
Stara afgańska przypowieść mówi, że gdy „Bóg skończył stwarzać świat, odkrył ze zdziwieniem, że zostało mu jeszcze wiele elementów i fragmentów do niczego nie podobnych i do niczego nie pasujących. Nie bardzo wiedząc , co z nimi począć, trochę zakłopotany zebrał je w garść i upuścił na ziemię. Tak powstał Afganistan”. Te nie pasujące do niczego elementy, to metafora odwiecznych konfliktów nękających ten wciąż niepokorny i niepokonany przez nikogo kraj. Konflikty te, i ciągle żywa historia, odciskają piętno na mieszkańcach tego górzystego kraju. Pokolenie dzisiejszych afgańskich trzydziestolatków nie ma pojęcia czym jest pokój, bo nie przeżyło ani jednego dnia bez walk i potyczek toczonych przez niezliczone frakcje, ugrupowania, bojówki, komanda i bandy. Zmęczeni wieczną wojną uciekają byle dalej od domu.
Najbardziej zdesperowani, ukryci w ciężarówkach, pod podwoziami autokarów lub w schowkach na bagaże czy w samochodowych chłodniach uciekają do Europy. W nowych ojczyznach milczą, albo walczą o azyl opowiadając krwawe historie, tak aby jasne było, że powrót do Afganistanu zagraża ich życiu.
Afganistan-Pakistan-Iran-Turcja: pustynie i góry. Piechotą
Afgańczyków chcących – w podwoziach tirów, w ciężarówkach lub w bagażnikach autokarów – dostać się do lepszego świata są tysiące. Droga jest niemal zawsze ta sama: do Grecji trafiają przez Turcję, wcześniej pokonawszy rozległe terytorium Iranu i Pakistanu. Z Grecji próbują dostać się dalej na Zachód, do bogatszych państw Unii Europejskiej. Ich podróż zaczyna się jednak tysiące kilometrów dalej na Wschód.
Najtrudniej jest wydostać się z Afganistanu i państw ościennych. Wzdłuż całej afgańskiej granicy działa mafia transportowa. Z jej pomocą, z Dżalalabadu uchodźcy docierają do pakistańskiego Peszawaru, a stamtąd autobusem do Kwety. Tam przemytnicy pomagają przeprawić się do Iranu. Szczęśliwcom udaje się dotrzeć do Zahedanu. Nie każdy jednak pokona granicę Iranu, chronioną przez mur z drutami pod napięciem i policjantów z psami. Szanse są większe, jeśli mafii uda dogadać się z irańską policją, która przymknie oko na uciekinierów.
Teraz liczy się szybkość i szczęście. Po drugiej stronie czeka przeprawa przez wysokie góry i rozległe pustynie, bieg przez rozżarzony słońcem piasek i żwir. W umówionym miejscu czeka autobus. Czterdziestu szczęśliwców dotrze nim do miejsca z którego można dostać się do Teheranu. Stamtąd już tylko cztery godziny drogi do lepszego świata. Najpierw jednak trzeba zachować ostrożność, bo irańskie władze mają dość uchodźców z Afganistanu i deportują ich tysiącami. Najważniejsze żeby nie rzucać się w oczy.

Kolejny przystanek – granica Iranu z Turcją – i kolejne problemy. Tutaj władzę sprawują Kurdowie i jeśli natrafisz na „niewłaściwego” przemytnika możesz stracić nie tylko pieniądze, palec lub ucho, ale również szansę na lepsze życie. W Turcji, tak jak i w Iranie nikt nie bawi się z uchodźcami. Niebezpiecznie jest podróżować za dnia, dlatego poznaje się ją z obskurnych piwnic, w których przeczekuje się dzień. Najważniejsze żeby dostać się do Izmiru. Trasa wiedzie trochę naokoło przez Ankarę i Istambuł.
Izmir od Grecji dzieli tylko morze. Uchodźcy przeprawiają się przez nie w maleńkich drewnianych łódkach lub w pontonach, jednak tylko część z nich dotrze do Europy. Statystyki mówią same za siebie – w ciągu ostatnich 20 lat łącznie 1100 osób straciło życie podczas tych niebezpiecznych przepraw. Spośród tych, którym się uda, część wyląduje na wyspę Samos, inni dotrą do miejscowości Mitlini na wyspie Lesbos. Tam najpewniej można kupić bilet lub paszport. Wyspa ta stała się głównym przejściem dla tysięcy uchodźców i imigrantów próbujących dostać się w swych łodziach do Europy.
Organizacje na rzecz ochrony praw człowieka twierdzą, że grecka straż przybrzeżna regularnie przeprowadza „manewry” takie jak tworzenie sztucznej fali, spychanie łodzi z greckich wód, czy przekłuwanie pontonów, a wszystko po to, by nie wpuścić imigrantów na teren kraju. Władze Grecji zaprzeczają tym doniesieniom i dodają, że większość osób, które podejmują nielegalną próbę przedostania się na wyspę to zwyczajni migranci ekonomiczni z terenów Bliskiego Wschodu i Południowej Azji, a nie uchodźcy.
Grecja: do Włoch pod podwoziem autokaru
Ateny. Parking przy ulicy Aharnon. Kierowca polskiego autokaru opowiada o wydarzeniu sprzed kilku dni: „Podczas jazdy zauważyliśmy, że ktoś się tłucze. Pod podwoziem siedział młody Afgańczyk. Wysadziliśmy go w Koryncie. Szef trzymał go aby z powrotem nie wsiadł. Mielibyśmy z nim spory kłopot na granicy.”
Stąd część autokarów jedzie do Włoch. Uchodźcy o tym wiedzą i nocą zakradają się na parking. Kierowcom nie zawsze udaje się dopilnować aby pod autokar lub do skrzyni bagażowej nie schował się uciekinier.
Grecja zmęczona kryzysem w kraju i wewnętrznymi kłopotami nie jest w stanie pomóc uchodźcom. Ci, których zatrzymuje policja dostają zezwolenia na miesięczny pobyt. Do końca miesiąca muszą znaleźć sposób na wydostanie się z Grecji. Jest dziewiąta rano. Ateński Plac Victoria jest pusty. Gdzieniegdzie w małych grupkach stoją uchodźcy z Afryki. Na murku około dwudziestoletnia Saida i jej siostra Szafira. Od nich dowiaduję się, że uchodźców na placu jest coraz mniej , od czasu gdy co ranek zaczęła pojawiać się tam policja. Jedynie wieczorem można tam coś załatwić.
Uchodźcy z Pakistanu, Afganistanu i Iranu przeważnie przychodzą na Victorię tuż przed zmrokiem. Tak bezpieczniej, bo wtedy policyjne patrole należą wtedy do rzadkości. Wtedy Plac Victoria budzi się do życia. Ludzie skąpani światłem z latarń rozmawiają w grupkach lub siedzą na krawężnikach. Niektórzy rozkładają swój towar na płycie placu i handlują czym tylko się da. Na Victorie przychodzi się aby znaleźć pracę, tani nocleg, kontakt do przemytnika, który pomoże w dalszej ucieczce lub po prostu pogadać.
Plac Viktoria – kontrasty i nadzieje
Na krawężniku siedzą trzy młode Afganki w sari. Nieopodal kilkuletnia dziewczynka z dwójką innych dzieci. Jest z nimi Rahim – ojciec rodu i mąż najstarszej kobiety. Rodzina nocuje na Placu Victoria, a czasem w Parku Attiki. I tak od miesiąca, bo tak długo są już w Grecji. Rodzina nie ma pieniędzy na znalezienie jakiegokolwiek noclegu. „Mam dużą rodzinę, więc mam duży problem. Za mieszkanie dla siedmiu osób musiałbym płacić pięćset euro co miesiąc. Nie mam takich pieniędzy”- tłumaczy Afgańczyk.
Rodzina Rahima pochodzi z prowincji Ghazni. Zdecydowali się na ucieczkę bo ich prowincja jest pod kontrolą talibów. Do Grecji szli trzy miesiące, tak jak inni przez Iran i Turcję. Szli przez góry i pustynie po dziesięć godzin dziennie, z pięciorgiem dzieci. „Bóg sprawił, że moim dzieciom udało się przejść granicę i nic się im po drodze nie stało”- mówi Rahim. Afgańczycy żalą się, że w Grecji jest gorzej niż w Iranie czy w Turcji. Grecy nie pomogą im ani w rozpoczęciu nowego życia, ani w znalezieniu pożywienia, pracy czy dachu nad głową. Pytam Rahima o afgańską wojnę i o to czy ucieczka z ojczyzny była konieczna. „Nie jestem za talibami, ani przeciwko rządowi. Chcę żyć w państwie gdzie jest pokój, a w Afganistanie go nie ma. Nie boję się o siebie bo jestem już dorosły, ale o moje dzieci. Powinienem wysłać je do szkoły. Nie mogę tego zrobić bo w Afganistanie nie byłyby bezpieczne. Ucieczka z Afganistanu, to jedyna możliwość abyśmy ułożyli sobie życie. Boimy się”- mówi mężczyzna. Słowa o strachu, które słyszę od ponad czterdziestoletniego mężczyzny brzmią przerażająco. Afgańczyk szuka teraz dobrego przemytnika, który pomoże jego rodzinie przedostać się z Grecji dalej na Zachód. Mówi, że nie ma tu dla nich miejsca.
Tylko nieliczni i najbardziej wytrwali wierzą, że Grecja im pomoże. Tak myśli Morad, przystojny, ciemnowłosy Afgańczyk, który w Grecji jest już siedem lat. Pracuje jako barman i wynajmuje mieszkanie nieopodal Placu Victoria. Przyjechał do „nowej ojczyzny” gdy w jego kraju rządzili jeszcze talibowie. Żyje nadzieją na legalizację swojego pobytu. Mówi, że jego sprawa „jest w toku” i spodziewa się, że wkrótce otrzyma odpowiednie dokumenty. W dwupokojowym mieszkaniu jest bardzo czysto i schludnie. Morad częstuje kawą frappe i słodyczami. Swojej rodziny nie widział dziesięć lat. „Patrząc na nasz dom wydaje Ci się, że mamy fajne mieszkanie i wszystko jest w porządku, ale widzisz też inne osoby, które są z tego samego kraju. Oni mieszkają w parku i tam śpią. W tym małym mieszkaniu żyje kilka osób, bo wynajmowanie samemu jest zbyt drogie” – Morad. Afgańczyk radzi udać się na Plac Attiki. Tam ludzie mieszkają i śpią.
Plac Attiki – wiecznie ciemne dno ludzkiej goryczy
Plac Attiki jest dużo mniejszy od Viktorii i bardziej ponury. Tu kobiet, mężczyzn i dzieci jest znacznie więcej. Siedzą na ławkach i na trawie. Inni stoją w małych grupkach. Nie świecą latarnie.
Afgańczycy, Pakistańczycy i Irańczycy widzą, że na maleńkim placu pojawił się ktoś nowy. Podchodzą, bo jest ze mną Sadik, człowiek, którego znają na co dzień. Też uchodźca i tłumacz. Ludzie przekrzykują się nawzajem. Wszyscy żalą się na policję, która przegania ich z Parku i nie daje szansy na żadne schronienie. Zaczynają opowiadać swoje historie.
Młody Afgańczyk mówi, że widział jak jedna kobieta spadła z gór podczas ucieczki do Grecji. Przerywa mu siedemnastolatek o bardzo śniadej cerze. On też przechodził granicę w Turcji i widział jak pewna kobieta zostawiła w górach swoje dwumiesięczne dziecko. Wiedziała, że niemowlę nie przeżyje, a sama nie mogła zapewnić mu wsparcia. Sadik nie nadąża z tłumaczeniem – każdy z nich zna co najmniej jedną mrożącą krew w żyłach opowieść o przeprawie do Europy, którą chce się podzielić ze światem.
Naszej grupce od dłuższego czas przygląda się nastolatek w granatowym podkoszulku. W końcu przełamuje nieufność i po angielsku opowiada jak wygląda życie na tym niewielkim kawałku przestrzeni.: „Żyjemy tu jak zwierzęta. Nic tu nie mamy i nikt nas nie chroni. Wszyscy tu śpimy. Od czasu do czasu przychodzi policja i nas bije. Czy to, że z nami rozmawiasz coś pomoże? Czy to nam nie zaszkodzi?” Po chwili dodaje: ”Moi przyjaciele, różne rodziny mieszkają tu ponad rok i nic się nie zmienia ”.
Nikomu nie przeszkadza deszcz mimo, że krople spadają coraz częściej i gęściej. Podchodzę do ławki, na której siedzi około czterdziestoletnia kobieta. Na jej kolanach mały chłopiec, obok dwie kilkunastoletnie dziewczyny. Są Afgańczykami. Kobieta uciekła przed wojną z dwójką dzieci i tak jak inni przeszła przez granicę irańsko-turecką. Szli około dwanaście godzin. Brakowało wody i jedzenia, dokuczały owady i skorpiony. W końcu dotarli do Grecji, gdzie miały spełnić się ich marzenia. Okazały się one jednak złudą. Afganka nie wie co przyniesie nowy dzień, nie wie też jak długo zostanie w Grecji. Nie ważne są dla niej pytania o przyszłość bo żyje chwilą. Deszcz zamienia się w ulewę. Malec schodzi z kolan matki i znika gdzieś w tłumie. Kobieta i dwie dziewczyny nie ruszają się z miejsca. Powoli zapada zmrok. Pada dalej. „Tego miejsca policja nie lubi”- mówi Sadik, mój tłumacz-uchodźca. „Miasto nie dba nawet aby zaświecać tu latarnie. Wieczorem zawsze jest tu ciemno”. Po ósmej wieczorem Attiki Park przypomina dno ludzkiej goryczy. Czarni ludzie-cienie obsiadują ławki. Słychać głosy bawiących się w ciemnościach dzieci i rozmowy dorosłych. O dramacie ludzkim najbezpieczniej rozmawia się w ciemnościach.
Mur obojętności
Aby pozbyć się problemu nieproszonych gości najlepiej nie otwierać drzwi lub się zabarykadować – do takiego wniosku doszli Grecy, którzy mieli budować mur na granicy z Turcją. Okazało się, że mur nie powstanie, a zastąpi go ogrodzenie o długości dwunastu i pół kilometra. Wątpliwe jest, że odstraszy ono uchodźców, których dziennie trafia do Grecji około dwustu.
Według prawa unijnego i rozporządzenia Dublin II wnioski o azyl rozpatrywane są w kraju, przez którego granicę zewnętrzną uchodźca przedostał się na teren Wspólnoty. Jak podaje Berliner Zeitung, 80% uchodźców z Afganistanu trafia do UE właśnie przez Grecję. Pozorni szczęśliwcy, którzy dotarli do Grecji są rejestrowani w systemie EURODAC. Są wypuszczani z nakazem deportacji. Mają miesiąc na opuszczenie kraju.
Warunki panujące w greckich obozach są tak dramatyczne, że sądy w Anglii, Norwegii i Holandii tymczasowo nie odsyłają starających się o azyl z powrotem do Aten. Niemiecki Trybunał Konstytucyjny również wstrzymał wydalenia. Sędziowie wykazali się większym zrozumieniem sytuacji niż politycy. Takie kraje europejskie jak Niemcy i Francja torpedują wszelkie próby zreformowania rozporządzenia Dublin-II. Komisji Europejskiej nie udało się nawet przeforsować propozycji, by azylanci mogli tymczasowo znaleźć schronienie w innym kraju, jeśli dane państwo członkowskie nie radzi sobie z dużym napływem uchodźców .Bogate kraje europejskie z zachodniej Europy nie widzą problemu, bo przepisy są dla nich korzystne. Dlatego problem uchodźców i ich „pielgrzymek” z rejonów Azji w tamtejszej świadomości praktycznie nie istnieje.
Grecja to pierwszy przystanek do ponoć nowoczesnej, otwartej i tolerancyjnej Europy. Szkoda, że spośród trzydziestu tysięcy uchodźców z Bliskiego Wschodu władze greckie objęły opieką zaledwie 11 osób. Reszcie odmówiono prawa do azylu i uznano za imigrantów zarobkowych.
Większość z nich jednak nie może powrócić do Afganistanu – bo któżby chciał wracać do beznadziei, wiecznej wojny , niepewności, strachu i biedy? Nie interesuje to jednak urzędników. Oni nie znajdą pomordowanych lub żywych rodzin uchodźców, nie znajdą też talibów, przed którymi Afgańczycy uciekli. Jedno jest pewne: ucieczka z Afganistanu może kosztować życie i marzenia, nawet jeśli dotrzesz do wymarzonej Europy.
Anna Mączka
świetny artykuł. Problem nielegalnej emigracji z krajów arabskich jest dla nas Polaków, z racji naszego położenia geograficznego, czymś niespotkanym na co dzień. Jednakże jest to jeden z najbardziej drażniących problemów UE,która zdaje sie umywac ręce w tej kwesti. Nie jestem zwolennikiem odsłania uchodźców na siłe do państw z których uciekli, jednakże nie mogę pojąc jak Zachód, szcególniie Francja może w tak brutalny sposób obchodzic sie z pełnoprawnymi obywatelami UE, jakimi są Romowie.
Fala uchodźców na niespotykaną skalę może nadejść za kilkadziesiąt lat. Ocieplenie klimatu może spowodować że całe narody zaczną emigrować na północ. O tych problemach należy mówić już teraz bo konsekwencje naszych zaniedbań mogą ponieść przyszłe pokolenia.