Najpoważniejszą konsekwencją pośpiesznej, nierozsądnej i źle zaplanowanej interwencji z roku 2001 będzie ogromna liczba Afgańczyków – głównie, choć nie wyłącznie, kobiet – którym przyjdzie zapłacić wysoką cenę za „kolaborację z wrogiem”.

Kasandra, jak wiemy, nie czuła satysfakcji z przewidywanych klęsk. Również fakt, że rzeczywistość w Afganistanie okazuje się być gorsza niż najgorsze przewidywania, nie jest powodem dla satysfakcji tych, którzy przepowiadali katastrofę.
Zimą 2006 roku wielu obserwatorów, łącznie ze mną, zdało sobie sprawę, że sytuacja w Afganistanie się zmienia, a ostateczne „zwycięstwo” wymyka się z rąk obecnych okupantów, tak jak wszystkich ich poprzedników w przeszłości. Jeszcze nawet w lecie 2007 roku istniała być może szansa na zakończone sukcesem rokowania z Talibami, którzy ówcześnie nie wydawali się tak silni organizacyjnie, jak obecnie. Natowscy sojusznicy wybrali jednak zintensyfikowanie działań wojskowych (co ostatecznie okazało się zgubne), nie uwzględniając przy tym żadnych realnych celów wojennych, poza całkowitym zniszczeniem przeciwnika.
Teraz, gdy nie ma już żadnej alternatywy dla mniej lub bardziej honorowego wycofania wojsk z Afganistanu, dostrzegamy ogrom tragedii, jaką sprowadziliśmy na ten kraj i zagrożenie, jakim jest pozostawienie Afgańczyków w sytuacji gorszej niż przed inwazją.
Niezaprzeczalnie, wielu obywateli tego kraju, szczególnie (choć nie tylko) kobiet, odetchnęło z ulgą po upadku Talibów. Choć początkowo witano ich z otwartymi ramionami, doprowadzili do upadku społeczeństwo obywatelskie, zaprzepaścili niewątpliwy postęp, który dokonał się w ostatnich latach afgańskiej monarchii, podczas krótkiego okresu istnienia Afgańskiej Republiki Socjalistycznej, a nawet w latach sowieckiej okupacji.
Wielu Afgańczyków, w większości w autentycznym poczuciu nadziei, zdecydowało się pomagać wojskom ISAF. Tym samym aktywnie włączyli się oni w proces odbudowy afgańskiego społeczeństwa, szczególnie intensywny na Północy i Zachodzie kraju oraz w stolicy, Kabulu.
Widok dorosłych kobiet, które – wznawiając naukę – korzystały z dopiero co uzyskanej wolności, był wówczas niezwykle budujący. Równie mocno cieszył mnie widok uczennic, ubranych w eleganckie mundurki, maszerujących do szkół, których podwoje zamknął dla nich poprzedni reżim.
Podobne uczucia towarzyszyły mi podczas wyborów lokalnych przeprowadzonych jesienią 2005 r., w których uczestniczyłem jako międzynarodowy obserwator w okręgu wyborczym na dalekim Zachodzie kraju, tuż przy granicy z Iranem. Nad ich spokojnym przebiegiem nie musiało wtedy czuwać wojsko (nie zostało więc nawet wezwane), a samo głosowanie przebiegało w atmosferze determinacji, co przełożyło się na wysoką frekwencję zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet.
Pytanie o to, gdzie popełniliśmy błąd lub nie wykorzystaliśmy szansy by zapobiec dzisiejszej katastrofie jest równie bezsensowne co to, które w latach 50. i 60. zadawali sobie Amerykanie o przyczyny porażki prozachodniego rządu w Chinach. Zdecydowanie bardziej przydatna byłaby dziś próba analizy, czy możemy coś zrobić by zapobiec masowym odwetom po – przygotowywanym powoli – wycofaniu się się wojsk NATO.
Nieunikniona ofiara: społeczeństwo obywatelskie
Niewątpliwie, gdy Talibowie wrócą do władzy, ogromnym rzeszom Afgańczyków – głównie, choć nie wyłącznie, kobietom – przyjdzie zapłacić wysoką cenę za „współpracę z okupantem”. Będzie to nieunikniona konsekwencja pośpiesznej, nierozsądnej i źle zaplanowanej interwencji z roku 2001.
Skoro osiągnięcie zwycięstwa misji wojskowej jest już poza naszym zasięgiem, w ostatnich chwilach obecności sił NATO w Afganistanie powinniśmy raczej skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa ludności cywilnej.
Przed podobnym problemem stanął Związek Radziecki, gdy opuszczał Afganistan. Przez pewien czas ZSRR był w stanie chronić rząd Nadżibullaha kontrolując afgańską przestrzeń powietrzną dzięki swoim bazom w Azji Środkowej. Gdy tylko Związek upadł, rozpoczęła się wojna domowa.
Na tym etapie negocjacje z Talibami wydają się być jeszcze bardziej bezcelowe niż wcześniej, ponieważ wszelkie ewentualne powzięte przez nich zobowiązania do przestrzegania praw człowieka niemal na pewno zostaną złamane, gdy tylko odzyskają kontrolę nad krajem. Rozwiązanie, które zastosowało wcześniej ZSRR byłoby trudne do wykonania, bowiem nie dysponujemy żadnymi bazami w sąsiednich krajach, dzięki którym moglibyśmy kontrolować działania Talibów. Z drugiej strony, pozostawienie „przyjaznego” rządu – czy to na czele z Karzajem, czy z kimkolwiek innym – będzie bardzo krótkotrwałym rozwiązaniem. Trudno zatem przewidzieć jakiekolwiek pozytywne skutki wycofania NATO.
Ponuro prezentują się dwa najbardziej prawdopodobne scenariusze alternatywne: albo władzę przejmie kontrolowany przez Talibów silny rząd, o którym tylko możemy pomarzyć, że będzie mniej fundamentalistyczny niż ten, który tworzyli lata temu, albo wybuchnie wojna domowa, tak jak stało się to gdy kraj opuszczali Sowieci.
Przed afgańskim społeczeństwem obywatelskim piętrzą się zatem ogromne problemy: na przykład ciężko sobie wyobrazić co stanie się z licznie tworzonymi w ubiegłych latach kobiecymi organizacjami pozarządowymi, które podjęły trudne zadanie odbudowy i odnowy. Trudno również z optymizmem myśleć o tym co stanie się z tymi wszystkimi Afgańczykami, którzy wytrwale i lojalnie współpracowali z cywilno-wojskowymi organizacjami powiązanymi z ISAF (Regionalne Zespoły Odbudowy, PRT) rozsianymi na terenie całego kraju. Zaiste, ich przyszłość rysuje się w ciemnych barwach i jedyne co pozostało w ich przypadku, to nadzieja. Lecz ona sama rzadko kiedy wystarcza.
Carlo Ungaro, artykuł pochodzi z serwisu opendemocracy.net, tłumaczenie: Polityka Globalna.