
W przeddzień bagdadzkiej rundy negocjacji Iranu z grupą P5+1, Teheran z dumą przedstawił światu najnowsze postępy swego programu atomowego. To typowa zagrywka mająca na celu umocnienie własnej pozycji przy stole obrad. Amerykanie również próbowali wywierać naciski na reżim ajatollahów w związku z planowanym spotkaniem w Bagdadzie. Przedłużanie wzajemnej rozgrywki jest na rękę zarówno USA i Iranowi. Prezydent Obama może spokojnie zbierać siły przed czekającą go kampanią wyborczą, w tym samym czasie wirówki w irańskich ośrodkach nuklearnych mogą pracować pełną parą i wzbogacać uran. Jednemu państwu te wzajemne szachy nie mogą się podobać. Mowa o Izraelu oczywiście.
Groźby dotyczące ataku na Iran, zapewnienia o gotowości do takiej misji, płyną z Tel Awiwu od dłuższego czasu. Również do krytyki Izraela i nacisków na premiera Netanjahu, by powstrzymał swoje agresywne zapędy, zdążyliśmy się przyzwyczaić. Światowi przywódcy, media i publicyści wysuwali już w kierunku Izraela wiele przestróg, roztaczając przed nim wizje odpowiedzialności za wywołanie ewentualnej wojny w regionie, kryzysu na rynku surowców energetycznych… Cóż, ludziom w Waszyngtonie, Paryżu, Moskwie czy gdziekolwiek indziej, na pewno nie trudno wygłaszać takie sądy. I zapewne, atak Izraela na Iran nie byłby na rękę dla nikogo. Dla nikogo poza samymi Izraelczykami. Z ich perspektywy cała sytuacja wygląda zapewne zupełnie inaczej.
Izraelska doktryna atomowa
Żadne inne państwo na świecie nie funkcjonuje pod presją jakiej doświadcza Izrael. Iran, który jest wobec Izraela państwem wyjątkowo agresywnym, stanowi dla Żydów w tej chwili największe zagrożenie i nie ma dla Izraela takiej możliwości, by Teheran mógł wejść w posiadanie broni jądrowej. Na żadnych warunkach.
W doktrynie nuklearnej Izraela znaleźć możemy dwie pozornie wykluczające się opcje. Pierwszą jest opracowana w latach 60. „Opcja Samson”. Sama nazwa wiele mówi o jej założeniach, w razie realnego zagrożenia państwowego bytu, Izrael zaatakuje bronią jądrową swoich adwersarzy. Podobno blisko uruchomienia „Opcji Samson” było w krytycznych godzinach wojny Yom Kippur. Drugą strategią jest tak zwana Doktryna Begina, zastosowana po raz pierwszy w 1981 roku, podczas ataku iracki reaktor w Osiraku. Jej założenia są proste – żadne państwo w regionie nie może wejść w posiadanie broni jądrowej. Doktryna ta znajdzie zapewne zastosowanie również w przypadku irańskim.
Zarzuty czynione Izraelowi, że Doktryna Begina czyni „Opcje Samson” bezużyteczną, a tym samym sprawia, że Izrael nie wykorzystuje odstraszającego waloru swojego potencjału nuklearnego są całkowicie bezpodstawne. Jakakolwiek doktryna wzajemnego zniszczenia, oparta na zimnowojennych doświadczeniach, nie może mieć w przypadku Izraela zastosowania. Wynika to ze specyficznych uwarunkowań, które nie gwarantują Izraelowi możliwości dokonania odwetu w razie stania się ofiarą nuklearnego ataku. Po pierwsze uwarunkowanie geograficzne sprawia, że nie trzeba wielu pocisków by Izrael „zmieść z powierzchni ziemi”, po drugie Izrael nie posiada okrętów podwodnych z pociskami balistycznymi, które mogłyby odpowiedzieć na atak. Izrael nie może dopuścić do powstania ryzyka i najmniejszej możliwości, że jego byt państwowy będzie zagrożony. Dlatego nigdy nie pogodzi się z wizją ajatollahów uzbrojonych w broń jądrową.
Czy Iran pracuje nad bronią jądrową?
Nie ma pewności. Dominuje pogląd, że jeszcze nie. Pisałem niedawno, że rozpoznanie tej kwestii nastręcza duże trudności, nie ma to jednak wielkiego znaczenia. Nawet jeżeli w Teheranie nie zapadły jeszcze decyzje dotyczące militaryzacji programu nuklearnego, to uważam, że prędzej czy później to nastąpi. Wynika to z ambicji Iranu, szerokiego poparcia narodu irańskiego dla tych planów, ale także z logicznego postępowania irańskich władz. Jakie bowiem wnioski mogli wyciągnąć ajatollahowie w ostatnich latach? Muammar Kaddafi swego czasu dobrowolnie zrezygnował z programu atomowego. W tej chwili już nie żyje, a jego reżim upadł. Saddamowi Hussajnowi również nie udało się wejść w posiadanie broni jądrowej, czego skutki były dość podobne… Sądzę, że władze Iranu wyciągnęły z tego jasną naukę.
Tymczasem Iran nadal aktywnie wzbogaca uran. Choć irański program próbowano podminowywać na różne sposoby – poprzez atak wirusem STUXNET, poprzez zabójstwa irańskich naukowców nuklearnych, czy też sankcje gospodarcze, nie wydaje się, by dotychczasowe wysiłki Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników w znaczny sposób wpłynęły na działania Iranu. Owszem, ostatnio co raz częściej słyszy się, że Iran boleśnie odczuwa zaostrzające się sankcje, ale raczej nie będą one miały decydującego wpływu na program atomowy. Po pierwsze nie będą w pełni skuteczne dopóki nie respektują ich Chiny i Rosja, po drugie, choć efekty sankcji mają odbicie w wielu aspektach życia w Iranie, nie wydaje się, by rządzący zrezygnowali ze swojego nadrzędnego celu. Będą raczej woleli zaciskać pasa na innych płaszczyznach. Jak w Północnej Korei.
Niepokój w Tel Awiwie musi budzić również co raz większy rozmach irańskiego programu. W roku 2009 ujawniono istnienie placówki wzbogacania uranu w Fordo, pod miastem Kom. Irańczycy wybudowali ten ośrodek niemal całkowicie pod ziemią, wewnątrz góry, na głębokościach dostępnych jedynie dla najbardziej zaawansowanych amerykańskich bomb penetrujących. Znajdują się w nim najbardziej wydajne wirówki i będzie niezwykle trudny do zniszczenia. Warto również podkreślić, że irańscy inżynierowie doszli do perfekcji w opracowywaniu ultra twardych materiałów budowlanych, na potrzeby programu nuklearnego. Potrzeba ta wynikała głównie z faktu, że Iran leży w sferze aktywnej sejsmicznie, ale także z chęci lepszej ochrony instalacji przed potencjalnym atakiem. Choć prezydent Obama po ujawnieniu informacji 0 ośrodku pod Kom stwierdził, że amerykański wywiad wiedział wcześniej o jego istnieniu, to cała sytuacja każe nam przypuszczać, że być może istnieją kolejne ośrodki, o których jeszcze nie wiemy.
Irański program jest co raz bardziej zaawansowany, z każdym dniem trudniejszy do powstrzymania. Irańczycy mogą wkrótce osiągnąć taki poziom prac, że w razie nagłej decyzji rządzących będą w stanie szybko wyprodukować broń jądrową. Właśnie dlatego Izrael powinien się pośpieszyć. Okres do ataku jest obecnie korzystny również z innych powodów.
Plan ataku?
Izraelskie lotnictwo będzie musiało nad Iran jakoś dolecieć. Biorąc pod uwagę, że obecny rząd Iraku jest Iranowi bardzo przychylny, przelot izraelskich maszyn nad tym państwem może być dużym kłopotem. Póki co jednak irackie niebo nie jest chronione, gdyż Irak nie odbudował jeszcze swoich sił powietrznych, ani przeciwlotniczych. Stan ten nie będzie trwał wiecznie.
W chwili obecnej poważnie osłabieni są również sojusznicy Iranu, którzy w razie ataku mogliby dokonać odwetu na Izraelu. Powodem tego są wydarzenia w Syrii, które chwilowo wyeliminowały to państwo z grona aktorów dla Izraela niebezpiecznych. Wojna w Syrii, która w ostatnim tygodniu rozlewa się na Liban, przykuwa również uwagę Hezbollahu. Z kolei Hamas, którego ścieżki z Iranem co raz bardziej się rozchodzą (również na skutek wydarzeń w Syrii), ustami swojego lidera dał bardzo wyraźnie do zrozumienia, że w razie ataku na irańskie instalacje nuklearne, ugrupowanie nie zaatakuje Izraela.
Czy Izrael ma możliwości by zniszczyć irański program nuklearny? Eksperci są zgodni, że nie. Uważa się, że poprzez atak powietrzny (inna opcja nie wchodzi w rachubę) Izrael może jedynie opóźnić postępy Iranu. Może o kilka lat, a może miesięcy… Sama operacja stawia przed wojskowymi planistami wiele trudności. Irańczycy nie skupili swoich prac w jednym miejscy, rozproszyli ośrodki badawcze po całym kraju, co znacznie utrudni atak. Ponadto Iran znajduje się na granicy zasięgu izraelskich samolotów. Jednym z potencjalnych rozwiązań tego problemu może być co raz bliższa współpraca Izraela z Azerbejdżanem. Bardzo możliwe, że istnieją plany lądowania izraelskich maszyn w tym kraju po ataku.
Misja będzie musiała być zaplanowana doskonale, podobnie perfekcyjnie ( i szczęśliwie) przeprowadzona. Byłaby to też operacja na znacznie większą skalę niż np. atak na Irak w 1981 roku. Wzięłaby w nich udział zapewne duża część z 25 F-15I i 100 F-16I Block50 – tak kształtuje się bowiem potencjał izraelskich samolotów, które mają możliwości wzięcia udziału w takiej operacji. Choć lotnictwo Iranu nie jest wielkim wyzwaniem, to rozbudowana w oparciu o rosyjskie systemy obrona przeciwlotnicza już tak. Zapewne izraelskie lotnictwo poniosłoby znaczne straty.
Skomplikowana akcja militarna, zapewne powszechnie potępiona przez międzynarodową opinię, nie dająca pewności powodzenia, a w razie sukcesu opóźniająca irański program jedynie o rok lub dwa? Cóż, Izrael rzeczywiście jest w nieciekawej sytuacji. Na co więc liczą decydenci w Tel Awiwie? Najprawdopodobniej na to, czego uniknąć chcą wszyscy inni – eskalację konfliktu.
Ewentualne konsekwencje
W Izraelu powinni mieć nadzieję, że po ich ataku Iran zareaguje nerwowo, rozwijając tym samym konflikt. Może zaatakuje amerykańską V Flotę lub zablokuje cieśninę Ormuz, a w obu tych przypadkach zaangażowanie się USA w wojnę będzie pewne. Tylko w ten sposób Izrael może osiągnąć swój cel, którym jest położenie tamy irańskim ambicjom nuklearnym. Nie da się ukryć, że jest to scenariusz dość karkołomny. Nie zapominajmy, że ani Irak w roku 1981, ani Syria w 2007 nie odpowiedziała na izraelski atak. O ataku przeciwko reaktorowi w Syrii opinia publiczna w ogóle dowiedziała się ze sporym opóźnieniem. Niewykluczone, że scenariusz ten może powtórzyć się w przypadku Iranu.
USA posiadają oczywiście możliwości zniszczenia irańskiego programu, nie ma jednak najmniejszych szans, że Stany Zjednoczone zdecydują się na atak w 2012 roku (Iran skrzętnie wykorzystuje wpływ jaki na politykę zagraniczną USA mają zbliżające się wybory). Przynajmniej nie z własnej woli… Odłożenie ataku do roku 2013 może w dalszej perspektywie postawić Izrael w zupełnie nowym, nieznanym mu wcześniej, otoczeniu. Otoczeniu, które dzielić będzie z wrogo doń nastawionym, potężnym geograficznie i demograficznie państwem z bronią nuklearną w arsenale.
Mateusz Grzywa
Jeśli Izrael przestanie istnieć to następnym celem może stać się Europa.
Ha-ha. Tak, a potem zaatakują Amerykę i 70-milionowy naród Persów zajmie cały świat. Irańczycy są racjonalni i żadnego ataku na Izrael – a tym bardziej ataku nuklearnego – nie przeprowadzą, gdyż oznaczałoby to natychmiastowy kontratak przy użyciu całego arsenału NATO i Izrael, a co za tym idzie anihilację Iranu.
Również uważam, że Iran zasadniczo powinien zachowywać się racjonalnie. Ale reki bym sobie uciąć nie dał. Na Bliskim Wschodzie mamy wiele przykładów nie racjonalnych zachowań. Póki co jednak nie ma sensu rozpatrywać co się stanie jeśli Iran będzie miał broń, tylko co zrobią zainteresowane Państwa by do tego nie dopuścić. Problem sam się nie rozwiąże.
O i dość ważne w kontekście tego co napisałem w artykule. Nie mam niestety czasu się dokładnie wczytać, ale zdaje się, że negocjacje w Bagdadzie zakończyły się bez żadnych postanowień, z „znaczącymi różnicami zdań” i umówiono się na kolejną turę rozmów w przyszłym miesiącu w Moskwie. Bardzo na rękę Iranowi. Pamiętam jak jakiś czas temu Leon Panetta mówił, że nie wyklucza izraelskiego ataku w okresie między Kwietniem a Czerwcem…
Dodam, że o kwestii racjonalności działań Iranu pisaliśmy wielokrotnie (ostatnio: https://www.politykaglobalna.pl/2012/05/iranski-racjonalizm-jak-to-dziala/). Izraelowi zresztą też trudno w tym aspekcie odmówić racjonalności: nie można bezpieczeństwa państwa opierać tylko na tak ogólnej przesłance, szczególnie jeśli Iran stara się za wszelką cenę jej werbalnie zaprzeczyć 🙂 W mojej opinii właśnie to jest najciekawsze w tym konflikcie. A.M.
Dla równowagi w regionie Iran powinien mieć mozliwość atomowego odwetu. Plus silne wsparcie Rosji i Chin aby Amerka zbyt mocno nie fikała !
O jakim „zupełnie nowym otoczeniu” mowa? Nie wydaje mi się, żeby Iran był zdolny uzyskać broń atomową już w przyszłym roku – a poza tym, wybory są w listopadzie, a zaprzysiężenie prezydenta – w styczniu. Kupa czasu.
Znalazłem jedną nieścisłość w artykule – Izrael posiada obecnie 3 okręty podwodne typu Dolphin (z 6 zamówionych w niemieckiej stoczni Howaldtswerke-Deutsche Werft – z pozostałych 3 jeden został dostarczony w maju tego roku i będzie gotowy do działania w 2013 roku, pozostałe mają dotrzeć do 2017 roku). Okręty te mogą być (a najprawdopodobniej już są) uzbrojone w izraelskie pociski manewrujące Popeye Turbo SLCM zdolne do przenoszenia głowic jądrowych.