
Kłopoty Dominika Strauss-Kahna z prawem sprawiły, że z wyścigu o fotel prezydenta Francji odpadł główny faworyt. Na niecały rok przed wyborami wydaje się, że wynik kampanii pozostaje niewiadomą. Jednocześnie, chętnych do zostania nowym lokatorem Pałacu Elizejskiego przybywa i wcale nie jest przesądzone, że w drugiej turze zmierzą się ze sobą kandydat socjalistów i urzędujący prezydent.
Pozornie, najprościej przedstawia się sytuacja w szeregach rządzącej, centroprawicowej Unii na Rzecz Ruchu Ludowego (Union pour un Mouvement Populaire – UMP). Jej oczywistym kandydatem wydaje się być urzędująca głowa państwa, Nicolas Sarkozy. Mimo że prezydent nie zgłosił jeszcze swojej oficjalnej kandydatury, to wiele wskazuje na to, że rozpoczął już swoją kampanię, której tematem przewodnim mają być kwestie bezpieczeństwa tożsamości narodowej, integracji imigrantów, francuskiego modelu państwa laickiego. Nie bacząc na krytykę części komentatorów prezydencka partia otworzyła serię debat na niektóre z tych tematów, próbując narzucić przeciwnikom ton kampanii. W atmosferę przedwyborczego roku zdaje się wpisywać militarna kampania w Libii. Aktywna francuska polityka na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej ma po części zatrzeć negatywne wrażenie, które wywarło wsparcie, jakie udzielono lokalnym dyktatorom u progu arabskich rewolucji oraz zabezpieczyć interesy Paryża w regionie. Zdecydowana postawa rządu dyktowana jest także względami wewnętrznymi – krótka, zwycięska wojna przeciwko Kaddafiemu, mająca powszechne poparcie społeczne i aprobatę mediów może poprawić notowania Sarkozy’ego.
A te, póki co, są dla obecnego lokatora Pałacu Elizejskiego wprost fatalne. Według najnowszych sondaży, jego prezydenturę dobrze ocenia jedynie 34% wyborców – co ciekawe, jest to wynik znacząco gorszy od rezultatów jakie osiąga rada ministrów, a w szczególności jej prezes Francois Fillon. Francuzi, zmęczeni swym hiperaktywnym prezydentem, zdają się preferować stonowany, dostojny styl jaki reprezentuje premier. Co więcej, według badań poparcia, Nicolas Sarkozy nie może być nawet pewien wejścia do drugiej tury wyborów. Podobnie jak w 2002 roku, lider głównego nurtu francuskiej sceny politycznej może zostać wyeliminowany przez outsidera – Marine Le Pen. Gwałtownie rosnąca popularność prawicowej konkurentki urzędującego prezydenta może tłumaczyć zwrot w prawo, jaki od jakiegoś czasu dokonuje UMP.
Nowa-stara siła z prawej strony?
Nowa przewodnicząca Frontu Narodowego (Front National) uzyskuje w sondażach blisko 20% poparcia, osiągając lepszy wynik niż jej ojciec w 2002, przy czym należy pamiętać że Front często pozostaje niedoszacowany w badaniach opinii społecznej. Rozbicie szklanego sufitu poparcia dla skrajnej prawicy wiązać należy z osobowością samej kandydatki i jej autentyczną charyzmą. W dużej mierze jest to także pochodna „marszu ku centrum”, czyli taktyki którą obrała. Trzymając się najważniejszych haseł narodowców – sprzeciwu wobec islamizacji Francji, nielegalnej imigracji, walki z przestępczością, eurosceptycyzmu – była w stanie odciąć się od najbardziej kontrowersyjnych wypowiedzi Jean-Marie Le Pena i zmyć z partii etykietkę „ugrupowania skinów”. Żadnego negowania Holocaustu, żadnego flirtu z antysemityzmem, zero kolonialnych resentymentów skierowanych przeciwko Algierii. Transformacje kandydatki i jej ugrupowania zauważyły zazwyczaj jej nieprzychylne media, pisząc o „nowej generacji lepenistów” – szacownych obywateli, których wykształcenie i poziom dochodów nie odbiega już tak znacząco od średniej, jak to miało miejsce wcześniej. Będąc śmiertelnym zagrożeniem dla Sarkozy’ego, Front coraz śmielej poczyna sobie wśród tradycyjnego elektoratu lewicy – pracowników przemysłowych, robotników wykwalifikowanych, tego co ostało się z francuskiego proletariatu. Co więcej, na Marine Le Pen, skłonni są głosować niektórzy Francuzi pochodzenia arabskiego – póki co raczej nie śmiało, ale z czasem można się spodziewać, że będzie ich coraz więcej.
Jak miałaby wyglądać Francja według Marine Le Pen? W przeciwieństwie do swojego wolnorynkowo nastawionego ojca, kreśli ona wizję paternalistycznej wspólnoty, która dbałaby o najsłabszych i bezrobotnych, chroniąc ich przed „brukselskimi regulacjami” i globalizacją, która dla wielu niebieskich kołnierzyków jest terminem wprost tożsamym z bezrobociem. Socjalne nastawienie odróżnia Front Narodowy od innych skrajnie prawicowych partii europejskich, co wydaje się wynikać ze specyfiki francuskiego elektoratu, przyzwyczajonego do głębokich interwencji państwa w gospodarkę i państwa dobrobytu. Swe poparcie lepeniści zawdzięczają w dużej mierze kryzysowi zaufania do państwa, do elit politycznych, tak o prawicowej jak lewicowej proweniencji. Poczucie „zdrady elit” zostało z pewnością wzmocnione wieściami o rzekomych seksualnych igraszkach szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego i umocniło pozycję Marine Le Pen, jako „kobiety z ludu” stojącej w opozycji do zdegenerowanych, kosmopolitycznych plutokratów, którzy jakoby mają rządzić Francją. Czy wystarczy to by dostać się do drugiej tury w miejsce Nicolasa Sarkozy’ego? Nie wiadomo, za obecnym prezydentem stoi dobrze naoliwiony mechanizm wyborczy UMP.
Prawica ma jednak jeszcze jeden kłopot: bunt centrystów. Unia na Rzecz Ruchu Ludowego pomyślana została jako wielki namiot, pod którym zmieszczą się neogaulliści z Ruchu na Rzecz Republiki, chadecy, neoliberałowie, konserwatyści, agraryści a nawet niektórzy działacze ekologiczni. Taka szeroka koalicja zapewniła UMP zwycięstwo – jednak jej zwrot ku „twardym”,prawicowym tematom oraz urażone ambicje niektórych polityków sprawiły, że zmarginalizowani centryści postanowili zawalczyć nagle o swoją podmiotowość, tworząc dość luźną strukturę pod nazwą Konfederacji Centrum (Confederation de Centres – CDC). Ten sojusz kilku mniejszych ugrupowań służyć ma jako wyborcza trampolina dla lidera Partii Radykalnej (Parti Radical – PR), Jean-Louis Borloo. Borloo, jeden z najpopularniejszych polityków francuskich, były minister ds. miast w rządzie Raffarina, pracy u de Villepina oraz środowiska i energii w gabinecie Fillona, umiarkowana twarz UMP, pożegnał się ze środowiskiem prezydenta Sarkozy’ego – oficjalnie z powodów różnic programowych, „życzliwi” wskazują jednak na jego zainteresowania posadą szefa rządu jako główne źródło rozwodu z prawicą. Jakkolwiek obecnie może on liczyć jedynie na ok. 5- 8 % poparcia oraz serdeczną niechęć Pałacu Elizejskiego, to głosy zmarnowane na jego osobę mogą zdecydować o porażce urzędującej głowy państwa. Swoją wendettę przeciwko Sarkozy’emu prowadzi też lider Republiki Solidarnej, były premier Dominique de Villepin. Jednak skandale, które się za nim ciągną oraz niecodzienne pomysły polityczne (m.in. obietnica wprowadzenia powszechnego minimalnego dochodu obywatelskiego) sprawiają, że jest to kandydatura raczej marginalna.
Lewa strona bez wyraźnego lidera?
Lewica – zarówno ta umiarkowana jak i ta spod znaku sierpa i młota oraz zieloni (Europe Ecolo – les Verts) zajęci są głównie samymi sobą, czyli prawyborami. Z przyczyn oczywistych chwilowo niedysponowany jest Dominique Strauss-Kahn, który z zacisza swego aresztu domowego kampanii raczej nie poprowadzi. Na placu boju pozostali Francois Holland, Segolene Royal, Arnaud Montebourg, swoją kandydaturę oficjalnie ogłosił też Manuel Valls. Wielką niewiadomą pozostaje fakt, czy na start zdecyduje się sekretarz Partii Socjalistycznej Martine Aubry.
Co prawda PS pozostaje daleko bardziej zwartym ugrupowaniem niż UMP, ale z racji swojego rozmiaru także jest rozrywana różnicami ideologicznymi i walkami frakcyjnymi. DSK był, z racji swoich międzynarodowych powiązań finansowych, postrzegany jako kandydat „prawicy” Partii Socjalistycznej, ktoś, kto nie zdecyduje się na nadmierne szaleństwa budżetowe, prezydent – technokrata. Na drugim biegunie mieści się Arnaud Montebourg, relatywnie młody partyjny buntownik występujący pod szyldem walki z globalizacją, która miałaby doprowadzać do pauperyzacji francuskiego społeczeństwa. Przystojny, lubiany przez media jest jednak pozbawiony wsparcia partyjnego aparatu i z racji swojego radykalizmu nie może liczyć na szerokie poparcie delegatów. Nie pomoże mu nawet poparcie znanego filozofa Emmanuela Todda. Lukę do DSK stara się zapewnić „prawicowy” Manuel Valls, kandydat, który odważył się podważyć takie socjalistycznej „święte krowy” jak 35-godzinny tydzień pracy. Możliwości kandydowania nie odrzuca także inny socjalliberał, były minister ds. europejskich Pierre Moscovici.
O ile jednak nie wydarzy się nic niespodziewanego pojedynek o nominację socjalistów rozstrzygnie się między Francois Hollandem, Segolene Royal i (o ile zdecyduje się na kandydowanie) Martine Aubry. Póki co sondaże dają większe szanse umiarkowanego Hollandowi, dla którego głównym problemem była zmiana wizerunku – z sympatycznego, acz mało „prezydenckiego” partyjnego grubaska w poważnego męża stanu. W tym celu schudł ponad 10 kilo, zaczął podkreślać swoje międzynarodowe obycie przypominając liczne wizyty zagraniczne, które odbył jako sekretarz generalny PS w latach dziewięćdziesiątych i swoje doświadczenie jako wieloletni deputowani z regionu Correzes. Obiecuje prezydenturę „normalności” i podkreśla, swe przywiązanie do swojego regionu i zwyczajnego życia. Holland występuje przeciw protekcjonizmowi UE, mówi o konieczności reformy emerytur i stworzeniu realnych programów wsparcia dla młodych ludzi poszukujących pracy. Postuluje odejście od wysokiego opodatkowania pracy i pensji, na rzecz transferów pochodzących z zysków kapitałowych.
Jego dawna partnerka życiowa, Segolene Royal jest postacią wywołującą znacznie silniejsze emocje, albo się ją uwielbia albo nienawidzi. W swej kampanii odwołuje się do swojego emocjonalnego stosunku względem Francji, niemalże kreując się na „nową Mariannę”. Co istotne, jako jedyna kandydatka socjalistów nie waha się poruszać tematów „prawicowych” – tożsamości narodowej, dumy z bycia Francuzem, bezpieczeństwa. Swoista mieszanka ekonomicznego populizmu i „republikańskiej dumy” stanowi znak rozpoznawczy jej charyzmatycznej osoby.
Wciąż nie wiadomo, czy na start zdecyduje się Martine Aubry. Jako minister pracy w rządzie Lionela Jospina dała się poznać jako pomysłodawczyni 35-godzinnego tygodnia pracy i reprezentuje lewe skrzydło Partii Socjalistycznej. Wedle niektórych przecieków może dojść do zawiązania się sojuszu Aubry i Royal. Mimo niechęci jaką obie panie siebie darzą, naczelna zasadą socjalistycznych prawyborów ma rzekomo być hasło „każdy byle nie Hollande”.
Na radykalnej lewicy jedynym godnym uwagi wydarzeniem była rezygnacja polityka Nowej Partii Antykapitalistycznej (Nouveu Parti anti-capitaliste – NPa), Oliviera Besancenot. Ten polityk – amator, prywatnie zatrudniony jako listonosz był od dekady stałym elementem francuskiej sceny publicznej i swoim zaangażowaniem potrafił zjednać sobie istotne poparcie, zwłaszcza wśród gorzej sytuowanych oraz młodszych wyborców. Nie mając żadnych szans na wygraną i „nie chcąc afirmować pustego spektaklu” w 2012 roku kandydować nie będzie. Zwiększa to szansę innych kandydatów o proweniencji komunistycznej, m.in. szefa Partii Lewicy Jean-Luca Melenchona. Partia Ekologiczna w prawyborach zdecyduje, czy reprezentować ją będzie eurodeputowana Eva Jolly czy też producent „zielonych” filmów dokumentalnych Nicolas Hulot.
Wielka trójka – Sarkozy na czele?
Spośród licznych kandydatów tak naprawdę liczy się jedynie trójka: Nicolas Sarkozy, Marine Le Pen oraz potencjalny kandydat socjalistów, acz pamiętać należy, że tacy politycy jak Jean-Louis Borloo zdolni są do osiągnięcia zaskakująco wysokiego wyniku. Zarówno zwycięstwo kandydata UMP jak i PS nie będą oznaczać politycznego trzęsienia ziemi. Prawica zostanie zastąpiona przez rząd lewicowy. Jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz nie tylko we Francji ale także i w niektórych innych krajach, m.in. we Włoszech. Sytuacja będzie wyglądać diametralnie inaczej w przypadku gdy do drugiej tury wejdzie kandydatka Frontu Narodowego. Czy wywoła to reakcję podobną do tej z 2002 roku, czyli mobilizację wszystkich przeciwko kandydatowi skrajnej prawicy? Czy też, wzorem wyborów samorządowych, prawica opowie się na taktyka „ani – ani”, nie popierając żadnego z kandydatów w drugiej turze? Marine Le Pen nie jest już tak ostro stygmatyzowana jak jej ojciec. Jej ewentualne zwycięstwo w wyborach, chociaż mało prawdopodobne nie jest jednak niemożliwe. Taki scenariusz oznaczałby z całą pewnością kryzys polityczny we Francji i byłby zapowiedzią dalszych wstrząsów w Unii Europejskiej, a może nawet – rozpadu strefy Euro.
Aleksander Siemaszko