
Za miesiąc mija rok od momentu wstrzymania dostaw gazu do Polski, a nadal ten problem nie został rozwiązany. Polski rząd postanowił renegocjować kontrakt z Rosją o zwiększenie dostaw gazu. Ze wstępnych ustaleń umowy wynika, iż strona Polska bez żadnej próby stanięcia na wysokości zadania ogłosiła kapitulację wobec Rosji, a komentarze czołowych polityków rządu odpowiedzialnych za przebieg negocjacji należy uznać ze co najmniej godzące w interes państwa Polskiego. Moskwa natomiast skutecznie realizuje swoją politykę energetyczną wobec Warszawy, za co jest chwalona we wszystkich krajowych mediach. Chodzi o miliardy złotych które Polska straci, a w konsekwencji każdy odbiorca będzie skazany na większe rachunki. Rosyjska pozycja negocjacyjna w obliczu zbliżającej się zimy jest jeszcze lepsza, dlatego że wszystkie kryzysy gazowe miały miejsce właśnie w okresie zimowym, kiedy Rosja mogła wywierać presję na swojego oponenta.
Problem pojawił się po 19 stycznia br. kiedy w wyniku konfliktu gazowego między Rosją a Ukrainą spółka RosUkrEnergo została wyeliminowana z pośrednictwa w dostawach tego surowca do Polski. Tym samym został zerwany kontrakt na dostawy ok. 2,5 mld m3 gazu, który miał obowiązywać do końca tego roku. Aby uzupełnić brakujące potrzeby polski rząd postanowił zwiększyć długoterminowe dostawy niebieskiego paliwa z Rosji na zasadzie aneksowania polsko-rosyjskiego porozumienia międzyrządowego z 1993 roku oraz kontraktu jamalskiego pomiędzy PGNiG a Gazpromem. Ten kontrakt obowiązuje do 2022 roku i na jego podstawie wpływa do Polski ok. 7,5 mld m sześc. rosyjskiego gazu rocznie.
Rosja podchodzi do tych negocjacji kompleksowo i stara się ugrać jak najwięcej. Stąd wziął się pomysł, żeby przedłużyć obecną umowę o 15 lat, czyli aż do 2037 r. Owszem, kontrakty długoterminowe są gwarancją bezpieczeństwa dostaw, ale przed tym musi być spełniony jeszcze jeden warunek, o jakim często się zapomina, a mianowicie zdywersyfikowanie dostaw. USA które mają idealnie zróżnicowany rynek może sobie pozwolić na KDT, ale w sytuacji Polski, kiedy od takiego kontraktu będzie zależało ok. 70% naszych potrzeb, sytuacja staje się co najmniej niestabilna.
„Polityka energetyczna Polski do 2030 r.” z dnia 10 listopada 2009 r. zakłada, iż „głownym celem polityki energetycznej w obszarze sektora gazowego jest zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego kraju poprzez dywersyfikację źródeł i kierunków dostaw gazu ziemnego.” Podpisanie kontraktu gazowego z Gazpromem do 2037 roku, który ma zapewniać wstępnie ok. 10,3 mld. m3 gazu rocznie (ok. 92% importu tego surowca), a w przyszłości jeszcze zwiększenie tego wolumenu importu jest niewątpliwym uzależnieniem się od jednego dostawcy i jest sprzeczne z Polityka energetyczną, albowiem w ten sposób budowa terminalu LNG w Świnoujściu – czołowy projekt dywersyfikacyjny zapisany w „Polityce…” – staje się nierentownym przedsięwzięciem. Problem polega na tym, że jeżeli gazoport ma zapewnić 2,5 mld., a później 7,5 mld. m3 gazu rocznie to te dostawy już teraz należy zapewnić w bilansie energetycznym. Wiąże się to bezpośrednio z zasadą take or pay, która znajduje się w kontraktach gazowych z Gazpromem. Będzie ona wymuszała na Polsce płacenie za gaz, który nawet nie został odebrany ale jest zakontraktowany. Powoduje to zamknięcie polskiej drogi dywersyfikacjyjnej na kolejne 28 lat.
Przy tej zasadzie należy również pamiętać o pułapie, który ustalają strony w umowie, dotyczącym poziomu niedoboru gazu, który pozwala uruchomić mechanizm take or pay. Taki poziom w naszym kontrakcie ma być bardzo niski, a więc na poziomie 10%, co oznacza iż przy zaledwie dziesięcioprocentowym spadku odbioru gazu Gazprom będzie mógł się domagać płacenia za niedobór gazu. Polska nie ma dużych magazynów gazu, co też nie pozwoli na składowanie tego surowca. Dla przykładu Ukrainie rok temu, w o wiele gorszych warunkach, udało się wywalczyć 20% pułap, przy tym że Naftohaz Ukraina ma dwudziestokrotnie większe możliwości magazynowe. Możliwe są również bardziej rygorystyczne zapisy wymuszające płacenie kar pieniężnych za nieodebrany gaz.
Kolejnym mankamentem tych porozumień są prognozy zapotrzebowania na gaz w naszym kraju w kolejnych latach, od czego zależy potencjalna zdolność odbiorcza. Na takich analizach powinno się opierać potencjalne ustalanie potrzeb zużycia krajowego, potrzebnych do właściwego ustalenia ilości kontraktowanego gazu. Polityka rządu deklaruje zwiększenie popytu na ten surowiec do 2015 roku do 15,4 mld. m3., natomiast prognozy PGNiG zakładają już popyt na wysokości 18 mld. m3. „Negocjatorzy rządowi kierowali się propozycjami PGNiG. Spółka ta ma własne prognozy i strategię, nie musi ściśle kierować się „Polityką energetyczną” – tłumaczy Maciej Woźniak, doradca premiera ds. bezpieczeństwa energetycznego. Powstaje jednak pytanie do kogo więc jest skierowana polityka energetyczna i jakie podmioty ma obowiązywać? Nawet jeśli założymy że tak duże prognozowane zużycie tego surowca przez PGNiG wynika z planowanego w polskiej strategii zwiększenia udziału gazu w produkcji energii elektrycznej, to w wyniku takiej umowy gazowej jedyny niezależny sektor polskiej energetyki zaczyna być uzależniany od państwa Rosyjskiego, które już dawno zdominowało sektor naftowy i gazowy. Ponadto Urosz Radowicz z Agencji Rynku Energii, która przygotowywała prognozę dla rządu, i tak twierdzi, że założenia PGNiG są jednak błędne.
Kluczową kwestą jest cena, jaką zapłaci PGNiG za rosyjski gaz, która jest ustalana na zasadzie indeksowania w formule matematycznej. Gazprom najczęściej stosuje formułę cenową 50/50 u podstaw której leży w 50% cena oleju napędowego i 50% cena ciężkiego oleju opałowyego (mazut) liczonych z 9-miesięcznym opóźnieniem. Cena ta jest wyliczana z Platt’s Oilgram Price Report i zależy od giełdowych notowań na rynku towarowym ropy naftowej. Nieznana natomiast jest cena bazowa, która jest ustalana dla każdego państwa oddzielnie. Zgodnie z zapewnieniami wicepremiera Waldemara Pawlaka, ma ona pozostać taka sama, czyli na podwyższonym o 10% poziomie z 2006 r., kiedy to Rosjanie korzystając z bardzo ciężniej sytuacji wymusili na Polsce taką podwyżkę. Minęło już trzy lata, a więc możliwe jest uruchomienie procedury rewizji formuły cenowej umożliwiającej obniżenie stawki cenowej, co też nie zostało przez polski zespół negocjacyjny poruszone.
Rząd polski zaniedbuje również możliwość przedyskutowania możliwości wypracowania nowej formuły, która była bardziej korzystna dla Polski. Dr Fatih Birol, główny ekonomista Międzynarodowej Agencji Energetycznej stwierdza, iż „zbliżamy się do momentu, kiedy będziemy mieli nadpodaż gazu [na rynkach światowych], niezbędny więc będzie inny system wyceny tego surowca. Bardzo prawdopodobny jest więc odwrót od indeksacji i stworzenie alternatywnego systemu wyceny. Już widzimy, że Gazprom i algierski Sonatrach, najwięksi dostawcy gazu spoza Europy tracą swoje udziały rynkowe, bo gaz skroplony sprzedawany po cenach spotowych jest tańszy [gazoportem]. Jest więc bardzo prawdopodobne, że obydwie potęgi zrezygnują z niekorzystnej dla nich indeksacji i zaczną inaczej wyceniać gaz.” Polska strona wydaje się niezdaje sobie sprawę z korzystnej sytucji na rynkach światowych i z góry kwalifikuje siebie na przegranych pozycjach, co bezpośrednio godzi w bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju, czego dowodem jest wypowiedź Dyrektora Departamentu Ropy i Gazu w MG Macieja Kaliskiego, iż „formuła cenowa juz jest stabilna”.
Oprócz dostaw gazu negocjacje dotyczą również warunków tranzytu rosyjskiego gazu rurociągiem Jamał przez terytorium Polski do Europy. Wydawałoby się że jest to jedyny mocny punkt negocjacyjny, który PGNiG może skutecznie zastosować. Stanowiska stron były sprzeczne: Gazprom domagał się, by EuroPolGaz był przedsiębiorstwem non profit, a taryfy tranzytowe pokrywały tylko koszty jego funkcjonowania (tak stanowiła polsko-rosyjskie porozumienie międzyrządowe z 1993 roku), zaś PGNiG żądał podniesienia stawek. Te koszty składają się przede wszystkim z kredytu który EuroPolGaz musi spłacać GazpromBankowi, ale także choć w mniejszym stopniu z płac, remontów i ceny gazu technicznego potrzebnego do przesyłu. PGNiG będący właścicielem 48% w EuroPolGazie (właściciel gazociągu jamalskiego) ma dywidendy, które stanowią bezpośredni dochód tej spółki, a wiec pośrednio Skarbu Państwa. Obecnie cena taryfowa za tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Polski wynosi ok. € 1,5 za tyś. m3 gazu przez 100 km. terytorium. Z doniesień prasowych wynika, że zostanie ona prawdopodobnie jeszcze bardziej obniżona, podczas gdy Niemcy dostają od € 2,5 do € 3,9, a Słowacja i Czechy ok. 4 dol. (Ukraina 1,7 dol., rząd domaga się 3,4 dol.). Taryfę musi jeszcze zatwierdzić Prezes URE, który w tym przypadku powinien być po stronie PGNiG.
Zadziwiające jest to że negocjacje nie toczą się w kierunku zapewnienia Polsce jak największych dochodów z tego przywileju że jesteśmy państwem tranzytowym, a jak stwierdza Waldemar Pawlak: „żeby w pełnym zakresie opłaty za tranzyt pokrywały koszty i generowały jeszcze rozsądny, godziwy zysk”. Jest to natomisat nie do pomyslenia w innych krajach tranzytowych, które mają godziwe stawki i na zasadach komercyjnych otrzymują zysk z takiej działalności. Ten wątek rozwija członek rosyjskiego zespołu negocjacyjnego w wywiadzie dla Kommersanta: „w konsekwencji Gazprom wywalczył porozumienie na swoją korzyść. Polska strona zapłaci 300 mln. dol. z zysku za ostatnie trzy lata w EuroPolGazie tytułem spłaty kredytu GazpromBankowi. W zamian cena za tranzyt będzie uwzględniała nieznaczący zysk operatora (2-3 mln. dol. rocznie)– będzie ona niższa od €1,4.” Dochód takiej wysokości jest dalece nieproporcjonalny co do ilości gazu który Polska przesyła do Europy i w dużym stopniu odbiega od dochodu, który otrzymują inne spółki tranzytowe w naszym regionie.
W trakcie porozumień zapowiedziano również zmianę struktury akcjonariatu spółki EuroPolGaz (operatora polskiego odcinka gazociągu Jamał – Europa), w której po 48% udziałów mają Gazprom i PGNiG, a 4% spółka Gas-Trading (43% PGNiG, 36% Bartimpex Aleksandra Gudzowatego, 15 Gazprom, 5% pozostali). W ten sposób nasz narodowy koncern miał 49,7% w EuroPolGazie, a Gazprom – 48,6%. W praktyce prowadziło to do sporów w zależności od tego w jaki sposób zachowa się spółka Bartimpex, która w wyniku niejasnych powiązań z Gazpromem została w 1993 roku uwzględniona w takim schemacie. Uzyskanie przez Gazprom parytetu udziałów w EuroPolGazie (50% na 50%) rosyjscy komentatorzy uważają za największe ustępstwo strony polskiej. Cytując za portalem NEWru: „Miedwiediew zrealizował swoją zapowiedź, iż zrobi wszystko, by pozbyć się Gas Trading z tego schematu i by Gazprom odzyskał wpływ na spółkę”. Jest to też jedno z najważniejszych założeń „Strategii energetycznej Federacji Rosyjskiej do 2030 roku” z dnia 16 listopada 2009 roku, która zakłada zwiększenie udziału Rosji w globalnym rynku energii i przewiduje wzrost rosyjskich inwestycji za granicą, co przekłada się na zwiększenie wpływu w kluczowych spółkach energetycznych w Europie, jaką jest EuroPolGaz. Polski rząd pośrednio pogorszył swoją sytuację w akcjonariacie, a zarazem zgodził się zwiększyć udział Gazpromu w spółce o strategicznym znaczeniu z punktu widzenia interesu narodowego, nie domagając się żadnych profitów z tego tytułu.
Zadziwiające jest, iż nawet rosyjscy komentatorzy podkreślają, iż Polska nie wykorzystuje swojej pozycji negocjacyjnej i bezrefleksyjnie przyjmuje wszystkie zaproponowane przez Gazprom warunki. Rosyjski analityk Michaił Krutichin z agencji RusEnergy zastanawia się: „po co Polakom w ogóle potrzebna jest taka umowa?” i dodaje:„wszak mają [Polacy] dzisiaj poważne dźwignie nacisku na rosyjskiego monopolistę, a nieoczekiwanie dobrowolnie wyrzekają się ich na korzyść Moskwy”. Kommiersant przytacza opinię rosyjskiego eksperta, że konieczność zakupu przez PGNiG drogiego rosyjskiego gazu w obliczu liberalizacji rynku może doprowadzić do bankructwa tej firmy. Zwiększając pakiet akcji w EuroPolGazie i przedłużając międzyrządową umowę z Polską (z 1993 roku) – pisze Nieft’ Rossii – udało się Gazpromowi załamać polskie plany dywersyfikacji dostaw gazowych. Wicepremier (jeszcze rządu polskiego:-) Waldemar Pawlak z mównicy Sejmowej stwierdza natomiast, iż „Polska jest najbardziej bezpiecznym krajem energetycznym w UE”, a rzecznik PGNiG Joanna Zakrzewska mówi, że „udało się wynegocjować takie warunki, które są korzystne dla Polski”. Przedstawione powyżej argumenty oraz te kardynalnie różniące się między sobą oceny mogą jedynie świadczyć o bardzo dużym prawdopodobieństwie zagrożenia bezpieczeństwa narodowego naszego kraju.
Wyjściem z zaistniałej sytuacji byłby proponowany przez rząd projekt stworzenia wspólnych granic Unii Europejskiej w zakresie dostaw nośników energii. W takim przypadku gaz na granicy polsko – białoruskiej stawałby się własnością koncernu, który go kupił u dostawcy. Wówczas np. koncerny niemieckie lub francuskie byłyby właścicielami gazu, który fizycznie znajdowałby się jeszcze na terytorium Polski. Spełniałoby to najważniejsze postulaty solidarności i bezpieczeństwa energetycznego Unii Europejskiej, a dla Polski byłaby to szansa na dokupienie brakującej ilości gazu od zachodnich koncernów do momentu powstania terminalu w Świnoujściu.
Aleksy Miarkowski
😉
Swietny tekst – ktos w koncu to podsumowal i sensownie opisal. Polska indolencja w negocjajach z Rosjanami, ale tez Amerykanami, to cos straznego…
Pozdrawiam.
Z ostatnich doniesien prasowych wynika, ze \"formuła take or pay przewiduje 15-proc. elastyczność dostaw\" co jest juz lepszym rozwiazaniem niz 10%. Powstaje zatem kilka pytan. Czy w kontrakcie zostal przewidziany okres przejsciowy (np. na 2010 rok, kiedy wiemy ze zuzycie gazu bedzie mniejsze ze wzgledu na kryzys gospodarczy)? Czy po przeroczeniu 15% limitu niedoboru bedziemy skazani tylko na placenie za gaz nieodebrany czy rowniez bedziemy musieli placic kary umowne, jak to np. zostalo zapisane w kontrakcie gazowym miedzy Ukraina a Rosja? Niestety dociekliwosc dziennikarska w Polsce jest na bardzo slabym poziomie i mysle te pytania pozostana otwarte.
@Patryk Gorgol
Dzieki 🙂