Czasami dane potrafią zaskoczyć: perski jest trzecim najczęściej używanym językiem w internecie, w Iranie – per capita – mieszka najwięcej na świecie blogerów, według ekonomisty Djavada Saleh-Isfahani połowę irańskiego społeczeństwa można zaliczyć do klasy średniej. W czym więc problem? W innych liczbach opisujących drugą stronę rzeczywistości: sektor publiczny to 80 procent irańskiej gospodarki, która jest jedną z najbardziej odseparowanych od świata – zajmuje 151. miejsce na 160 zbadanych, 16. miejsce spośród 17 na Bliskim Wschodzie. To w tych danych, zebranych i przeanalizowanych wspólnie, należy szukać rozwiązania napiętych stosunków Zachodu i Wschodu, Stanów Zjednoczonych i UE z Iranem i Bliskim Wschodem. Tak przynajmniej twierdzi Vali Nasr, amerykański politolog pochodzenia irańskiego w swojej najnowszej książce “Forces of Fortune: The Rise of the New Muslim Middle Class and What It Will Mean for Our World”, w której przytacza powyższe informacje.
Nasr jest profesorem stosunków międzynarodowych na Tufts University, od niedawna doradza też administracji Obamy. Ma dar przekonywania: jak waszyngtońska wieść niesie, po swoim pierwszym spotkaniu roboczym w gronie wyższych rangą pracowników Departamentu Stanu został poproszony o napisanie własnej opinii na temat sytuacji w Pakistanie. “Na kiedy?” zapytał Nasr. “Ma być gotowe po południu”, usłyszał. Wieczorem kilkustronicową notatkę trzymali już w rękach Obama i Clinton. “Zgadzam się z tym, co napisał Vali Nasr”, miał oświadczyć prezydent USA zebranym podwładnym. “Co za pierwszy dzień w pracy!”, brzmiał sms od Richarda Holbrooke’a, który w nocy odebrał profesor.
W książce politolog również argumentuje mocno:
Koncepcja zderzenia cywilizacji wysnuta przez Samuela Huntigtona skierowała uwagę świata na konflikt, a nie współpracę, twierdzi Nasr. Obrywa również inny znany myśliciel – Bernard Lewis, który w książce/eseju “Co się właściwie stało?” winą za kłopot z modernizacją na Bliskim Wschodzie obarczył religię – islam. Tymczasem problem ma leżeć gdzie indziej: kraje regionu nie zwalczały modernizacji, lecz przyjęły jej złą wersję. W procesie budowania państwa trzy czynniki miały wpływ na ten rozwój sytuacji: 1) w chęci dorównania Zachodowi elity krajów bliskowschodnich uznały, że to państwo jest głównym motorem modernizacji. Takie myślenie było też pokłosiem epoki kolonializmu – z natury systemu autorytarnego, który po ustanowieniu nowych państw na Blikim Wschodzie pozostawał istotnym aspektem relacji z byłymi kolonizatorami. Reżimy obrosły w instytucje, które objęły kontrolą każdy element życia społeczno-gospodarczego kraju. Sektor publiczny całkowicie zdominował rynek, oddolna inicjatywa została zgnieciona przez odgórny proces decyzyjny; 2) uniemożliwiło to wykształcenie się prawdziwej klasy średniej – niezależnej od struktur państwowych, która uznawana jest za główny element stabilizujący państwa Zachodu politycznie i nadający im energii gospodarczo; 3) dodatkowo w wielu przypadkach niemałą rolę odegrała ideologia restrykcyjnego sekularyzmu, która poprzez nastawienie się na walkę z religią wyeliminowała naturalną w islamie kulturę handlu i przedsiębiorczości. Mustafa Kemal Ataturk, Reza Shah Pahlavi, byli pierwszymi na placu boju. Później nadciągnęli inni, w Egipcie, Syrii, Iraku, Pakistanie…
Vali Nasr nie próbuje wszystkiego uprościć. Nie ma jednej formy pasującej na każdą miarę. W ciekawy sposób pokazuje punkty zbieżne fundamentalizmu religijnego i sekularyzmu – jak obie ideologie próbują narzucić jednorodność, ukształtować tożsamość każdej jednostki. Potrzeba kontroli zabija różnorodność idei, twórczość, tamuje energię i przedsiębiorczość. Politolog oddaje Ataturkowi, co jego, ale zwraca uwagę, że sukces gospodarczy Turcji z ostatnich lat i szybsze zmiany w dostosowywaniu prawa do unijnych wytycznych, nastąpiły dopiero po połączeniu kemalizmu z przesączonym religią konserwatyzmem premiera Erdogana. Nowa klasa średnia nadaje krajowi impet. W tym przypadku Nasr chwali politykę UE wobec regionu Morza Śródziemnego – nie konflikt, lecz współpraca gospodarcza powinna być głównym motorem działań. Droga jest długa i żmudna, ale najlepsza z możliwych. Specjalne miejsce w rozważaniach politologa ma też Iran. Kogo najbardziej boją się dziś liderzy tego kraju? Klasy średniej – dużej, dobrze wykształconej grupy ludzi, którą trzeba trzymać w ryzach. I tu Nasr jasno wykłada swój pogląd na obecną sytuację: sankcje nałożone na Iran będą błędem – nie zaszkodzą reżimowi, a podetną skrzydła sektorowi prywatnemu, który trzeba wspierać i powiększać. Nasr cytuje irańsko-amerykańskiego bankiera z Dubaju, który w reportażu New York Times przedstawił sprawę krótko:
Tak, sankcje utrudnią handlarzowi z bazaru dostęp do kredytu, ale samo to nie stanie się fundamentem dla budowy opozycji [przeciw obecnej władzy]. Najbardziej ucierpią na nich właśnie osoby ze środowisk biznesowych. A one i tak nienawidzą Ahmadineżada…
Czy Obama przychyli się do idei politologa i doradcy swojej administracji? Już raz – w pierwszy dzień pracy dla rządu – Nasr odniósł mały sukces. Teraz wyzwanie jest większe: czy zamiast sankcji gospodarczych i mierzenia potęgi armii nastąpi otwarcie na handel z Iranem i innymi państwami regionu, w których wzmocniona klasa średnia własną siłą zmieni paraliżujące ich kraje od kilkudziesięciu lat autorytarne status quo? Pokojową nagrodę nobla Obama już dostał, kto wie, może teraz pokaże, że mu się należy?