Ostatnimi czasy francuski prezydent Nicola Sarkozy w oczach opinii publicznej urósł do rangi współczesnego superbohatera, na co dzień dzielnie ratującego świat, w wolnych chwilach piastującego, wraz ze swą piękną żoną, nowonarodzone dziecię. Choć jego pozycja we współczesnej polityce wydawać by się mogła nienaruszalna, zweryfikuje ją wynik wyborów prezydenckich, zaplanowanych na wiosnę przyszłego roku. Wygrana Sarkozy’ego nie jest oczywista, gdyż na fali obaw o społeczne skutki drugiej fali kryzysu, wyrósł mu pod bokiem silny konkurent, w osobie Francoisa Hollande, byłego przewodniczącego Partii Socjalistycznej.
Echa nadchodzącej kampanii prezydenckiej można było usłyszeć już na rok przed samymi wyborami, wiosną bieżącego roku. Wtedy jeszcze, za naturalnego głównego rywala dla obecnie sprawującego władzę prezydenta uważano francuskiego ekonomistę, prawnika i polityka, prezesa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Dominique’a Strauss-Kahn’a. Jednakże, w świetle postawionych mu przez stan Nowy Jork zarzutów o molestowanie seksualne pokojówki zatrudnionej w hotelu, w którym przebywał, zmuszony był zrezygnować zarówno z walki o prezydenturę, jak i obecnie zajmowanego stanowiska. Zbieżność w czasie postawionych mu zarzutów z nadchodzącymi we Francji wyborami, dała pożywkę zarówno prasie, jak i jego zwolennikom, do tworzenia teorii spiskowych, w większości sprowadzających się do przekonania, jakoby domniemane moletowanie miałoby zostac specjalnie przygotowaną prowokacją, mającą na celu usunięcie głównego rywala Sarkozego z rozgrywki.
Wiele emocji wzbudzała również wzmożona działalność Marine le Pen, szefowej skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, przez niektórych nazywną ‘córką buldoga’, ze względu na wcześniejszą działalność polityczną jej ojca, Jean’a-Marie le Pena. Pod sztandarami swej partii oraz hasłami obrony interesu państwa francuskiego, głosi ona konieczność zamknięcia granic francuskich, szczególnej dbałości o francuskie rolnictwo oraz walki z napływem imigrantów. Nie da się ukryć, iż łatwo zyskuje sobie tym zwolenników wśród przeciwników powiększania Europejskiego Funduszu Pomocowego i zwiększania pakietów pomocowych dla faktycznego bankruta, jakim stałą się Grecja.
Pomimo wyrazistości poglądów po prawej stronie francuskiej sceny politycznej, to nie tam wyrósł przeciwnik. Po rezygnacji Strauss-Kahn’a na lewicy rozegrala sie prawdziwa walka o przywództwo. W zorganizowanym, pierwszy raz powszechnie dostepnym dla wyborców, referendum partyjnym wśród socjalistów na przeciw siebie staneli: obecna szefowa Partii Socjalistycznej, Martine Aubury, były przewodniczący PS, Francois Hollande. W drugiej turze Hollande pokonał obecną przewodniczącą zdobywając 56% głosów. W chwilę po ogłoszeniu wyników, Aubury pogratulowała Hollandowi zwycięstwa, apelując jednocześnie o jedność lewicy, czym symbolicznie wyciszyła atmosferę rywalizacji wewnątrz partii. I choć Nicola Sarkozy nie zadeklarował jeszcze publicznie startu w wyborach, jego kandydatura wydaje się być oczywistą, zaś moment wyboru kandydata socjalistów można spokojnie uznac za otwarcie wyścigu do Pałacu Elizejskiego.
A ścigać się jest o co – zwycięzca kwietniowych wyborów obejmie urząd siódmego prezydenta Republiki Francuskiej, jednego z najbardziej wpływowych państw Unii Europejskiej i przejmie władzę w kraju na kolejne pięć lat. Stawka jest wysoka, a chęć odgrywania jednej z głónych ról zarówno wród państwa członkowskich UE, jak wśród członków G20 wyraźnie akcentowana przez obecnego prezydenta tylko ją podbija, wymuszając niejako niesamowitą dojrzałość polityczną kolejnego polityka mającego objąć władze we Francji.
I tu należałoby postawić pytanie: czy w razie ewentualnej wygranej Hollande będzie w stanie udźwignąć taki ciężar odpowiedzialności? Bo choć według październikowych sondaży popularność Sarkozego wśród Francuzów jest tak niska, iż gdyby wybory miałyby się odbyć jesienią tego roku, Hollande zwyciężył by bez trudu, otrzymując o 62% głosów więcej, anieżeli obecny lider. Niemniej jednak brak jakichkolwiek większych sukcesów politycznych kandydata socjalistów, budzi wątpliwości co do jego doświadczenie i zdolności kierowania państwem, jak zresztą zapowiadana przez niego „spokojniejsza” i nie „nadaktywna” prezydentura. Takie obietnice w dobie kryzysu, zamiast zbijać polityczny kapitał, mogą jedynie zaszkodzić.
Zgoda, Sarkozy ze swym temperamentem oraz stale upublicznianym życiem prywatnym może wydawać się postacią nieco zbyt wyraźna i kolorową, jak na polityka tego formatu. Niemniej jednak, przywódca na ciężkie czasy choćby nieco przerysowany, powinien być ogromnie doświadczony i umieć podejmować trudne decyzje, czego wobec dzisiejszego kryzysu w Europie nie można Sarkozemu odmówić. Obecnie pozostaje więc czekać na oficjalne ogłoszenie decyzji o starcie w wyborach. Pomimo spadków popularności już teraz wydaje się on być faworytem wyścigu o fotel prezydencki – jego pozycji zagrozić mógł by jedynie polityk o podobnej randze, którym zdecydowanie nie jest obiecujący kosztowne reformy, niedoświadczony Hollande, w dodatku wybrany tylko i wyłącznie ze względu na niekorzystyny dla Strauss-Kahna rozwój wypadków.
Wynik wyborów, zależy w dużej mierze od zabiegów mających na celu ocieplenie wizerunku dotychczasowego prezydenta – niedawne narodziny córki, ze związku z piękną Carlą Bruni wydają się być ku temu kuszącą okazją. I choć matka zarzeka się, iż nauczona doświadczeniem, nie wpuści mediów w życie kolejnego dziecka, w obec nadchodzącej kampanii wydaje się być oczywistym, że prędzej czy później świat obiegną słodkie zdjęcia prezydenckiej pary wraz z nowym członkiem rodziny. Jak szybko to nastąpi, jest tylko kwestią kreatywności specjalistów od wizerunku Sarkozego i szarokości wahlaża innych zaproponowanych przez nich rozwiązań. W końcu nie ma się czemu dziwić – w skuteczniej kampanii wyborczej wszystkie chwyty wydają się być dozwolone.
Ostatecznie, tego, w czyje ręcę Francuzi zdecydują się oddać władzę dowiemy się dopiero za pare miesięcy, reszcie Europy pozostaje śledzić rozwój wydarzeń. Sądzę, że warto – jak widać, wyścig o tytuł siódmego prezydenta Republiki Francuskiej, choć jeszcze nie zaczął się na dobre, już w przedbiegach zapowiada się emocjonująco.
Sarko to pajac, taki Berlusconi w wersji lajt. Niespecjalnie lubię Niemcy i Niemców ale chyba tylko Merkelowa ma na tyle jaj żeby Europę popchnąć do przodu.