Wojna meksykańskiego rządu z kartelami narkotykowymi trwa już blisko 4 lata. W jej wyniku, od 2006 roku śmierć poniosło blisko 23 tysiące osób. Rok 2010 może okazać się najtragiczniejszym od momentu objęcia władzy przez Felipe Calderona. Wojna meksykańsko- meksykańska trwa więc na całego.
Siła złego…

Problemy Meksyku z narkotykami w dużej mierze determinowane są przez jego położenie. Kolumbijczycy nie mogli bowiem znaleźć lepszego kanału przerzutowego dla używek, które transportowali do Stanów Zjednoczonych. W ciągu kilku lat od nawiązania współpracy pomiędzy grupami przestępczymi około 80-90% narkotyków przemycanych do USA, przepływało przez Meksyk. Z czasem jednak kartele narkotykowe zaczęły funkcjonować niczym lepiej nam znane Cosa Nostra czy Camorra. Robiły się coraz bardziej zuchwałe, korumpowały, zastraszały. Część karteli zajmuje się obecnie nie tylko przemytem. Do swojego „biznesu” włączyły również handel ludźmi, porwania czy wymuszenia. Na wzrost ich siły złożyło się kilka czynników. Jednym z nich była niezdolność rządzącej do roku 2000 Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, której wielu członków oskarżanych było o korupcję. Również prawo i instytucje nie były na tyle silne, aby przeciwstawić się grupom przestępczym. Najważniejszą rolę odegrało jednak zapotrzebowanie na nielegalne narkotyki w USA.
Kłopotliwy sąsiad
Uzależnienie obywateli Stanów Zjednoczonych to tylko część problemu. Jego źródłem jest także… amerykański Kongres. Prezydent Calderon twierdzi, iż problemy Meksyku rozpoczęły się dwa lata po tym jak wygasł amerykański zakaz dotyczący broni szturmowej. Wg danych rządowych ponad 80% z 75 tysięcy sztuk broni skonfiskowanych w Meksyku na przestrzeni trzech ostatnich lat pochodziło z USA. Calderon nalegał, aby amerykański ustawodawca zakaz przywrócił, gdyż właśnie ten rodzaj karabinów używany jest często przez przemytników. Istnieje jednak nikła szansa, iż amerykanie przychylą się ku jego prośbie, gdyż nastawienie Kongresu do kwestii broni jest raczej liberalne.
Dodatkowe napięcie w stosunkach amerykańsko-meksykańskich spowodowała nowa ustawa imigracyjna Arizony. W jej świetle odpowiednie władze mogą zatrzymać każdego, w stosunku do kogo zachodzi podejrzenie, że przebywa w kraju nielegalnie. Wystarczy spojrzeć na mapę Stanów Zjednoczonych, aby uświadomić sobie, iż nowe prawo dotyka zwłaszcza Meksykanów. Kontrowersyjna ustawa została skrytykowana nie tylko przez Calderona, lecz także przez samego Baracka Obamę. Amerykański prezydent uważa, iż powinna ona pozostawić pewną furtkę nielegalnym imigrantom, którzy opłacając karę i zaległe podatki mogliby osiągnąć legalny status. Władze Arizony tłumaczą dyskryminacyjne prawo obawą przed rozszerzaniem się przestępczości na teren stanu. Ze względu na trudne warunki klimatyczne na obszarze szóstego co do wielkości stanu, nielegalne przekraczanie granicy nie należy do spraw prostych i przyjemnych. Przedsiębiorcze grupy przestępcze wpadły więc na pomysł, aby sprawę ułatwić. Podobno imigranci chętnie korzystają z ich usług, gdyż znacznie poprawia to ich bezpieczeństwo. Problem nielegalnego przekraczania granicy nie jest sprawą błahą. Wg danych policji tylko w samym Il Paso w ciągu dwóch ostatnich lat przynajmniej 30 tysięcy obywateli Meksyku przekroczyło granicę z powodu przemocy w Juárez. Nawet amerykańscy studenci, którzy w wakacje często wyjeżdżali do Meksyku, aby podszkolić swój hiszpański, rezygnują z wyjazdów w niebezpieczne regiony. Nic dziwnego, gdyż na terenach ogarniętych swoistą wojną bać się jest czego.
Park Jurajski
Świat bardziej niż przemocą w Meksyku interesował się ostatnio wyciekiem ropy w Zatoce Meksykańskiej. Katastrofa ekologiczna nie powstrzymała jednak karteli narkotykowych, które zamieniły się w istne maszyny do zabijania. Ludzie, którzy uciekli z El Porvenir opowiadają przerażające rzeczy o okrucieństwach, które miały miejsce na tych terenach. Przestępcy zabijają już nie tylko tych, którzy mają powiązania z konkurencyjnymi grupami. Zniknąć muszą także ci, którzy widzieli egzekucję. Płot, który w pewnym miejscu oddziela Stany Zjednoczone od Meksyku, został nazwany przez miejscowych bramą do Parku Jurajskiego. Uciekinierzy twierdzą, iż widzieli tak bestialskie zbrodnie jak zastrzelenie żebraka na wózku inwalidzkim, czy zabójstwo młodego małżeństwa. Mężczyznę zabito strzałem w głowę. Ciężarnej kobiecie rozpruto brzuch, wyjęto dziecko i pozostawiono w takim stanie na ulicy. Wydaje się, iż sam Luca Brasi nie powstydziłby się takich morderstw.
Także leczenie się z nałogu stało się w Meksyku niebezpieczne. Wiele ataków przepuszczanych jest bowiem na centra rehabilitacyjne. W jednym z takich centrów w Chihuahua napastnicy kazali pacjentom położyć się twarzą do ziemi, następnie otwierając do nich ogień. Zabili 19 osób. Nie był to pierwszy tego typu atak. Dzień wcześniej w najbardziej morderczym mieście Ciudad Juárez przestępcy również zaatakowali centrum rehabilitacyjne. Tam jednak ofiarą padł jeden mężczyzna. W trakcie najbardziej krwawych 24 godzin prezydentury Calderona śmierć poniosło 85 osób. Każdy kto czytał uważnie „Ojca Chrzestnego” pamięta, iż stworzone przez Mario Puzo mafie unikały ataków na mundurowych. Meksykanie nie wzięli sobie tego do serca. W czerwcu w jednym z ataków zginęło 10 policjantów. Mordercy posunęli się nawet do zabicia trojga ludzi powiązanych z amerykańską służbą konsularną. Policja zatrzymała już odpowiedzialnego za to zabójstwo. Przyznał się on także do innych morderstw, między innymi do zaatakowania imprezy urządzonej przez nastolatków, gdzie zginęło 15 osób.
Meksykiem najbardziej wstrząsnęły jednak dwa zabójstwa, o których głośno było nawet w polskich mediach. Pod koniec czerwca zamordowany został popularny kandydat na gubernatora Rodolfo Torre, który główną obietnicą swojej kampanii uczynił zwiększenie bezpieczeństwa. Zamordowany został także Sergio Vega, znany piosenkarz. Dzień przed zabójstwem dementował informacje o swojej śmierci. Mówił, iż często zdarza się, iż jest „uśmiercany” a mu pozostaje tylko dzwonić do swej matki i mówić, iż nie jest to prawdą. Niestety kolejna wiadomość o jego śmierci nie doczekała się dementi. Niektóre rejony kraju są tak niebezpieczne, iż partia prezydencka z obawy o swoich kandydatów zrezygnowała z prowadzenia tam kampanii. W kwietniu ze startu w wyborach zrezygnował pewien kandydat opozycji. Decyzję ogłosił w dzień po tym, kiedy jego dom został spalony. Statystyki stworzone przez meksykańskie gazety pokazują, iż rok 2010 jest na „dobrej drodze” ku temu, aby być najbardziej krwawym od momentu kiedy Calderon objął urząd. Do tego momentu liczba ofiar przekracza 5 tysięcy. Jest większa niż liczba poległych w 2007 i 2008, zbliżając się do „rekordu” ustanowionego w najbardziej do tej pory krwawym roku 2009, kiedy zginęło około 6,5 tysiąca osób. Rząd meksykański nie daje jednak za wygraną i nie zanosi się, aby zamierzał łatwo oddać faktyczne panowanie nad częścią terytorium kartelom.
Bezpieczeństwo według Calderona
Sytuacja karteli narkotykowych w Meksyku zmieniła się w 2000 roku, gdy wybory wygrał Vincente Fox z Partii Akcji Narodowej. Zakończyło to 70 letnie rządy wspomnianej już Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Działania rządu eskalowały po dojściu do władzy Felipe Calderona. Wykorzystując również wojsko zmierzał do działań, które zdestabilizowały działalność wiodących do tej pory spokojny żywot karteli. Wielu liderów grup przestępczych zostało pojmanych lub zabitych. Nowy prezydent zmierzał również do poprawienia bezpieczeństwa w meksykańskich portach, co miało spowodować zmniejszenie napływu narkotyków i broni do kraju. Obecnie ze zorganizowaną przestępczością w Meksyku walczy około 50 tysięcy żołnierzy i policjantów. Niektórzy komentatorzy meksykańscy obawiają się tego posunięcia. Wskazują na bardzo wysoki stopień skorumpowania funkcjonariuszy. Obawiają się także, że wojsko przegrywając batalię z przestępcami, mogłoby na tyle zbliżyć się do nich, że sami ulegliby pokusie korupcji.

Poza akcjami o charakterze militarnym, administracja prezydenta podejmuje również działania, które mają na celu odcięcie karteli od zasobów pieniężnych. W czerwcu przyjęto jedne z najbardziej restrykcyjnych ograniczeń w stosunku do gotówkowych transakcji w dolarach. Ma to na celu walkę z praniem brudnych pieniędzy, które zasilają grupy przestępcze. Utrudni to życie wielu turystom, być może spowolni gospodarkę. Ograniczenie wydaje się jednak konieczne. Luis Robles, wiceprezes Meksykańskiego Stowarzyszenia Banków twierdzi, że w ostatnich latach banki zauważyły wzrost depozytów i transakcji w dolarach o 10 miliardów dolarów. Wg nich takiego wzrostu nie można usprawiedliwić normalnym rozwojem biznesu.
Pewną szansę na poprawę sytuacji dostrzegł także kościół katolicki. Większość meksykańskich gangsterów, co jest pewnym paradoksem, należy do ludzi głęboko wierzących. Ksiądz Frederick Loos zauważył, iż na jego msze przychodzą narkomani i gangsterzy. Kazania mówi więc slangiem. Twierdzi, iż w ten sposób jest w stanie lepiej do nich dotrzeć. Jak mówi dziennikarzowi New York Times: „ Gdy jedziesz do Chin musisz mówić po chińsku. Jeśli mówisz do dzieci używasz zrozumiałych dla nich słów”. Być może w ten sposób kościół przyczyni się do resocjalizacji przynajmniej niewielkiej części gangsterów.
Również kłopotliwy sąsiad stara się wspomóc rząd meksykański. Pomimo wielu różnic interesów Stany Zjednoczone starają się współpracować z Meksykiem. Pod koniec maja prezydent Obama podjął decyzję o rozlokowaniu 1200 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy mieliby poprawić bezpieczeństwo na południowo- zachodniej granicy. Administracja amerykańskiego prezydenta dba także o dobre wzajemne stosunki. Ze względu na planowaną wizytę Felipe Calderona opóźniono publikację raportu Departamentu Sprawiedliwości, gdyż obawiano się dodatkowych dyplomatycznych turbulencji. Z dokumentu wynika, iż „dostępność metaamfetaminy jest wysoka i stale się zwiększa, głównie z powodu ogromnej skali jej produkcji w Meksyku”. Nie ulega jednak wątpliwości, iż wspólne działanie w kwestii walki z narkotykami powinno być znacznie szersze. Również amerykańscy komentatorzy starają się sformułować różne wskazówki, które miałyby pomóc prezydentowi Calderonowi działać skuteczniej. Jak wiemy, historia lubi się powtarzać. Meksyk nie jest pierwszym krajem znajdującym się w takiej sytuacji. Felipe Calderon ma więc od kogo czerpać wzory.
Kolumbijska zaraza
Amerykańscy eksperci, jak Robert C. Bonner zajmujący się od lat problematyką bezpieczeństwa granic i narkotyków, namawiają do skorzystania z kolumbijskich rozwiązań. Problem karteli narkotykowych oczywiście nadal w Kolumbii istnieje, jednak wg Bonnera nie stanowi już zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego tego kraju. W swoim artykule, który ukazał się w Foreign Affairs, ekspert postuluje trzy rodzaje działań. Przede wszystkim, aby działania meksykańskie były bardziej skuteczne, należy współpracować z innymi krajami. Autor twierdzi, iż szczególnie wzmocniona powinna zostać kooperacja Meksyku i USA w zakresie ekstradycji. Więzienia amerykańskie są podobno jedyną rzeczą, której boją się gangsterzy. Po drugie, władze powinny ściślej określić cel, który chcą osiągnąć. Kolumbijski rząd chciał zniszczyć kartele, nie zaś walczyć z samym przemytem narkotyków. Istotne jest również aby meksykański rząd wyniszczał grupy przestępcze po kolei, nie zaś wałczył ze wszystkimi jednocześnie. Bonner zdaje się jednak nie dostrzegać, że jeśli władze zdecydują się odpuścić pewnym kartelom, będzie to oznaczało, iż oddadzą im faktyczną władzę na danym obszarze. Ekspert wskazuje także, że między wojskiem a policją musi być jasny podział zadań. Armia służy do walki, natomiast bardzo słabo spisuje się w przeprowadzaniu dochodzeń, zbieraniu dowodów itp. Wielu amerykańskich badaczy twierdzi, że w długim czasie konieczne jest wzmocnienie meksykańskiej demokracji, prawa, instytucji. Tylko spełniając wszystkie te przesłanki Calderon będzie w stanie na dobre rozprawić się z kartelami narkotykowymi. Prezydent ma już jednak swoje problemy i wygranie wojny z przestępcami może okazać się trudniejsze niż nam się wydaje.
Cierpienia młodej demokracji
Oczywiście nie cały Meksyk pogrążony jest w wojnie. Tam gdzie jednak toczą się działania, ludzie są znużeni. Trudny do zdarcia duch meksykański ma dość wszechobecnej przemocy. Choć jak twierdzi Calderon, statystyki trzeba odbierać w odpowiednim kontekście (większość ofiar była powiązana z kartelami narkotykowymi), wyżej przytoczone historie wskazują, iż często śmierć ponoszą także niewinni ludzie. Przechodnie, którzy widzieli egzekucję. Żebrak na wózku inwalidzkim. Młodzież, która organizując imprezę nigdy nie pomyślałaby , że ktoś będzie do niej strzelał sądząc, że jest powiązana z konkurencyjnymi grupami. Do tego katastrofa ekologiczna i huragan. To wszystko sprawia, że ludzie zaczynają myśleć, iż Bóg opuścił Meksyk.
Wyraz swemu niezadowoleniu dali przy urnach wyborczych. W niedzielę, 4 lipca, wybierano 12 gubernatorów, burmistrzów, władze lokalne. Wielu ludzi bało się pójść do lokali wyborczych. Nie bez powodu,ponieważ okazało się, że były to pierwsze wybory, w których aż tak bardzo starały się przeszkodzić kartele. Jednocześnie miały być swoistym barometrem nastrojów, gdyż za 2 lata kończy się kadencja urzędującego prezydenta. Sukces odniosła wspomniana już Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna, która zdobyła 9 gubernatorstw. Meksykańscy komentatorzy są raczej powściągliwi w ocenach, mówią, że jeszcze wiele może się wydarzyć. Wydaje się jednak, iż jest to mały znak dla prezydenta Calderona. Jeśli nie chce przegrać wyborów powinien szybko rozstrzygnąć wojnę z kartelami na swoją korzyść i powstrzymać tę spiralę przemocy.
Sytuacja w Meksyku jest niezwykle trudna. Kartele, zasilane bronią i zapotrzebowaniem na narkotyki ze Stanów Zjednoczonych, nie dają za wygraną. Felipe Calderon musi wziąć sobie do serca rady ekspertów, umocnić współpracę ze swym potężnym sąsiadem i zniszczyć grupy przestępcze. Meksyk jest krajem o ogromnym potencjale, z gospodarką w pierwszej dwudziestce świata. George Friedman w swojej bajce o świecie za 100 lat twierdzi, iż Meksyk prawdopodobnie przejmie kiedyś pozycję USA w Ameryce. Szkoda, że aktualnie wszystkie szanse marnowane są w tej meksykańsko- meksykańskiej wojnie.
Karol Wasilewski
Komentowanie wyłączone.