Każdy kto twierdzi, iż największą gwiazdą tureckiej polityki jest premier Recep Tayyip Erdoğan jest w błędzie. Sławą przyćmiewa go afera Ergenekonu. Codziennie mówi się o niej, czyta, dzielnie zmagają się z nią sądy. „Sprawa stulecia”, jak nazwały ją tureckie media, wciąż płata figle tureckiej demokracji.
Derin devlet
Świat i polityka pełne są niewyjaśnionych tajemnic, za którymi jak cień podążają teorie spiskowe. Dzięki nim sprawa, którą dałoby się opisać w prosty sposób, nagle nabiera mistycznego czaru. W niektórych krajach poświęca się im mniej uwagi, w innych są w stanie zdominować życie polityczne. Zapewne taki stan rzeczy można również wytłumaczyć racjonalnie – władzy znacznie łatwiej zwalić winę za wszelkie niepowodzenia na tajemniczy układ niż przyznać się do porażki. Walczącym z nimi daje poczucie wyższości moralnej. Można je wykorzystać do wmówienia obywatelom, że wszelkie działania, mniej lub bardziej demokratyczne, są niezbędne po to, aby poradzić sobie z tą tajemną siłą. Republika Turcji jest szczególnie dotknięta problemem istnienia domniemanego, nieformalnego układu sił.
Termin derin devlet tłumaczony dosłownie z tureckiego oznacza „głębokie państwo”. Można go rozumieć również jako „państwo w państwie”. Flirt Turcji z układem zaczął się dość dawno. Nie pokusiłbym się jednak o określenie konkretnej daty jego początku. Wśród samych Turków trudno o zgodę czym derin devlet jest. Dla jednych to konglomerat antydemokratycznych sił, dla innych struktura, której celem jest podtrzymanie świeckości państwa. Problem doskonale podsumował Max Cegielski w książce „Oko Świata. Od Konstantynopola do Stambułu”, pisząc: „Wszyscy zgadzają się tylko co do tego, że na pewno istnieje i jest [struktura-przyp.aut.] silna”.
Wydarzeniem, które posłużyło za dowód na istnienie „państwa w państwie” był skandal z Susurluk. Afera dotyczyła wypadku samochodowego, który wydarzył się w listopadzie 1996 r. Czytelnik mógłby stwierdzić, że to dość dziwne wydarzenie jak na wyciąganie z niego wniosków co do istnienia tureckiego układu. Z pewnością miałby rację, gdyby nie fakt, że jednym samochodem podróżowali między innymi były szef policji Hüseyin Kocadağ oraz poszukiwany przez policję za morderstwa i handel narkotykami Abdullah Çatlı. Jakby tego było mało w zdarzeniu brał udział również Sedat Bucak – parlamentarzysta. Zdarzenie to dało Turkom dowód na istnienie powiązań między światem przestępczym a władzą. Takich spraw z pewnością moglibyśmy znaleźć więcej w zależności od tego z kim byśmy rozmawiali. Inna wizję układu mieliby bowiem na przykład zamieszkujący Republikę Turcji alewici. Oni postrzegaliby jako skutek istnienia układu wszystkie działania wymierzone w nich. Z czasem jednak wszystko zaczęło się krystalizować i wkrótce otrzymało jedną nazwę – Ergenekon.
Sprawa stulecia
Ergenekon to organizacja terrorystyczna, której zarzuca się próbę obalenia rządu Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Jej proces rozpoczął się w październiku 2008 r. Dziś Ergenekon zdaje się przegrywać batalię z prawem. Nie jest już mocarzem oplatającym swoimi silnymi ramionami Republikę. Wciąż pokazuje jednak, że potrafi kopać po kostkach i sporo zaszkodzić. Już od samego początku niektóre środowiska głośno protestowały. Mówią, że to polityczna intryga AKP, która chce w ten sposób zamknąć usta opozycji i spokojnie dążyć do podważenia świeckości Republiki. Przeciwnicy wskazują, że domniemany plan obalenia rządu był wielce nierealny. Faktycznie analizując w jaki sposób miało się to dokonać, można mieć pewne wątpliwości. Odsunięcie AKP od władzy miało być bowiem skutkiem zamachów terrorystycznych. Jednym z elementów planu miało być wysadzanie meczetów. Pojawiły się głosy mówiące o tym, że nawet oficerowie, którzy stoją na czele świeckości Turcji nie posunęliby się do takiego świętokradztwa. Kolejne fale zatrzymań wywoływały dalsze kontrowersje. Świat zastanawiał się czy w kraju znad Bosforu, znanym z wysokiego stopnia zaangażowania armii w politykę, nie dojdzie do kolejnego przewrotu. Ku zaskoczeniu części komentatorów do dziś, mimo aresztowania wielu wojskowych, AKP utrzymuje się u władzy.
Ciężki żywot dziennikarza
Niemal codziennie pojawia się jakaś sensacyjna informacja związana z aferą Ergenekonu. Ostatnia fala kontrowersji związana była z zatrzymaniami wśród dziennikarzy. Aresztowanie ich wywołało spore oburzenie. Prokuraturze zarzucano, że działa zgodnie z rozkazami rządu. AKP, że knebluje dziennikarzy. W Ankarze i Stambule odbyły się demonstracje w obronie wolności słowa. Ludzie maszerowali z transparentami „zabierzcie ręce od prasy” skierowanymi do partii rządzącej. Gazeta Aydınlık poinformowała, że rząd turecki ma listę 70 ludzi, którzy mają być nadzorowani lub zatrzymani w związku ze sprawą Ergenekonu. Soner Yalçın, jeden z głównych bohaterów ostatnich wydarzeń, wraz ze swoimi adwokatami bronił się, mówiąc, że dokumenty będące podstawą jego zatrzymania zostały wgrane na jego komputer przez policję przy użyciu specjalnego programu wirusowego. Argument ten został podchwycony przez inne gazety, które rozpisywały się nad tym oprogramowaniem. Kontrowersje są tym większe, gdyż jeden z zatrzymanych Ahmet Şık uważany jest za jednego z ojców ujawnienia planów puczu.
Trudno jest nawet pokrótce opisać wszystkie zawiłości afery Eregenekonu związane z dziennikarzami. Analiza doniesień medialnych w tej sferze może jednak wprawić w zdumienie. Według niektórych gazet poziom zaangażowania aresztowanych w intrygę przeciwko AKP był doprawdy imponujący. Na przykład Soner Yalçın napisał dwuznaczny artykuł, który można odczytać jako chęć namówienia szefa sztabu generalnego, generała İlker Başbuğa, do przeprowadzenia puczu. Gazeta Taraf doniosła, że później obaj panowie mieli się spotkać. Wg doniesień gazety, na przesłuchaniu Yalçın mówił, iż odrzucił zaproszenie generała żeby zachować niezależność. Kłóci się to jednak z innymi przeciekami ujawnionymi przez dziennik. Według nich dziennikarz w rozmowie telefonicznej z szefem departamentu komunikacji w sztabie generalnym mówił o możliwości zorganizowania takiego spotkania w Stambule.
Strzał w Republikańską Partię Ludową
Zatrzymania dziennikarzy z pewnością negatywnie wpłynęły na postrzeganie procesu Eregenekonu. Szczególnie krytycznie zareagowała prokurdyjska Partia Pokoju i Demokracji (BDP). Jeden z jej przedstawicieli zwrócił uwagę, że dziennikarze mogli zostać zatrzymani ze względu na ich opozycję w stosunku do rządu AKP. Na reakcję głównej partii opozycyjnej, Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) trzeba było czekać długo. Spowodowane było to tym, iż w toku działań związanych z zatrzymaniem Sonera Yalçına pojawiła się postać byłego lidera formacji. Deniz Baykal przestał pełnić tę funkcję w maju zeszłego roku, gdy na jaw wyszedł jego romans z członkinią partii (tak, Turcy również mają swoją sex aferę). Koszmar Baykala powtórzył się wkrótce. W marcu bieżącego roku reporterka odatv.com, İklim Kaleli Bayraktar, oskarżyła go o molestowanie seksualne. Domniemywa się, że ma to związek z niechęcią Baykala do sprzedania bliskiej Republikańskiej Partii Ludowej stacji Halk TV. Wpływy byłego lidera pozostały bowiem w tej sferze dość istotne. Wg doniesień prasowych Soner Yalçın planował intrygę, która miałaby przełamać jego opór. Dziennik Zaman twierdził, że dziennikarz prawdopodobnie chciał ujawnić kolejną sex-taśmę, która ostatecznie miałaby zdyskredytować Baykala. Czytając ten fragment tekstu zwolennicy CHP mogliby już złapać się za głowę. To jednak nie wszystko. Bayraktar próbowała ponoć namówić obecnego przewodniczącego partii, Kemala Kılıçdaroğlu aby pomógł jej w akcji przeciwko Baykalowi. Jej zdaniem lider stwierdził, że „niestety nie może jej pomóc, ale nie zniechęcił jej do tego”. Sytuacja ta dała wyśmienitą okazję AKP aby jeszcze bardziej osłabić swojego rywala. Premier Recep Tayyip Erdoğan wygłaszając komentarz odnośnie tej sprawy stwierdził, że ukazuje ona, iż korupcja w Republikańskiej Partii Ludowej zaczyna się już na samej górze.
AKP do bicia
Choć mogłoby się wydawać inaczej, afera Eregenekonu wcale nie musi pomóc rządzącej partii w wygraniu kolejnych wyborów. Wprawdzie sondaże ukazują, że AKP wciąż jest bezkonkurencyjna w wyborach, jednak ostatnie zamieszania mogły dać do myślenia Turkom. Czy Partia Sprawiedliwości i Rozwoju rzeczywiście zmierza do obalenia „państwa w państwie”? Czy może dąży tylko do zamknięcia ust swoim przeciwnikom? Przecież Ergün Poyraz, który pisał krytyczne książki na temat premiera, jego żony, prezydenta oraz wicepremiera siedzi w więzieniu.
Swoje obawy z tym związane wyrazili również członkowie Parlamentu Europejskiego. Sceptycyzm wobec ostatnich zatrzymań dziennikarzy okazał także komisarz ds. rozszerzenia, Stefan Füle.
Premier Erdoğan dzielnie broni się jednak twierdząc, że standardy pracy dziennikarzy i zakres wolności słowa znacznie poszerzyły się od 2002 r. Zwraca uwagę na to, że wolność słowa jest mu szczególnie bliska, gdyż sam siedział w więzieniu za „wyrecytowanie wiersza”. Premier podkreśla, że jest wiele książek bezpośrednio go oczerniających i żaden autor nie jest za nie prześladowany. Ewentualne niejasności rozstrzygane są w sądach. Na myśl przychodzi analogia z naszego podwórka. Ile razy zastanawialiśmy się czy obrażanie sportowców, którym się nie udało, polityków, których nie lubimy nadal wpisuje się w tak cenioną w Polsce wolność słowa? Czy reakcja różnych środowisk byłaby inna gdyby AKP nie było partią mającą islamskie korzenie? Doskonale wiemy jak śliskie są to tematy.
Przedstawiciele rządu bardzo ostrożnie wypowiadali się na temat ostatnich zatrzymań. Prym w tym zakresie wiódł premier Erdoğan, który z oburzeniem mówił, że dziennikarze nie zostali przecież zatrzymani za swoje poglądy a za powiązania ze strukturą dążącą do obalenia legalnie wybranej władzy. Inni członkowie AKP ograniczali się do stwierdzeń, że nie należy wypowiadać się na temat sprawy, aby nie wywierać żadnych nacisków na prokuraturę.
Co dalej z derin devlet?
Niniejszy artykuł miał na celu ukazanie jak trudną sprawą jest afera Ergenekonu. Aby poruszyć wszystkie wątki i dokładnie ją opisać trzeba byłoby napisać zapewne opasłą, może nawet kilkutomową książkę. Ocena, w którą stronę potoczy się sytuacja jest więc niezwykle trudna. Wielu Turków głęboko przekonanych jest o istnieniu „państwa w państwie”. Dla części jednak Ergenekon wciąż pozostaje wielką intrygą uknutą przez AKP w celu zamknięcia ust opozycji. Ze względu na wszelkie zawiłości afery trudno jest przyznać rację jednym lub drugim. Z naszego punktu widzenia trudno jest nie wierzyć rządzącej partii. Dokonała bowiem wielu reform, które zbliżyły Turcję do Unii Europejskiej. Mimo tego część Europejczyków jest uprzedzona do AKP, gdyż obawia się islamu. Ciekawe zdanie wygłosił jednak europarlamentarzysta, Graham Watson. Wyrażając poparcie dla działań rządu w kwestii Ergenekonu stwierdził, że Partia Sprawiedliwości i Rozwoju jest lustrzanym odbiciem chrześcijańskiej demokracji.
W warunkach tureckich istotne pozostaje wciąż pytanie jak zachowa się armia. Przyzwyczailiśmy się już, że w sytuacji, gdy jej interesy są zagrożone nie waha się interweniować. Większość komentatorów jest zgodna, że czasy wojskowych zamachów stanu są w Republice Turcji „łzą cieniów minionych”. Europejskie aspiracje Turcji wymogły na siłach zbrojnych wycofanie się z polityki. W związku z aferą Ergenekonu zatrzymano wielu wojskowych, a armia wciąż nie podejmuje żadnej akcji. Interwencja wydaje się być więc wielce nieprawdopodobna. Historia uczy jednak, że rzeczy zgoła niemożliwe lubią się wydarzyć. Czy ktoś z komentatorów przewidział, że samospalenie się sprzedawcy warzyw w Tunezji spowoduje falę rewolucji, z którą Zachód nie będzie wiedział jak sobie poradzić? Osobiście nie dałbym się więc zabić w obronie stwierdzenia, że zamach stanu jest w Turcji absolutnie niemożliwy. Ten problem jest jednak również niezwykle złożony. Analizując go należałoby mieć na uwadze między innymi to, jak ważne dla Turków są obecnie ideały ustanowione przez Atatürka.
Czy derin devlet istnieje? Czy duży wpływ na turecką politykę mają jacyś pozarządowi aktorzy? Czytelników pozwolę sobie pozostawić bez odpowiedzi. Umieszczę jedynie krótki opis bardzo aktualnej wiadomości związanej ze sprawą Ergenekonu. W minionym tygodniu Zekeriya Öz, jeden z głównych prokuratorów zaangażowanych w turecką „sprawę stulecia”, decyzją Najwyższej Rady Sędziów i Prokuratorów, został nowym zastępcą szefa prokuratury w Stambule. Zmiana oznacza awans, ale także fakt, że nie będzie już dłużej zaangażowany w rozwiązywanie afery Ergenekonu.