
Niemało zamieszania wywołała wypowiedź Baracka Obamy na temat przyszłych granic niepodległej Palestyny. Prezydent Stanów Zjednoczonych stwierdził, że podstawą porozumienia powinny być granice z 1967 roku. Media i część polityków usilnie starali się znaleźć w tym możliwy przełom w konflikcie bliskowschodnim. Minął miesiąc i co się okazało?
Po pierwsze, Barack Obama po chwili „sprostował” swoje wystąpienie zaznaczając, że mówiąc o granicy z 1967 roku, nie miał na myśli Jerozolimy i to jest zupełnie osobna kwestia. Gdyby przyjąć opcję z powrotem do 1967 roku, oznaczałoby to utrzymanie przez Izrael Jerozolimy Zachodniej, ale oddanie Jerozolimy Wschodniej, wraz ze Starym Miastem (i 180 tysiącami Izraelczyków tam zamieszkujących).
Po drugie, w związku z pierwszym, nie ma więc tutaj żadnej rewolucji, ani nawet ewolucji. Granice z 1967 to baza do rozmów pokojowych od wielu lat i prezydent nie powiedział nic sensacyjnego. O tych granicach mowa już w Rezolucji Rady Bezpieczeństwa nr 242 z … 1967 roku. Jeżeli niepodległa Palestyna ma powstać, to w jakich innych granicach?
Po trzecie, znowu premier Netanjahu pokazał, jak potężną siłą dysponuje izraelska dyplomacja. Benjamin Netanjahu tym różni się od Baracka Obamy, że nie ma wrogów w Kongresie. Proszę zobaczyć obrazki z filmu, który umieszczam poniżej. Oklaski na stojąco na powitanie. Po uzyskaniu poparcia Kongresu premier Izraela mógł być spokojny, że nic złego ze strony prezydenta Obamy go nie spotka. Jednym zdaniem – amerykańska polityka wobec Izraela nie zmieni się.
Po czwarte, nadal nie ma jednolitej reprezentacji wśród Palestyńczyków, gdyż proces pojednania jeszcze się nie powiódł. Obecnie między Hamasem, a Fatahem trwają przepychanki wokół osoby nowego (starego) premiera Fajada. Zakładając jednak, że uda się je przezwyciężyć, to co dalej, skoro Izrael wykluczył rozmowy z Hamasem, a Hamas do rozmów z Izraelem też – mówiąc bardzo dyplomatycznie – nie kwapi? Jak można mówić o pokoju, gdy dwie strony nawet ze sobą nie rozmawiają? Hamas – co na dzień dzisiejszy wydaje się mało prawdopodobne – musiałby uznać prawo Izraela do istnienia oraz wyrzec się terroryzmu, a Izrael uznać polityków Hamasu za przedstawicieli narodu palestyńskiego, z którymi trzeba rozmawiać. Brzmi prawdopodobnie a.d. 2011?
Po piąte, wiadome jest, że jeżeli ma dojść do podpisania pokoju, to większość, jeśli nie prawie wszystkie, osiedla z Zachodniego Brzegu Jordanu trzeba będzie ewakuować. Myśląc poważnie o porozumieniu, należałoby wstrzymać dalszą rozbudowę osiedli z pragmatycznego powodu. Więcej osadników to większy problem przy ewakuacji dla rządu izraelskiego. Co innego, gdyby obecna koalicja nie chciała się dogadywać – wtedy takie zamrożenie rozbudowy byłoby politycznym ciosem dla rządu premiera Netanjahu, który jest wśród osadników popularny.

Jak zatem widać niewiele się zmieniło. Dużo słów, mało czynów. Prezydent Obama tylko potwierdził, że podobnie jak jego poprzednicy, jest bezradny.
Mógłbym napisać – a nie mówiłem?