
Podczas wojny pracował w japońskim, okupacyjnym wydziale propagandy. Mimo kolaboracji, ledwo uniknął wtedy stania się jedną z kilkudziesięciu tysięcy ofiar masakry Sook Ching przeprowadzonej wśród chińskich cywilów. Po wojnie studiował prawo na Uniwersytecie Cambridge. Wróciwszy do ojczyzny, dzięki luźnemu mariażowi z anglojęzycznymi elitami i radykalnie lewicowymi związkami zawodowymi zdobył władzę w postkolonialnym samorządzie. W ciągu niecałych trzech lat zdołał przekształcić rządzone przez siebie miasto z upadającego imperium kolonialnego, przyłączyć je do Malezji, a następnie – po zamieszkach etniczno-religijnych i skonfliktowaniu z rządem centralnym – uzyskać niepodległość. Władzę formalnie sprawował aż do 1990 roku. De facto nadal pozostaje najważniejszą osobą w mieście-państwie. W ciągu tych kilkudziesięciu lat doprowadził do metamorfozy zniszczonej przez wojnę wyspy gdzieś na końcu świata w jedną z najważniejszych światowych metropolii.
Singapur Lee Kuan Yewa
Mowa oczywiście o Lee Kuan Yewie, ojcu-założycielu Singapuru. Niewielu współczesnych przywódców miało tak ogromny wpływ na kształt państwa, jakim rządzili. Kiedy obejmował władzę na jednego mieszkańca przypadało niecałe 400 dolarów, w chwili obecnej PKB per capita zbliża się do 50.000 dolarów na osobę. Na początku lat 60. miasto zamieszkiwało 1,6 miliona osób, obecnie ponad trzy razy więcej: 5,3 miliona ludzi. Już od czasów brytyjskich Singapur był ważnym miastem portowym, jednak dopiero za rządów Lee Kuan Yewa i jego Partii Akcji Ludowej (PAP) stał się rozwiniętym, bogatym i znaczącym państwem Pierwszego Świata oraz graczem na arenie międzynarodowej.
Podobnie jak jego przywódca, „model Singapurski” jest wyjątkowy. Kapitalizm państwowy i powszechny dobrobyt współgrają tu z aktywną polityką mieszkaniową prowadzoną przez państwo. Niespotykane w żadnej innej metropolii bezpieczeństwo na ulicach, połączone jest z drakońskimi karami za najmniejsze nawet przestępstwa. Quasi-demokratyczny autorytaryzm w białych rękawiczkach tłamsi opozycję, a jednocześnie cieszy się niebywałym poparciem społeczeństwa. Mała wyspa utrzymująca silne, zaawansowane technologicznie wojsko, Singapur ma jedne z największych na świecie wydatków na obronność – to niebagatelne kwoty, bo aż ok. 5% swojego PKB.
Korporacja Singapur
Nic nie trwa jednak wiecznie, a Lee Kuan Yew – jak przystało na twardo stąpającego po ziemi pragmatyka – doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Kluczem do przedłużenia prosperity i niezależności Singapuru (oczywiście pod władaniem rodziny Lee i jego środowiska politycznego) według niego byłoby wykształcenie nowego pokolenia liderów. Liderów zdolnych nie tylko realizować wizje byłego premiera, ale też wprowadzać swoje własne.
Pod tym i wieloma innymi względami Singapur, bardziej niż jakiekolwiek inne państwo, przypomina wielką korporację. Założyciel i CEO obsadził Radę Dyrektorów swoimi zaufanym ludźmi, korporacja radzi sobie doskonale, nowatorskie strategie biznesowe CEO przynoszą krociowe zyski, a firma jest stawiana za przykład dla całej branży. Jest tylko jeden szkopuł. Bez genialnego CEO cały system zwalnia, nowatorskie pomysły się kończą, zyski maleją. Cały system oparty jest bowiem na jednej osobie, system wykształca doskonałych podwładnych, ale jednak tylko podwładnych; gdy zabraknie odpowiedniego przywódcy, dyrektorzy oraz menedżerowie wszystkich szczebli tracą punkt odniesienia. Nawet jeśli CEO wybrał przed swoim odejściem utalentowanego następcę, rzadko kiedy jest on w stanie zrobić coś więcej niż tylko podążać wytyczoną już drogą. Korporacja Singapur ma trzy wyjścia: albo znajdzie kolejnego CEO-wizjonera, albo zmieni system zarządzania firmą, albo ugnie się pod naporem własnych ambicji i czeka ją mniej lub bardziej powolna marginalizacja.
W polityce jeszcze trudniej znaleźć wizjonerów niż w biznesie. O ile transfery menedżerów z konkurujących ze sobą firm nie są niczym niezwykłym, to wymiana przywódców zdarza się co najwyżej między stronnictwami politycznymi. Podkupienie przywódcy sąsiedniego państwa w zamian za wysokie stanowisko rządowe to kuriozum. W Singapurze nie ma drugiego przywódcy na miarę Lee Kuan Yewa zarówno w rządzącej PAP, jak i opozycyjnych Partii Pracujących Singapuru, Partii Narodowej Solidarności czy pomniejszych stronnictwach demokratycznych. Zostaje zatem zmiana fundamentów, na jakich opiera się system, albo mniejsza lub większa marginalizacja Singapuru na arenie międzynarodowej.
Wybory z 2011 roku przyniosły wygraną obozu rządzącego: 60% głosów i 81 z 87 miejsc w parlamencie (tak duża ilość miejsc wynika z korzystnego dla PAP prawa, wysokich kosztów startowania w wyborach oraz gerrymanderingu), a jednak w kręgach rządowych zostały uznane za porażkę i doprowadziły do ustąpienia Lee Kuan Yewa ze stanowiska Ministra Mentora. Jak na standardy Singapuru 60% poparcia dla rządzącej partii to dość mało. Z jednej strony Singapurczykom żyje się dostatnio i bezpiecznie, co przekłada się na szczere poparcie dla Lee Kuan Yewa; z drugiej brak wolności słowa, propaganda i kontrola mediów przez państwo skutecznie kształtują opinię społeczną. Skutkiem tego wybory przeistaczały się w przeszłości w festiwal poparcia dla PAP. Tym razem opozycyjna Partia Pracujących zdołała się jednak skutecznie zmobilizować i odpowiednio wykorzystać system, by wprowadzić swoich ludzi do parlamentu. Spore znaczenie ma również internet, którego władze nie kontrolują tak jak reszty mediów, a który stanowi doskonałe zaplecze dla opozycji . Sieć pełna jest mniej lub bardziej wrogich Lee Kuan Yewowi komentarzy.
Czy po śmierci lub całkowitym usunięciu się z polityki Lee Kuan Yewa dojdzie zatem do reform? W trakcie walki o schedę obóz rządzący mógłby się podzielić, co wzmocniłoby opozycję. Jednak Lee Kuan Yew, świadomy niestabilności okresu przejściowego, formalnie pozbywa się władzy już od 1990 roku. Ponad dwudziestoletni proces przekazywania władzy? W Singapurze to nic nadzwyczajnego – każda akcja jest starannie i dużo wcześniej zaplanowana. Wobec zdeterminowanej opozycji można się jednak spodziewać, że do pewnych reform i ustępstw dojdzie po odejściu Lee Kuan Yewa. Trudno jednak przewidzieć, czy dojdzie do demokratyzacji, czy tylko do poszerzenia klasy rządzącej o dzisiejszych członków opozycji.
A gdy zabraknie Lee Kuan Yewa?
A co jeśli po śmierci Lee Kuan Yewa nie dojdzie w ogóle do reform? A wręcz do zaostrzenia działań reżimu? Wtedy dalsze losy Singapuru będą zależeć głównie od czynników zewnętrznych. Poważniejszy kryzys gospodarczy lub polityczny może zachwiać systemem miasta-państwa. Rewolucja? Pogromy rasowe? Masowe strajki? Zamach stanu? A może tylko kilka procent niższe poparcie? Wiele zależy od tego jak poważny będzie ów kryzys i na ile Lee Kuan Yew faktycznie potrafi wykształcić nowe, sprawne elity.
Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się jednak stopniowe uzależnianie się Singapuru od większych państw – zapewne Chin lub Stanów Zjednoczonych, które wydają się lepiej radzić w regionie niż ASEAN lub inne organizacje międzypaństwowe. Strategiczne znaczenie miasta powinno skłonić mocarstwa do ustępstw wobec władz Singapuru, z zewnątrz powinien być zatem bezpieczny. Jedyną szansą na utrzymanie niezależności będzie ostrożne balansowanie między regionalnymi siłami. Trudno jednak powiedzieć, czy przyszłym liderom starczy do tego zdolności dyplomatycznych.
Po stronie reżimu jest silna gospodarka i zakorzeniony, stabilny system polityczny. Paradoksalnie to również największe jego słabości. W kapitalizmie państwowym poważniejsze załamanie gospodarki narodowej wpłynie krytycznie na stan wszystkich instytucji państwa, rozsadzając go od środka. System polityczny już dawno zapuścił korzenie, brak korupcji zawdzięcza głownie determinacji w tej kwestii Lee Kuan Yewa. Można się spodziewać, że wraz z upływem lat i osłabieniem tej determinacji u następców patriarchy Singapur zacznie być trapiony przez plagi typowe dla państw systemu partii dominującej: nepotyzm, klientelizm i właśnie korupcję.
Historia uczy, że gdy odchodzi wybitny przywódca, jego następcy okazują się zazwyczaj znacznie mniej wybitni. Z racji ustrojowych problem ten dotyczy głównie państw autorytarnych, skłonnych do dopasowania systemu do przywódcy, a nie przywódcy do systemu. Mógłbym wręcz zaryzykować stwierdzenie, że walka o władzę wpisana w system jest niezbędnym elementem promowania silnych liderów. Niezależnie od tego, czy walka ta przybiera formę demokratycznych wyborów, czy też rozgrywek wewnątrz partii, jak w przypadku Komunistycznej Partii Chin. Ważnym elementem jest jednak to, by walka była integralną częścią systemu i nie powodowała jego destabilizacji. Zamachy stanu, pałacowe intrygi i rewolucje niosą bowiem zbyt duże ryzyko, że w okresie przejściowym niedoszli liderzy będą bardziej zajęci zwalczaniem opozycji niż rządzeniem państwem.
O tym, czy Lee Kuan Yew stworzył odpowiednie rozwiązania systemowe, dowiemy się dopiero po jego śmierci. Dziś trudno ocenić wartość formalnych przywódców takich jak syn patriarchy Lee Hsien Loong, obecny premier, lub Tony Tan Keng Yam, prezydent wybrany za namaszczeniem Lee Kuan Yewa. Dopiero gdy wyżej wspomniani będą zdani tylko na siebie, dowiemy się, czy faktycznie zasługują na rządzenie jedną z najważniejszych metropolii świata. A póki co szarą eminencją pozostaje pewien niemal 90-letni chiński staruszek o nienagannym brytyjskim akcencie.