Na mocy Traktatu Lizbońskiego doszło do kilku zmian w kwestiach związanych z Wspólną Polityką Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Przede wszystkim powołano Wspólnego Przedstawiciela Unii Europejskiej ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, który “przejął” obowiązki Wysokiego Przedstawiciela ds. WPZiB oraz stał się równocześnie wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej. Unijnemu “ministrowi spraw zagranicznych” pomagać ma Europejska Służba Działań Zewnętrznych, czyli zorganizowana europejska dyplomacja, w tym sieć ambasad wśród partnerów Unii Europejskiej.
Walka o stanowiska się rozpoczęła się z tempem kolejnej serii “Tańca z gwiazdami” lub lepiej – wyścigu do jedzenia na konferencjach z cateringiem. Do obsadzenia jest wszakże nie tylko kilkadziesiąt stanowisk ambasadorskich, ale też prezydium Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, a także sześć departamentów.
W tej rozgrywce Polacy mają swoje ambicje. Zależało nam, by obsadzić ważne, z naszego punktu widzenia, stolice – np Kijów czy Moskwę. Unijni dyplomaci odpowiadają w ten sposób: ambasador unijny w danym państwie nie powinien pochodzić z kraju, które jest z nim szczególnie powiązane. Stąd m.in. nominacje dla Polaków do Jordanii czy Korei Południowej. W założeniu mają być to politycy unijni, a nie narodowi, a ambasador ma realizować politykę Unii Europejskiej, a nie Polski.
W praktyce to oczywiście nieprawda. Skoro to takie nieistotne, to dlaczego Niemiec dostał ambasadę w Chinach, a nie, dajmy na to, Cypryjczyk? Wiadomo, że o stanowiska w UE toczy się ostra batalia, gdzie owszem, interes wspólnoty też się liczy, ale każde z państw chce urwać dla siebie jak najwięcej. Czy tego UE chce, czy nie, komisarze UE, również nie są apolitycznymi, ponadnarodowymi, stanowiskami, chociażby z tego powodu, że duża część tych polityków liczy na ponowną nominację, a tego dokonują przecież de facto poszczególne państwa.
Nominacja dla Macieja Popowskiego na zastępcę sekretarza generalnego ESDZ to sukces polskiej dyplomacji. Oznacza to, że nasz człowiek będzie w ścisłym kierownictwie europejskiej dyplomacji. Nie jest to wybór tak spektakularny, jak w przypadku Jerzego Buzka, ale lepiej mieć chyba jednego człowieka więcej w kierownictwie niż dwóch ambasadorów więcej na przysłowiowej Jamajce. Jeżeli polska dyplomacja dobrze rozegra jakąś partię, to warto, post factum, o tym głośno mówić. Jak sobie nie radzi – jak w przypadku stosunków z Litwą – również.
Jednocześnie liczyć trzeba na kolejne nominacje i walczyć nadal o uczciwy podział stanowisk. Praktycznie przesądzone jest, że nie będziemy mieli ambasadorów w interesujących nas stolicach. Trzeba też powiedzieć, że w ESDZ nie obowiązuje zasada proporcjonalności, która byłaby dla Polski stanem dużo korzystniejszym niż ten obecny, gdy naszych pracowników jest po prostu mało . Zresztą, dyskryminacja nie dotyczy tylko Polski, ale innych nowych członków również. Przy obsadzie stanowisk nadal obowiązuje zasada “równych” (stara UE) i “równiejszych” (nowa UE). Polski Instytut Spraw Międzynarodowych pomylił się, wieszcząc klęskę przy podziale stanowisk, ale ma rację, wskazując, że Polaków w unijnej dyplomacji, na 1700 pracowników, jest ledwie 37.
A sama ESDZ? Trudno powiedzieć, jak będzie funkcjonować, podobnie jak solidarność energetyczna. To dopiero nowe wynalazki. Na pewno optymistycznie nie nastraja osoby pani Ashton, która pracy w dyplomacji dopiero się uczy, a swoje stanowisko zawdzięcza prawdopodobnie znajomości z byłym brytyjskim premierem, Tonym Blairem. Roczne osiągnięcia urzędowania brytyjskiej baronessy są niemal zerowe, ale uczciwie trzeba oddać, że pełna i rzetelna ocena po tak krótkim czasie, nie jest możliwa.
Pani Ashton rzeczywiście dopiero się uczy polityki zagranicznej i dyplomacji ale moim zdaniem jest to zdolna osoba i jak tylko 1 grudnia zostaną obsadzone wszystkie stanowiska w unijnej dyplomacji to pewnie zacznie działać bardziej zdecydowanie i będziemy o niej słyszeć często 🙂