Co z tym światem?

world_mapWskutek II Wojny Światowej rozpadły się potęgi Starego Kontynentu, zaś rolę globalnego lidera podjęły Stany Zjednoczone Ameryki. Prym USA kwestionowany był przez innego zwycięzcę wojennych zmagań – Związek Radziecki. Powstał wówczas specyficzny system, w którym dwie równorzędne potęgi balansowały układ sił na świecie. Doktryna Mutual Assured Destruction (MAD, pol. Wzajemne Zagwarantowane Zniszczenie) stwarzała polityczny klimat impasu, w którym żadne z dwóch mocarstw nie odważyło się zaatakować drugiego (ani jego sojusznika) ze strachu przed niechybną reakcją w postaci deszczu bomb atomowych.

Europę przepołowiła – zdaniem Winstona Churchilla – „żelazna kurtyna”, która rozpościerała się „od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem”. Niegdysiejsze mocarstwa takie jak Wielka Brytania lizały odniesione w czasie wojny rany, a w kwestii wojskowej cofnęły się do głębokiej defensywy. Europa popadła w militarne lenistwo. Jedynym zagrożeniem dla pokoju na świecie był wówczas komunizm, a na niego szablę ostrzył Waszyngton. Wobec tego Europa wytworzyła inne cechy, które wzięły górę nad ofensywą zbrojną: głębokie poszanowanie do zasad multilateralizmu i dyplomację. Dyplomację opartą na zasadzie konsensusu i równości, a nie siły i wyższości. Ma to swoje uzasadnienie w psychologii. Stary Kontynent był – w bardzo krótkim odstępie czasu – świadkiem (i ofiarą) dwóch krwawych wojen, które pochłonęły życia niemal 100 milionów ludzi. Dość miał już bezsensownego przelewu krwi i zawierzył w alternatywę – pokojowe budowanie sąsiedzkich stosunków. Strategia ta doprowadziła ostatecznie do powstania Unii Europejskiej, urzeczywistnienia europejskiej wizji wspólnoty bez granic.

Podczas gdy Stany Zjednoczone i Rosja ścigały się ze sobą na wszelkich możliwych gruntach, od ilości głowic nuklearnych po kolonizację kosmosu, kontynentalna Europa odradzała się gospodarczo. Zdarzały się naturalnie chwilowe wyjątki od tej prawidłowości (vide de Gaulle, który próbował wskrzesić potęgę militarną Francji), jednakże mając gwarancję pomocy Stanów Zjednoczonych dawne europejskie mocarstwa mogły spokojnie rozwijać swoje społeczeństwa dobrobytu. W sytuacji, gdy Amerykanie prowadzili ciągłe wojny (Korea, Wietnam, Irak, Afganistan oraz cały szereg interwencji w obrębie planety), Europa niemal całkiem zapomniała o odpowiedzialności za siebie. Od momentu, gdy Stany Zjednoczone przystąpiły do II Wojny Światowej po stronie aliantów, a dawne imperia kolonialne jedno po drugim upadały z hukiem, nad Europą otworzył się amerykański parasol ochronny zabijając niemal całkiem samodzielność zbrojną Starego Kontynentu.

Dzisiejsza Europa – gospodarcza potęga – pozostaje militarnym słabeuszem. To bezpośredni efekt wiodącej roli w świecie Stanów Zjednoczonych oraz jednostronnych gwarancji pomocy i interwencji w obronie interesów swych partnerów. Od upadku Związku Radzieckiego Stany Zjednoczone były niekwestionowanym przywódcą świata, liderzy innych państw z każdym problemem gnali bezpośrednio do Waszyngtonu, a żadna istotna dla Ziemi decyzja nie mogła zapaść bez zgody Białego Domu. Takim stanem rzeczy zmęczeni są już zarówno Amerykanie, jak i europejscy intelektualiści, o muzułmanach z Bliskiego Wschodu nie wspominając. Odżywają głosy o potrzebie zbudowania na nowo świata multilateralnego. Szczególnie dziś, kiedy przyszło nam żyć w świecie, jaki pozostawił po sobie George W. Bush – niestabilnym, skłóconym, z wciąż rosnącymi tendencjami odśrodkowymi, które podważają model cywilizacji zachodniej jako jedyny słuszny. Istniejąca od 1992 roku Unia Europejska była do tej pory zbiorem krajów, które więcej dzieliło niż łączyło. Każde z państw realizowało swoje strategie gospodarcze, a politycznych nie realizowano niemal wcale. Nic więc dziwnego, że Waszyngton nie mógł przez długi czas doprosić się o równorzędnego partnera do współrządzenia światem.

Być może nastąpił w tej materii przełom. Oto okazuje się, że rząd Szwecji planuje przejąć po USA schedę negocjatora w konflikcie pomiędzy Izraelem, a Palestyną. To niezwykle istotne i szczytne. Stany Zjednoczone, wciąż uwikłane w Afganistan, Irak i kto wie – może niebawem Iran, potrzebują europejskiego wsparcia. Głupotą byłoby pomagać Stanom Zjednoczonym militarnie w wojnach, które Ameryka sama wywołała, jednakże istnieje uzasadnienie do pomocy dyplomatycznej przy wszelkiego rodzaju kryzysach. Konflikt na Bliskim Wschodzie jest sytuacją szczególną. Kiedy Europa miałaby pokazać swoją gotowość do współrządzenia światem jeśli nie teraz? Tym bardziej, że Benjamin Netanjahu zdaje się kpić z próśb Baracka Obamy o zaprzestanie budowania kolejnych osiedli w okupowanej strefie, co stanowi jeden z bezwzględnych warunków do ustanowienia pokoju w tym regionie. Wobec impasu negocjacyjnego Stanów Zjednoczonych w kwestii Izraela, rzeczą pożądaną jest przejęcie roli mediatora przez Stary Kontynent.

Na tym może się zresztą rola Europy kończyć. Stany Zjednoczone wymachują szabelką, a Europa rozmawia. Tak było od lat, tak też pewnie będzie jeszcze jakiś czas. Ważne jednak aby mieszkańcy Europy zdali sobie sprawę ze swej odpowiedzialności za samych siebie i za globalny porządek. Nie można bez końca liczyć na pomoc Wielkiego Brata (tego po drugiej stronie Atlantyku, a nie tego z pogranicza Europy i Azji).

Czymże jest dzisiejszy pseudomultilateralizm? Zakładając, że Ziemia jest spektaklem teatralnym to główną rolę grają Stany Zjednoczone. Ameryka jest także tego spektaklu reżyserem oraz suflerem. W przypadku, gdy jakiś drugoplanowy aktor zapomni swoją rolę, USA spieszą z pomocą niosąc słowną reprymendę bądź też zrzucają właściwy scenariusz z pokładu B-2. Zdarza się, że do gry zaproszeni są inni aktorzy, ale tylko wówczas, gdy wymaga tego sytuacja – uprawomocnienie pewnych decyzji (choć nie zawsze jest to Stanom Zjednoczonym potrzebne) albo pomoc (głównie zbrojna i ekonomiczna). Zaproszeni na scenę aktorzy sięgają jednak pod wieloma względami gwieździe spektaklu co najwyżej do pasa. Dzieje się tak głównie dlatego, że Europa pogodziła się z taką rolą. Zadowoliła się budowaniem idealnego społeczeństwa dobrobytu, dyplomacją pokojową oraz gwarancjami bezpieczeństwa ze strony USA. Przy okazji jednak, co jakiś czas odzywają się roszczenia wobec umniejszonej roli Starego Kontynentu w świecie. Nie można w nieskończoność biernie oczekiwać, że Stany Zjednoczone powiedzą pewnego dnia: „Europo, zagraj pierwsze skrzypce u mego boku”. Raz, że Europa nie jest gotowa na samodzielność wojskową, co jest wynikiem wieloletniego uzależnienia od pomocy, a dwa, że Ameryka pusząca się dumnie swoją władzą nie odda jej ot tak. Europa musi na multilateralizm zapracować, udowodnić swoją wagę. Konflikt na Bliskim Wschodzie może być tego prologiem.

Warto jednak zastanowić się, czy multilateralizm jest rozwiązaniem pożądanym. Naturalnie, punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, jednakże współrządzenie – jak pokazała historia – bywa niebezpieczne. Przypuśćmy, że w multilateralnym świecie rządzić będzie Wielka Piątka: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Rosja, Chiny. Załóżmy, że w świecie wielobiegunowym wszystkie te państwa są względnie równe i dysponują takimi samymi zasobami ludzkimi oraz militarnymi. Wybucha wojna pomiędzy Rosją i Chinami o Syberię. Nie istotne jest, czy wygra Smok, czy Niedźwiedź. Istotne są układy sił. W świecie, w którym mocarstwa są równe, decyzja jednego może zaważyć na losach świata. Dajmy na to, że po stronie Rosji staje Francja (nie wiem dlaczego miałaby to zrobić, ale to tylko założenie), po stronie Chin stają zaś Stany Zjednoczone i jej giermek Wielka Brytania. Wojnę wygrywają Chiny. Można tę sytuację zobrazować banalnie prostym równaniem. A + B > C. Tak mniej więcej wygląda w uproszczeniu świat współrządzony. Jest niestabilny i grozi ciągłym konfliktem antagonizujących ze sobą stron, a niektóre z elementów takiego porządku skłonne są zmieniać sojusze w celu przeważenia rezultatu dla osiągnięcia doraźnej korzyści. Innymi słowy: im więcej stron, tym więcej interesów, które są ze sobą sprzeczne.

Jeśli nie multilateralizm to co? Bilateralizm rzecz jasna. Dzisiejszy świat zmierza do bilateralizmu i nawet o tym nie wie. Są nikłe szanse, że Europa zdoła włączyć się do walki o władzę nad światem, podobnie zresztą jak i Rosja. Afrykańskie i Bliskowschodnie państwa nie biorą nawet udziały w tym wyścigu, a Indie przegrywają z Chinami głównie za sprawą niższości demokracji nad autorytaryzmem w kwestii forsowania reform i strategii odgórnie nakreślonych przez władzę. Pozostaje wobec tego rosnąca potęga Państwa Środka. Chiny są w swojej strategii zagranicznej niezwykle pragmatyczne i wcale nie spieszą się z włączeniem się o władzę już dziś. Doskonale zdają sobie zresztą sprawę ze swej chwilowej słabości. Wszędzie jednak tam, gdzie Stany Zjednoczone nakładają embarga, albo gdzie nie chcą prowadzić interesów ze znienawidzonymi satrapami – pojawiają się Chiny (vide Iran, Sudan, czy Zimbabwe). Dla Chin polityka wiąże się bezpośrednio z interesem, a jako państwo autorytarne z niewielkim (o ile w ogóle) poszanowaniem do praw człowieka, zupełnie inaczej zapatrują się na zniesławionych przez USA despotów z „państw bandyckich”.

Już Napoleon pisał, że „Chiny to śpiący olbrzym. Niech śpi bo kiedy się zbudzi wstrząśnie światem”. Ta groźba nadal jest aktualna, tym bardziej, że Chiny już się budzą. Czy wstrząsną światem? To zależy tak od Chin jak i od reakcji świata. Pożądanym byłoby, aby Chiny, które staną się jednym z zarządców Ziemi, sprawowały swą rolę z pozycji ucznia, a nie wszechwiedzącego belfra rozsadzającego innych po kątach. Sama wizja bilateralnego świata współrządzonego przez Stany Zjednoczone i Chiny nie powinna przerażać. Dwubiegunowy świat wydaje się bowiem najbardziej stabilną ze wszystkich opcji. Pamiętając o zimnowojennej doktrynie MAD, w której żadne z mocarstw nie mogło się zaatakować nie popełniając tym samobójstwa, uważam, że takie rozwiązanie jest dalece bardziej skuteczne niż świat rządzony z jednego tylko miejsca. Waszyngton potrzebuje alternatywy dla siebie, potrzebuje równoważnika po drugiej stronie kuli ziemskiej. Carlos Fuentes proponuje nieco karkołomną teorię: „stworzenie drugiego bieguna jest nie tylko potrzebą natury politycznej, wynika z fizyki. Kula ziemska potrzebuje dwóch biegunów, aby mogła normalnie się kręcić”. Pewne jest, że świat potrzebuje równowagi i stabilności, konsensusu wypracowanych decyzji, a nie tylko odgórnie narzucanego porządku jednego władcy świata. Czy tym równoważnikiem mającym ustawić szalę w pozycji równowagi będą Chiny i czy podołają tak ważkiemu wyzwaniu pokaże czas. Nie nadawałbym jednak Chinom diabolicznej mocy, które opierają całą filozofię istnienia na naukach Konfucjusza. Ten chiński filozof rzekł kiedyś: „Kto nie umie daleko spoglądać, ten blisko ma kłopoty”. Może jednak warto spojrzeć nieco dalej i uświadomić sobie dzisiejsze zależności na globalnej szachownicy oraz rosnącą na niej rolę Państwa Środka? Dewizy amerykańskiego Skarbu Państwa i rosnący każdego dnia dług USA względem Chin zaprocentuje w niedalekiej przyszłości. W momencie, gdy Ameryka zacznie swój dług spłacać, popadnie w kryzys. Chiny z kolei będą czerpać z tego podwójnie zmniejszając i tak już stopniowo malejącą przewagę ekonomiczną Stanów Zjednoczonych. Hiperkonsumpcjonizm amerykańskiego społeczeństwa dostanie wkrótce rachunek z Pekinu. Europejczykom niezadowolonym z wizji współrządzenia światem przez Chiny pozostaje zrobić wszystko, aby Stary Kontynent włączył się do rządzenia, aby obudził się z letargu. Nie nawołuję przy tym do wyścigu zbrojeń. Nawołuję do wzięcia odpowiedzialności za Europę przez jej mieszkańców i podjęcia próby przewodnictwa w dyplomatycznym rozwiązywaniu globalnych konfliktów.

11 thoughts on “Co z tym światem?

  1. Mam podobne odczucia co do ładu międzynarodowego opartego na dwóch supermocarstwach. Zgadzam się także z postawieniem założenia, że doktryna gwarantująca wzajemne zniszczenie za pomocą broni nuklearnej utrzymywała skutecznie pokój w krytycznych momentach. Największe ryzyko konfliktu pojawiało się zawsze kiedy decydenci polityczni jednej czy drugiej ze stron uznawali, że została zachwiana doktryna MAD. Kryzys kubański czy kryzys z czasu ćwiczeń Able Archer 83 są tego dobitnym przykładem.

    Myślę jednak, że ciężko będzie utrzymać doktrynę MAD w przypadku rywalizacji Chin i USA. Rozwój techniki może zneutralizować arsenały nuklearne – systemy ABM są w chwili obecnej w fazie rozwoju, ale bardzo prawdopodobne, że za 20-30 lat będą w stanie przechwycić uderzenie nuklearne przeciwnika. Co ciekawe USA wystąpiły z układu AMB bodajże w 2001 r. Sam układ przestał obowiązywać w 2002 r.

    Biorąc pod uwagę różnicę technologiczną w dziedzinach militarnych obydwu mocarstw Stany Zjednoczone zapewne wcześnie uzyskają możliwość przechwycenia ewentualnego chińskiego uderzenia nuklearnego. Doktryna MAD wtedy nie znalazłaby zastosowania ponieważ Chiny nie miałyby pewności, że ich odwetowe uderzenie nuklearne na USA będzie skuteczne.

    Jeśli chodzi o prognozę dotyczącą Europy to mogę się zgodzić częściowo. Jeśli czynnikami, które w przyszłości będą decydować o mocarstwowości będzie niezależność energetyczna oparta na bezpośrednim dostępie do złóż kopalnych oraz potęga militarna to mogę się zgodzić, że Europa nie ma szans stać się supermocarstwem. Jeśli weźmiemy pod uwagę aspekty takie jak rozwój technologiczny, siłę gospodarczą czy od biedy kryterium demograficzne to Unia Europejska ma podstawy by być silnym mocarstwem regionalnym z wpływem na sytuację globalną. Europejskim problemem jest wciąż przedkładanie partykularnych politycznych interesów poszczególnych członków nad interesami całej wspólnoty. Brak jedności politycznej i militarnej jest niewątpliwie piętą achillesową Europy.

    Inni aktorzy na arenie międzynarodowe faktycznie nie mają szans by konkurować z Chinami. Indie są wciąż biednym krajem, społeczeństwo oparte na systemie kastowym jednak nie funkcjonuje tak dobrze jak to oparte na konfucjanizmie, taoizmie i buddyzmie. Rosja pomimo swojej niezależności energetycznej, dosyć dobrze rozwiniętych technologi militarnych oraz arsenału nuklearnego boryka się z problemami demograficznymi i gospodarczymi. Nie jest w stanie ekonomicznie konkurować z niektórymi gospodarkami pojedynczych krajów europejskich. Do państw, które mogą stać się mocarstwami regionalnymi zaliczyłbym jeszcze Iran i Brazylię. Iran już teraz stał się kluczowym graczem w rejonie Bliskiego Wschodu. Oczywiście Iran nie posiada takiego potencjału demograficznego jak sąsiedni Pakistan, ale jest to kraj o wiele bardziej stabilny od swojego sąsiada. Posiada także dostęp do złóż ropy naftowej i gazu ziemnego oraz rozwija własny program nuklearny. W przypadku Brazylii przemawia dosyć duży potencjał demograficzny i dosyć bogata baza surowcowa.

    Osobiście widzę dwa możliwe scenariusze odnośnie stosunków międzynarodowych w przyszłości. Będą to albo układ dwubiegunowy utrzymywany nie za pomocą arsenałów nuklearnych, ale wzajemnych powiązań gospodarczych. Oczywiście nie wyklucza to stosowania wszelkiego rodzaju ekonomicznych form nacisku czy nawet praktykowania cyberwojny pomiędzy supermocarstwami. Do tego istniałoby kilka mocarstw regionalnych(UE,Rosja,Indie,Iran,Brazylia). Drugim z możliwych scenariuszy jest układ trzech potęg gdzie Unia Europejska odgrywa rolę trzeciego supermocarstwa. Do tego pozostałe kraje, które wymieniłem w roli mocarstw regionalnych.

    W obydwu scenariuszach oczywiście każde z mocarstw regionalnych posiadałoby własne strefy wpływów i byłoby powiązanych między sobą, a także z supermocarstwami więzami gospodarczymi. Globalizacja okazuje się o wiele skuteczniejszym narzędziem utrzymującym pokój od doktryny MAD. Wojna pomiędzy Rosją, a Gruzją pokazuje dobitnie jak bardzo nieopłacalne jest naruszanie ładu międzynarodowego. Straty na rosyjskiej giełdzie były liczone po zakończeniu konfliktu gruzińskiego w miliardach rubli.

    Odpowiadając na pytanie będące tytułem artykułu to świat ma się całkiem dobrze i będzie się pewnie tak miał przez najbliższe lata. Największym zagrożeniem są teraz konflikty regionalne i asymetryczne, bo one są w stanie zdestabilizować cały region(vide: Irak obecnie). Jeśli unikniemy poważniejszych zawirowań wokół dostępu do zasobów paliw kopalnych to nasza przyszłość rysuje się w jasnych barwach. Z jednym, dwoma czy trójką supermocarstw.

    1. Masz racje. Zbyt uogolnilem i skupilem sie na potedze militarnej. Podobnie jak Ty uwazam, ze takim MAD dzis mogloby byc wspoluzaleznienie gospodarcze. Ma to zreszta miejsce w przypadku Chin i USA. Konsument i producent. Bez siebie nie moga istniec.

  2. Zastanawiam się tylko co będzie kiedy Chiny staną się konsumentem? Bo taki moment w przyszłości się zapewne pojawi za jakieś 20-30 lat. Czy wtedy będą sobie w stanie pozwolić na wojnę ekonomiczną z drugim konsumentem jakim będzie USA i gdzie w takim razie znajdzie się \"fabryka świata\"? Indie? Afryka w której Chińczycy ostatnio dużo inwestują? Indie? Czy kontrola i przyjazne stosunki z krajami gdzie koszt wytworzenia dóbr jest najniższy stanie się kluczem do potęgi światowej? W chwili obecnej to właśnie Chiny zdają się zabezpieczać swoją przyszłość inwestując w krajach uznanych jako „Trzeci Świat”.

    Świat Clausewitza już chyba umiera, nastał świat dzieci Davida Ricardo.

    1. Uwazam, ze za 20-30 lat Chiny beda takim samym konsumentem jak USA. Wtedy wlasnie zacznie sie niewyobrazalna dzis walka o „producenta”, o kraj – a moze kontynent – ktory to wszystko wytworzy. Wydaje mi sie, ze bedzie to Afryka, Azja do tego czasu osiagnie juz wyzszy poziom cywilizacyjny i pozegna sie z taka bieda. Chyba, ze uwzglednimy czynniki demograficzne, aczkolwiek te Chinom – ze wzgledu na kontrole narodzin – nie groza. Groza za to Indiom i to bardzo wyraznie.
      Afryka jednak – moim skromnym – stanie sie fabryka swiata i to o jej wzgledy zawalcza mocarstwa. Kto wie, czy nie wytworzy to czegos na wzor zimnej wojny. Powstanie w Afryce blok proamerykanski i prochinski, ze wzgledu na interesy jakie Afrykanskie panstwa prowadza z mocarstwami. Takim sposobem do bloku Chinskiego wejda pewnie wszyscy uzurpatorzy, ktorych one nie widza sensu usuwac: Zimbabwe, Sudan, byc moze Nigeria i Kongo. Po stronie Ameryki stana naturalnie RPA, ktorej do USA blizej cywilizacyjnie. Jesli Stany Zjednoczone szybko nie naprawia swoich relacji ze swiatem islamu, to ten afrykanski blok antymaerykanski moze wygladac dla USA nieciekawie. Byc moze w najblizszych latach rozegra sie wlasnie walka o wplywy w tych krajach. Bedzie to zadanie o tyle trudniejsze dla Ameryki, ze kazdy jej ruch w swiecie islamu odbierany jest jak inwazja. Tu przewage moga miec „neutralne” Chiny.

  3. Ja jestem zdania, że UE (+Rosja) może odgrywać rolę trzeciego supermocarstwa globalnego obok USA i Chin. Państwa te mogą stworzyć reżim, w którym będą uczestniczyli inni gracze np. Japonia, Indie, Iran czy Brazylia.

    1. To jest fajna opcja, ale nie bardzo widze ja wprowadzona w zycie. Za duze znaki zapytania, za duzo roznic, za duzo wzajemnych roszczen. No i brak woli ze strony Rosji 😉

  4. Jeśli Afryka ma być \"fabryką świata\" to Stany Zjednoczone są na straconej pozycji. O wiele większe szanse na utrzymanie i rozwijanie wpływów w Afryce ma UE dzięki roli takich krajów jak Francja. Francuska polityka po dziś dzień bardzo silnie się skupia na krajach Afryki będących kiedyś koloniami francuskimi. Największą przeszkodą dla pozyskania krajów Afryki do współpracy z UE jest niewątpliwie polityka celna Unii Europejskiej – dotowanie eksportu czy subsydiowanie rolnictwa jest bardzo niekorzystne dla krajów afrykańskich. Co jeśli jednak wejdą w życie postanowienia WTO, które nakazują likwidacji subsydiowania rolnictwa? Takie plany się przecież pojawiły w tej organizacji. Ciekawe tylko jak będzie z ich wykonaniem.

    Na chwilę obecną to Chiny są graczem nr. 1 w Afryce i tak powinno pozostać. Chińczycy udzielają pożyczek Afryce, budują drogi, stadiony, infrastrukturę, przymierzają się do wydobywania złóż naturalnych. To dosyć perspektywiczna postawa i na pewno bardziej dalekowzroczna od amerykańskiej polityki wobec krajów afrykańskich. Czas pokaże, ale także widzę tutaj większe szansę Chin, które przecież były liderem krajów niezaangażowanych w czasach zimnej wojny.

  5. Moim zdaniem nie można na poważnie brać opcji Afryki jako producenta – nie ta kultura, nie ta mentalność. Tak samo wizja jedności UE i Rosji jest chybiona – to dwie odmienne w istocie cywilizacje. Problem produkcji rozwiązany zostanie poprzez automatyzację i robotykę czynności powtarzalnych, a to nastąpi wraz z rozwojem technik informatycznych i telekomunikacyjnych. Lokalizacja produkcji i zasoby taniej siły roboczej nie będą się już liczyć – to nastąpi w ciągu kilkudziesięciu lat.
    Istotnym wyzwaniem jest nadciągający nieuchronnie kryzys energetyczny. I to surowce energetyczne oraz energetyka alternatywna będą tematem numer jeden i podstawowym narzędziem polityki zagranicznej XXI wieku.
    Moim zdaniem istotną rolę będzie pełnić tendencja do budowy jednolitego, centralnego rządu światowego. Tak samo jak przez ostatnie 2000 lat w Europie, gdzie kolejni władcy (cesarze rzymscy, Karol Wielki, Otton i jego następcy, Hohenzollernowie, Napoleon, Stalin, Hitler) starali się siłą i dyplomacją zjednoczyć kontynent. Tak samo jak w Chinach, które w udany sposób zostały zjednoczone już 2000 lat temu.
    Energia i wizja władzy nad światem to wyznaczniki tworzącej się historii XXI wieku.

  6. Bardzo cenię sobie pański wkład w dyskusję. Pozwolę sobie jednak zacytować pewien fragment pańskiego komentarza: „Tak samo jak przez ostatnie 2000 lat w Europie, gdzie kolejni władcy (cesarze rzymscy, Karol Wielki, Otton i jego następcy, Hohenzollernowie, Napoleon, Stalin, Hitler) starali się siłą i dyplomacją zjednoczyć kontynent.” Czy aby napewno ZJEDNOCZYĆ, a nie PODBIĆ i PODPORZĄDKOWAĆ SOBIE? To zasadnicza roznica. Pokojowe zjednoczenie Europy (za wyjatkiem Rosji, ktora jak Pan wspomnial kulturowo i ideologicznie daleka jest od pozostalych panstw) ma miejsce teraz, dzis.

  7. Widzę że różne poglądy na przyszłość świata są tu prezentowane, ale jakoś cała dyskusja kręci się wokół współczesnych supermocarstw i mocarstw, a nikt nie wspomina o uniach kontynentalnych. Czyżby nikt tu nie wierzył w to że mają one przed sobą jakąś realną przyszłość, oraz sukces gospodarczy i polityczny ?
    Ja jestem przekonany że zarówno Unia Narodów Południowoamerykańskich jak i Unia Afrykańska jednak odniosą gospodarczy i polityczny sukces chociaż może to jeszcze trochę potrwać. Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) też ostatnio aktywnie działa i ma w planie przekształcenie się w Unię Pacyfiku w 2020 roku. Nikt też nie poruszył tu kwestii roli grupy G-20 która moim zdaniem będzie stale poszerzać zakres swoich wpływów, stanie się instytucją i będzie ewoluować w kierunku tego co G. Brown nazwał gospodarczym rządem światowym. Pewnie także dużą rolę na arenie świata odegrają dwie mniejsze konkurujące ze sobą grupy państw, czyli G-7 i BRIC.

  8. Dyskusja kręci się wokół aspektów ekonomiczno – militarnych.
    Ale czy nasza Ziemia wytrzyma kilku miliardową armię społeczeństw konsumpcyjnych?!

Komentowanie wyłączone.