabienia Wielkiego Brata. Ameryka kierująca się tylko i wyłącznie wartościami nie ma szans w starciu ze Związkiem Radzieckim, a obecnie Rosjanami czy Chińczykami. Inna sprawa, że Stany Zjednoczone – ze względu na to, że są demokracją z silnie zakorzenionym społeczeństwem obywatelskim – muszą kierować swoją politykę w ten sposób, aby społeczeństwo było przekonane o aksjologicznym sensie podjętych działań – np. obrona praw człowieka, walka z terroryzmem, pilnowaniu porządku czy nierozprzestrzenianiu się broni masowego rażenia. Gorzej, jeżeli my sami zaczynamy wierzyć w tę pół-prawdę. Powyższe cele niekiedy się bowiem osiąga, ale ważniejsze jest drugie dno.
Dlatego do Stanów Zjednoczonych pasuje jak ulał słynne brytyjskie powiedzenie, że Imperium nie ma przyjaciół, a jedynie interesy. Kolejny przykład – warto przejrzeć na oczy. Ramię w ramię można iść z Amerykanami wtedy, gdy będziemy mieli podobne interesy. Waszyngton nigdy jednak nie będzie umierał – tylko dlatego, że obiecał – za Gdańsk. Również powinniśmy postrzegać świat kategoriami interesów – lepiej na tym wyjdziemy.
Może tak wreszcie zaczniemy czcić 3 razy większą grupę zabitych Polaków za czasów Yeżowa? A może tak 5-krotnie większą grupę zabitych przez stalinowców po wojnie? Dlaczego ciągle tylko te Katyń, Katyń, Katyń.
Amerykanie zawsze prowadzili taką politykę,a my zawsze byliśmy robieni bez mydła za naiwność i zbytnią wiarę w sojuszników..