Świat po kryzysie. Śmierć ekonomicznego paradygmatu?

Rozdział  II: Stan ekonomii przed kryzysem

We learn from history that we do not learn from history.

Georg Hegel

1. „Cykle koniunkturalne” ekonomii

Ekonomia, tak jak gospodarka przeżywa chwile zarówno swojej świetności jak i upadku. Najwyraźniej te „cykle koniunkturalne” ekonomii widać na przestrzeni XX wieku. Lata dwudzieste to okres niezagrożonego tryumfu neoklasycznej ekonomii. Great Depression lat trzydziestych przyniosła nie tylko załamanie gospodarcze, ale również zwątpienie w ekonomię Alfreda Marshalla i optymalność rynkowej równowagi. Do czasów wydania i rozpowszechnienia Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza, pióra Johna Keynesa, ekonomia zdawała się być zawieszona w próżni – wprawdzie istniała w miarę dobrze rozwinięta teoria ekonomiczna, ale nie potrafiła ona wyjaśniać zjawisk, które z wielkim impetem przetaczały się przez świat lat trzydziestych XX wieku. Tryumf Keynesa i namacalne efekty zalecanej przez niego polityki gospodarczej przyniosła odrodzenie ekonomii jako nauki, ostateczne rozczłonkowanie jej na mikro- i makroekonomię, a przede wszystkim przywróciło ekonomistom wiarę w możliwość pozytywnego kształtowania zjawisk ekonomicznych. Ekonomia znów przeżywała swoje dni chwały. Do czasu. W latach siedemdziesiątych ujawniły się z całą siłą wady i niedostatki teorii keynesowskiej, a trwała stagflacja zmusiła ekonomistów do prób włączenia do swoich modeli problemu inflacji. Odpowiedzią na ten marazm gospodarczy była ofensywa monetarystów z Chicago pod „dowództwem” Miltona Friedmana oraz tak zwana rewolucja neokonserwatywna, przeprowadzona w latach osiemdziesiątych przez rząd Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii i prezydenta Ronalda Reagana w Stanach Zjednoczonych. Zwycięstwo ich podejścia, określone później mianem wspominanego wcześniej „paradygmatu neoliberalnego”, zostało dodatkowo okraszone upadkiem komunizmu i bloku wschodniego w 1989 roku. Zawód ekonomisty stał się wówczas zajęciem prestiżowym, a wiara w to, że ekonomia będzie w stanie tak sterować globalną gospodarką, aby zapewnić jej trwały i stabilny wzrost i dobrobyt coraz większej rzeszy ludzi, stawała się wciąż silniejsza i silniejsza. I tym razem jednak ta idylla została przerwana przez kryzys roku 2008. Zatrzymajmy się jednak na chwilę nad stanem nauki ekonomicznej przełomu wieków.

2. Globalizacja jako przykład płytkiej dyskusji

Podstawową  osią dyskusji ekonomicznej końca XX i początku XXI wieku był  problem globalizacji, problem który był wielokrotnie i wielorako definiowany i interpretowany. Doszło do tego, że „globalizacja” stała się słowem-wytrychem otwierającym każde drzwi i wyjaśniającym każdy problem. Termin ten uległ tak niebezpiecznej dla każdej dziedziny wiedzy generalizacji. Wszystko zatem stało się pochodną globalizacji i skutkiem międzynarodowej integracji gospodarczej. McDonald’s w Moskwie – globalizacja. Niezwykły skok gospodarczy Chin w ostatnim ćwierćwieczu – globalizacja. Fabryka Fiata w Tychach – globalizacja. Co ciekawe, takiej generalizacji na równi dopuszczali się zwolennicy, jak i zagorzali przeciwnicy globalizacji. Antyglobaliści, którzy sami siebie wolą nazywać alterglobalistami, lubią całe zło tego świata zapisywać na koncie nieszczęsnej globalizacji. Zamknięte koło biedy i niedorozwoju państw afrykańskich – globalizacja. Kiepskie, nieraz urągające ludzkiej godności warunki pracy w państwach rozwijających się – globalizacja. Zanieczyszczenia środowiska – globalizacja9. Bezrobocie w państwach rozwiniętych – a jakże, globalizacja. Było to, i jest, szeroko wykorzystywane przez rozmaite ruchy lewicowe, które w konflikcie interesów biednego Południa i bogatej Północy próbują znaleźć paralele do XIX-wiecznej walki klasowej.

Generalnie jednak globalizacja zyskała sobie więcej zwolenników niż przeciwników. Powody takiego stanu rzeczy są nietrudne do zidentyfikowania. Globalizacja dawała ogromne zyski zachodnim korporacjom, jednocześnie pozwalając państwom Trzeciego Świata znacznie szybciej się rozwijać i ograniczać rozliczne problemy społeczne z bezrobociem na czele. Ponadto gęstniejąca sieć międzynarodowych, często multilateralnych, współzależności niewątpliwie czyniła świat jeśli nie bezpieczniejszym, to przynajmniej bardziej przewidywalnym. To właśnie przekonanie o zbieżności interesów zglobalizowanych państw i unifikacyjnej roli proliferacji kulturalnej Zachodu zrodziło ideę końca historii10 – największej utopii końca XX wieku.

W wymiarze ekonomicznym globalizacja stała się obietnicą  dynamicznego wzrostu gospodarczego, którego granice trudno jest wskazać czy nawet objąć wyobraźnią. „Globalizatorzy” mieli, i wciąż mają przed sobą niezmierzony „niebieski ocean”, różnorodność rynków, miejsc produkcji i dystrybucji. Niczym nowożytnym kolonizatorom, globalizacja dała zachodnim firmom możliwość ucieczki ze swojego ciasnego, klaustrofobicznego wręcz świata nasyconych rynków i kapryśnych, wymagających pracowników. Nic więc dziwnego, że zarówno globalizacja, jak i samo jej pojęcie zrobiły tak zawrotną karierę.

Zachwycano się spontanicznością globalizacji. Dostrzegano oczywiście, że międzynarodowa deregulacja i liberalizacja handlu ma wpływ na przyspieszenie procesów globalizacyjnych, ale generalnie podkreślano, że proces ten biegnie mimo wszystko samoistnie. Nikt nie kazał sieci kawiarni Starbucks otwierać filii w Warszawie. Firma podjęła tą decyzję autonomicznie, podobnie jak setki innych firm. To, że pojedyncze podmioty ekonomiczne, będące globalnymi przedsiębiorstwami podejmują bardzo zbliżone do siebie decyzje – otwierania punktów sprzedaży i produkcji poza granicami własnego kraju, kontynentu, kręgu kulturowego, fascynowało. Należy jednak zwrócić uwagę na to, jakie ta fascynacja niosła ze sobą zagrożenia. Jeżeli rzeczywiście uznamy, że proces globalizacji postępuje samoistnie, że wprost z definicji rozwija się w najlepszym możliwym kierunku, to możemy postawić tezę, że globalizacja jest rozwiązaniem światowego problem nierówności. Jednocześnie można wysunąć postulat, aby ten dynamiczny i ewoluujący wciąż proces pozostawić bez jakiegokolwiek skrępowania, bez kontroli. Nie mam tutaj wcale na myśli kontroli instytucjonalnej, gdyż znajduje się to niejako poza polem naszego zainteresowania. Pragnę zwrócić uwagę na bardziej subtelny problem – kwestię kontroli intelektualnej, naukowej.

Konkretyzując  – najbardziej jaskrawy przykład globalizacji pokazuje, że pewne idee i postulaty mogą zdominować krytyczne spojrzenie na pewne problemy. Ustawiając się na pozycji zdecydowanego zwolennika lub przeciwnika na przykład globalizacji, pozbawiamy się możliwości obiektywnego spojrzenia na problem, a całą swoją energię kierujemy w kierunku obalania tez przeciwnika stojącego po przeciwnej stronie barykady i budowanie podpór dla naszej idei. Niesie to ze sobą niebezpieczeństwo, którego tak obawiał się Popper – społeczeństwa, które nie falsyfikuje, czyli takiego, które może tracić swój czas i siły na walkę wciąż wokół jednej idei, która może w istocie być nie tylko fałszywa, ale zbudowany na jej gruncie aparat pojęciowy może zupełnie odstawać od rzeczywistości. Pojawia się tutaj po raz kolejny problem indukcji, Fakt, że globalizacja dotychczas pozwalała w miarę efektywnie rozmieścić szczupłe zasoby pomiędzy nieograniczone potrzeby, nie stanowi żadnej przesłanki ku temu, aby działo się tak również w przeszłości. Należy zachować czujność, przystosowywać i przekształcać instytucje, ale również aparaty pojęciowe i analityczne. I należy czynić to nieustannie, gdyż starożytne panta rei ma zastosowanie również, a może przede wszystkim, w ekonomii.

Zbyt pochopne byłoby zarzucanie nauce ekonomicznej, że nie przewidziała kryzysu, albo bardziej precyzyjnie, że mu nie zapobiegła. Ale już fakt, że nie była na niego przygotowana, jest poważnym przestępstwem. Bo oznacza to, że w polu jej zainteresowań znalazły się procesy i zjawiska mniej istotne. Zamiast wypracowywania mechanizmów obronnych przed kryzysowymi załamaniami, skoncentrowała się na poszukiwaniu rozwiązań, które miałyby w sposób liniowy, to jest bez znaczących wstrząsów, rozwiązać większość problemów i poprowadzić ludzkość w kierunku powszechnego dobrobytu i dostatku. Tak właśnie zrodziły się łatwe recepty na bardzo trudne i złożone problemy.

3. Krótka historia ekonomii XX wieku

Cofając się nieco bardziej wstecz i mając na uwadze te obserwacje dotyczące problemu globalizacji, zwracamy uwagę, że również historia ekonomicznego dyskursu XX wieku jest bardzo podobna w swojej strukturze – mianowicie obraca się wokół jednej podstawowej osi sporu. Jest nią oczywiście kwestia roli państwa w wolnorynkowej gospodarce. Co charakterystyczne, w dyskursie tym występuje bardzo silna polaryzacja. Ideowi przeciwnicy usadawiają się po całkowicie przeciwnych stronach, a w naukową dysputę dość wyraźnie wkrada się polityka. Walka zaś zwolenników jednego i drugiego podejścia przybiera raczej kolory ideologiczne niż stricte naukowe. To stanowi poważny problem, z powodów podanych wyżej. Dyskusja zaczyna odrywać się od rzeczywistości, która nieustannie ewoluując płata uczestniczącym w niej ekonomistom kolejne figle. Nie ma przy tym większego znaczenia, czy nagły kryzys został wywołany przez czynniki egzogeniczne (jak szok naftowy w latach siedemdziesiątych) czy endogeniczne (jak kryzys bankowy początku lat osiemdziesiątych) – w każdym przypadku zaskakiwały one świat ekonomiczny i musiało minąć trochę czasu, aby znaleźć odpowiedzi na ujawnione problemy i przywrócić światową gospodarkę do przyzwoitego stanu. Najbardziej zastanawiające jest jednak to, że te swoiste „cykle koniunkturalne” nauki ekonomicznej powtarzają się niemal regularnie na przestrzeni XX wieku.

Obserwacje te pomogą nam w prześledzeniu najważniejszych idei i tez ekonomicznych XX wieku w taki sposób, aby odkryć i zlokalizować ich słabe punkty, które doprowadziły również do obecnego kryzysu. Rozpoczniemy naszą analizę od poprzedniego tak poważnego kryzysu ekonomicznego – Great Depression lat trzydziestych XX wieku. Bez wątpienia wstrząsnął on światem ekonomii. Trzeba przyznać że miał on wielkie szczęście, że akurat wtedy geniuszem błysnął John Keynes, który zaproponował zupełnie nowe podejście do ekonomii, które dziś nazywamy makroekonomią. Wyprowadzenie mnożnika keynesowskiego było sprawą drugorzędną – a przyszłe liczne, skuteczne zresztą ataki na niego, wcale nie obaliły głównych tez tego ekonomisty. Istotą modelu Keynesa jest bowiem wskazanie realnych instrumentów, za pomocą których państwo może skutecznie kontrolować poziom produkcji krajowej. Keynes mylił się nieco co do możliwości rządu, co jest oczywistą konsekwencją pominięcia  zmieniającego się poziomu cen i wpływu polityki monetarnej na skalę zmiany dochodu narodowego. Pomyłka dotyczyła więc błędnego oszacowania proporcji, jednak nie naruszyła ona „twardego rdzenia” programu Keynesa.

To właśnie zadecydowało o tym, że myśl keynesowska na tak długo zdominowała naukę ekonomiczną. Sprzyjała jej również sytuacja historyczna. Kraje zachodnie przez kilkadziesiąt lat przeżywały niespotykany wcześniej boom gospodarczy spowodowany powojennym popytem konsumpcyjnym oraz, w jeszcze większym stopniu, inwestycyjnym. Nic więc dziwnego, że przeciwnikom Keynesa, nawet gdyby tacy w dużej liczbie i sile istnieli, brakowało argumentów do polemiki z założeniami jego teorii. Dynamiczny wzrost produkcji pozwolił ekonomistom na złudne, ale i komfortowe wrażenie, że „długi okres nie istnieje”11, a rządowe stymulowanie gospodarki będzie owocowało trwałym, dynamicznym wzrostem gospodarczym. Fakt, że w keynesowskim modelu zabrakło miejsca dla inflacji sprawił, że jej problemowi nie poświęcano zbyt wiele uwagi, twierdząc, że działania rządu związane z manipulowaniem podażą pieniądza nie mają na nią zasadniczego wpływu. Ekonomiści, jak to już wcześniej bywało i później jeszcze będzie bywać, znaleźli się w komfortowej sytuacji, która uśpiła ich czujność i spowodowała kolejny kryzys ekonomii. Rzeczywistość przyniosła nowe wyzwania, których ekonomiści nie przewidzieli i na które nie byli gotowi.

Jakby tego było mało, rozwój wypadków postępował niezwykle dynamicznie. Lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku z wielką brutalnością  przypomniało światu o problemie inflacji. Wcześniejsze poglądy na jej temat opierały się głównie na empirycznie wyprowadzonej w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, słynnej krzywej Philipsa12 i sprowadzały się do dość prostej zasady: można utrzymywać niską inflację kosztem wyższego bezrobocia, albo niższe bezrobocie kosztem wysokiej inflacji. Oba wskaźniki, oczywiście za pomocą interwencji rządowych, można utrzymywać również na kompromisowym poziomie, zapewniającym nieduże bezrobocie przy względnie niewysokiej inflacji, która nie zagrażała owocom wzrostu gospodarczego. Jak zostało powiedziane wyżej, był on przez niespełna trzydzieści powojennych lat rzeczywiście stabilnie wysoki. Okazało się jednak, że zewnętrzny szok naftowy nie tylko spowodował gwałtowne zahamowanie wzrostu gospodarczego, ale doprowadził do wzrostu bezrobocia, któremu nie towarzyszył spadek inflacji. Przeciwnie, ceny zaczęły rosnąć bardzo szybko z powodu coraz wyższych kosztów produkcji, opartej w świecie zachodnim na wykorzystaniu ropy naftowej. Dla nowej ekonomicznej rzeczywistości ukuł się termin stagflation13.

Metody stymulowania popytu zaczerpnięte z myśli Keynesa okazały się  niewystarczające. Otworzyło to drogę do ataku dla jej przeciwników. Wykorzystała to grupa ekonomistów związanych z University of Chicago pod przywództwem Miltona Friedmana i jego asystentki Anny Schwartz. Już w latach ’50 wysunęli oni pogląd, że inflacja, jako zjawisko ściśle pieniężne, jest w sposób bardzo istotny powiązana z podażą pieniądza określaną przez bank centralny. Dlatego też, zaczęto określać ich mianem monetarystów. Zakładali więc, że finansowanie deficytu budżetowego, który jest pochodną keynesowskiego zaangażowania państwa w stymulację popytu konsumpcyjnego, prowadzi w prosty sposób do wzrostu inflacji. Ich poglądy znalazły empiryczne potwierdzenie zarówno w państwach Zachodu, dręczonych przez wysoką inflację, jak i w kręgu krajów gospodarki socjalistycznej. W przypadku tych ostatnich inflacja w sposób jawny co prawda nie występowała, ale presja inflacyjna związana z kryzysem naftowym doprowadziła do tak zwanej „ukrytej inflacji”. Przejawiała się nie we wzroście cen, gdyż te były sztywno kontrolowane przez organy państwowe, lecz w powstawaniu niedoborów produkcji, czyli wysokiej nadwyżki popytu nad podażą14, która z powodu wzrastających kosztów produkcji, niemożliwych w realiach komunistycznych do skompensowania podwyżką cen, musiała w sposób oczywisty spadać. Tak więc kraje socjalistyczne stanęły przed problemem shortageflation15, pojęciem bardzo podobnym do zachodniej stagflation, jednak lepiej oddającym specyfikę socjalistyczną. Przykład gospodarki centralnie planowanej jest o tyle istotny, że owa wielka presja inflacyjna lat siedemdziesiątych zapoczątkowała procesy, które doprowadziły do ostatecznego upadku bloku państw demokracji ludowej dwadzieścia lat później. Jest to również potwierdzenie trafności podejścia monetarystów, gdyż zastosowanie przez państwa zachodnie ich wskazówek spowodowało wyjście z kryzysu lat siedemdziesiątych i pozwoliło osiągnąć decydującą przewagę w ziemnej wojnie. Państwa socjalistyczne, które z powodów ideologicznych nie mogły zastosować wolnorynkowych przemian pogrążały się w kryzysie coraz głębiej, co doprowadziło do ostatecznego bankructwa komunizmu.

Cóż więc takiego zaproponowali monetaryści? Przede wszystkim uznali oni ekspansywną politykę monetarną rządu za całkowicie nieskuteczną, a wręcz szkodliwą, jako prowadzącą do spirali inflacyjnej. Argumentowali to tym, że długookresowa krzywa podaży staje się doskonale nieelastyczna – to z kolei powoduje, że jakiekolwiek zmiany popytowe nie mają realnego wpływu na dochód narodowy, natomiast doprowadzają do zmian poziomu cen. Keynesiści nie mieli na tą teorię odpowiedzi z bardzo prozaicznego powodu – Keynes po prostu ignorował długi okres w ekonomii. To otworzyło pole do rozwoju teorii monetarystów i szybkiego wzrostu jej popularności. Odznaczający się nieufnością do państwowych regulacji, zaczęli głosić powrót do wolnorynkowych ideałów wspierając się na filozofii ekonomistów szkoły austriackiej16. Monetaryści z Chicago znów oddali więc rynek w ręce gry popytu i podaży. Tak zrodziły się zręby czegoś, co dziś nazywa się paradygmatem neoliberalnym. Od czasów rewolucji reaganowskiej i thatcherowskiej kierowane przez neoliberałów gospodarki USA i Wielkiej Brytanii oraz naśladujących je państw rozwijały się niemal liniowo, nie licząc kilku mniej lub bardziej poważnych anomalii jak kryzys bankowy początku lat ’80 czy azjatycki w latach 1997-1998 Co najważniejsze jednak rozwój był na tyle dynamiczny, że wspomniane anomalie traktowano raczej pobłażliwie, zaliczając je na poczet naturalnych wahnięć cyklu koniunkturalnego. Fakt, że kryzysy te z niespotykaną w historii prędkością przenosiły się do innych państw traktowano jako produkt uboczny globalizacji. Przykry, ale nie na tyle, aby zneutralizować korzyści płynące z tego procesu. Ekonomia końca XX wieku żyłą więc beztroskim poczuciu spełnienia społecznego obowiązku – choć oczywiście nikt tego oficjalnie nie przyznawał, to wszystkim wydawało się, że oto osiągnęliśmy poziom wiedzy, który pozwoli nam na stabilny i trwały wzrost gospodarczy.

4. Krótka historia polityki gospodarczej XX wieku

Faktem bezspornym, który ma zasadnicze znaczenie dla naszych rozważań  jest ścisłe i wzajemne powiązanie ekonomii z polityką. Będzie to doskonale widoczne jeśli nałożymy na przedstawioną wyżej historię najważniejszych nurtów nauki ekonomicznej siatkę politycznych działań najważniejszych przywódców i kierowników polityki gospodarczej XX wieku.  Najgorętszym, wśród polityków pierwszej ligi, zwolennikiem teorii Johna Keynesa był 32 prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt. Jego słynny New Deal jest wręcz podręcznikowym przykładem zastosowania teorii keynesowskiej w praktyce. Była to odpowiedź rządu amerykańskiego na Great Depression. Roosevelt zapoczątkował okres intensywnego zaangażowania państwa w gospodarkę ograniczając tym samym wolny rynek i zasady konkurencji. Program zwany The First New Deal z 1933 roku skoncetrowany został na rządowym uregulowaniu działania przedsiębiorstw finansowych, przemysłowych czy rolniczych. Obejmował zmiany w prawie jak i w systemie redystrybucji środków. Kierowała nim agenda National Recovery Administration powołana przez National Industrial Recovery Act. The Second New Deal z lat 1934-36 oparł się na wierze w mechanizm mnożnika keynesowskiego i przeznaczył gigantyczne pieniądze na wzrost wydatków rządowych. Miało to nie tylko automatycznie podnieść dochód narodowy, ale również stymulować konsumpcję poprzez zwalczanie wysokich cen. Inwestycje rządowe były ukierunkowane na tworzenie nowych miejsc pracy poprzez wielkie projekty infrastrukturalne, takie jak chociażby budowa Golden Gate Bridge w San Francisco za 27 milionów dolarów, co ówcześnie było olbrzymią kwotą. Dla realizacji tych celów powołano specjalną agencję rządową – Work Progress Administration, zarządzającą gigantycznymi kwotami. Integralną częścią New Deal było ponadto dzieło współpracownika Roosevelta, Edwina Witte’go – Social Security Act, ustawa wprowadzająca szereg gwarancji socjalnych dla bezrobotnych, ubogich, emerytów i rencistów, dzieci17. Jak widać New Deal uderzał we wszystkie charakterystyczne cechy Wielkiego Kryzysu – inflację, bezrobocie, biedę, które wzajemnie się napędzały i potęgowały. Zupełnie nie liczono się przy tym z kosztami, o czym świadczy ogromna liczba wyspecjalizowanych i zbiurokratyzowanych agend rządowych dysponujących znacznymi budżetami, często autonomicznymi. Uwierzono, że wszystko, co ważne w gospodarce, dzieje się w sferze realnej – że nieustanne zwiększanie podaży pieniądza, stymulacja pożyczek rządowych i indywidualnych18 nie wyrządzi w gospodarce szkód, bo pozytywnie wpływa na konsumpcję i produkcję, a sfera monetarna była z punktu widzenia keynesistów nieistotna. Dla polityków była to sytuacja idealna – jeżeli nawet fachowcy i naukowcy popierali zwiększanie wydatków rządowych, to nic nie stawało na przeszkodzie zwiększaniu obciążeń budżetu i jego deficytu, popieraniu gwarancji socjalnych i rozdawnictwu. Taka polityka doskonale trafiała w gusta elektoratu – nieprzypadkowo prezydent Roosevelt został wybrany na jeszcze trzy kolejne kadencje. Interwencjonizm państwowy, choć jednak pod inną postacią, zyskał również ogromną popularność w Europie – czego przykładem są sukcesy polityczne populistów: Mussoliniego we Włoszech i Hitlera w Niemczech.

Czasy II Wojny Światowej z oczywistych powodów jeszcze wzmogły zaangażowanie państwa w kierowaniu gospodarką. Po jej zakończeniu zaś, niezwykle wysoki popyt konsumpcyjny, a przede wszystkim inwestycyjny oraz potrzeba realizacji wielkich projektów infrastrukturalnych w Europie zniszczonej wojną sprzyjał hegemonii keynesizmu. Ponadto rozwijająca się teoria welfare state zgłaszała potrzebę rozwijania działalności państwowej w zakresie zagwarantowania rozbudowanych świadczeń społecznych i redystrybucji dóbr. Pierwsze problemy pojawiły się na przełomie lat ‘50 i ’60, kiedy gospodarki zachodnie musiały stawić czoła zjawisku stagflacji (patrz punkt 3. tego rozdziału). Jednak autorytet keynesistów był na tyle silny, że ich teoria była wciąż szeroko stosowana w polityce gospodarczej. Teorie przeciwstawne, takie jak monetaryzm traktowano wciąż jako heterodoksyjne, Milton Friedman został laureatem Nagrody Nobla dopiero w 1976 roku. Lata ’70 przyniosły słynny kryzys naftowy19, który uwidocznił jak kruche podstawy ma wzrost gospodarczy oparty na ciągłej stymulacji konsumpcji. W świecie ekonomicznym rozgorzała dyskusja, która znalazła swoje odbicie w sferze politycznej na początku lat ’80.

Z rewolucją, jak się wówczas dokonała w polityce gospodarczej nierozerwalnie łączą się nazwiska premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana oraz w mniejszym stopniu premiera Kanady Martina Briana Mulroney’a. Związek ten jest na tyle silny, że zwykło się mówić o „rewolucji thatcherowskiej” i „reaganowskiej”. Margaret Thatcher była premierem w latach 1979-1990, a Reagan urzędował przez dwie kadencje od 1981 do 1989 roku. Działania brytyjskiego rządu i amerykańskiej administracji w tych latach były bardzo podobne. Pobudzenie popytu konsumpcyjnego i inwestycyjnego próbowano osiągnąć za pomocą obniżki podatków, a nie redystrybucji dochodu. Niższe wpływy do budżetu rekompensowano cięciami wydatków publicznych i likwidacją rozdętego biurokratyzmu. Wycofywano się z dużej własności publicznej poprzez powszechne prywatyzacje, zasilające budżet dodatkowymi kwotami. Ta stosunkowo prosta polityka przyniosła zamierzony skutek – gospodarka USA osiągnęła największe tempo wzrostu w historii. Najważniejszą spuścizną rewolucji neokonserwatywnej było jednak odrodzenie wiary w wolny rynek i ideologiczne podstawy wolności jednostki również w sferze gospodarczej. Zaczęto wspierać przedsiębiorczość, kosztem dotychczasowej ochrony praw pracownika, której wyrazem była potęga związków zawodowych rozbita przez Reagana i Thatcher. Szczególnie prezydent USA, będący utalentowanym mówcą, często odwoływał się w sposób bezpośredni do oświeceniowej koncepcji świętości własności prywatnej jako przyrodzonego prawa człowieka, wymienianego teraz jednym tchem obok prawa do życia czy prawa do swobody wypowiedzi20. Tak radykalna zmiana kierunku polityki gospodarczej, oraz fakt, że zaczęła ona przynosić wymierne rezultaty wpłynęły na zmianę sposobu myślenia przeciętnego obywatela. Amerykański model wolności jako podstawy rozwoju społeczeństwa znów stał się bardzo atrakcyjny w innych częściach świata, a pogrążający się w coraz głębszym kryzysie ZSRR miał do przeciwstawienia coraz mniej argumentów. Schyłek rządów Reagana i Thatcher przyniósł ostateczny upadek komunizmu. Następna dekada lat ’90 przyniosła wprawdzie zwycięstwa wyborcze lewicy (Partia Pracy w Wielkiej Brytanii z Tony’m Blair’em na czele, administracja Billa Clintona w USA, później Socjaldemokratycznej Partii Niemiec z Gerhardem Schroderem), jej rządy nie zmieniły jednak znacznie kierunku wyznaczonego w latach ’80, wprowadzając tylko zasadę bardziej socjalnej redystrybucji dóbr na zasadzie: produkować kapitalistycznie, dzielić socjalistycznie. Syntezy tych dwóch postulatów podjął się brytyjski socjolog Anthony Giddens, twórca programu Labour Party oraz koncepcji The Third Way21, czyli kompromisu między kapitalizmem a socjalizmem. Dla naszych rozważań najważniejszy jest fakt, że Trzecia Droga w pełni akceptuje wolnorynkowe procesy produkcyjne, przy nieco większym akcencie położonym na hasła wrażliwości społecznej. Pomijając spory jakie toczą się wokół idei Trzeciej Drogi i jej krytykę, zarówno z prawej, jak i lewej strony, możemy śmiało założyć, że wpisała się ona w neoliberalną koncepcję gospodarki, dominującą w polityce światowej od lat ’80 XX wieku.