W XXI wieku nie będzie spektakularnego upadku imperium. Ameryka pozostanie najpotężniejsza. Aby utwierdzić swą supremację powinna zainicjować „ligę demokracji”, która pozwoliłaby obejść niewydolną ONZ i strachliwy Pakt Północnoatlantycki. Byłoby to najlepszą odpowiedzią na rosnącą siłę autokracji Chin i Rosji. Ułatwiłoby walkę o rząd dusz wśród państw szukających wsparcia mocarstw. Historia wróciła, ale neokonserwatywne marzenia Roberta Kagana wcale się nie skończyły.
Jaka jest nowa rzeczywistość? Jaka ma być w niej Ameryka? Co to oznacza dla świata? Robert Kagan w pierwszym zdaniu swojej książki „The Return of History and the End of Dreams” – która 22 września ukaże się w Polsce pod tytułem „Powrót historii i koniec marzeń” (Wydawnictwo Rebis) – stwierdza przewrotnie, że świat znów stał się normalny. W jego słowniku oznacza to: państwa narodowe są najważniejszymi podmiotami na arenie międzynarodowej; są zawistne, rządne władzy, bez sentymentów; logika działania nie ma wielu odcieni – jesteś z nami, albo przeciw nam. Walka toczy się na dwóch frontach: liberalne demokracje stają w szranki z autokracjami, nowoczesna zsekularyzowana cywilizacja mocuje się ze wsteczną radykalną wersją islamu. Kagan przekonuje, że to, do czego przez wieki doszedł Zachód, nie jest pochodną naturalnego rozwoju ludzkości. Zostało to osiągnięte poprzez walkę. Jednak świat post-zimnowojenny uśpił państwa demokratyczne – przestrzega autor. Straciły one szerszą perspektywę, zajęły się podważaniem własnej moralności, wypominaniem sobie win i grzeszków, wytykaniem niedociągnięć. Brak jedności osłabił i zdemoralizował liberalne demokracje. A tymczasem wróg podniósł głowę. Rosja i Chiny zbudowały alternatywny model państwa, który może stać się wzorem do naśladowania dla wielu rządów na wszystkich kontynentach. Dla zwolenników polityki kooptacji państw niedemokratycznych do światowego systemu ekonomicznego Kagan ma przestrogę: potencjał militarny nadal ma znaczenie, a Szanghajska Organizacja Współpracy zrzeszająca m.in Chiny i Rosję cicho wyrasta na przeciwwagę NATO.
Książka Roberta Kagana jest krótka i napisana w znakomitym stylu. Amerykanin ma talent do jasnego wyrażania swoich myśli. Jedyne co może przeszkadzać, to ich treść. Kagan, który ostatnie lata spędził w Europie (jego żona, Victoria Nuland była przedstawicielką USA przy NATO za prezydentury George’a W. Busha), nie rezygnuje z neokonserwatywnej retoryki (że Europa na Kagana nie działa wiadomo do dawna, choćby z jego poprzedniej książki – „Potęga i Raj”). Osiem lat wątpliwych sukcesów na arenie międzynarodowej poprzedniej administracji Stanów Zjednoczonych, na którą politolog miał duży intelektualny wpływ, nie wyzwoliły w autorze rewizjonistycznych refleksji. Kagan nadal stoi z kredkami w rękach i rysuje nowe linie podziału świata, rywalizujące bloki, zmierzające ku zderzeniu strategie. Obrazek jest pełen spięć i konfrontacji, w kolorach szukających kontrastu, wyraźnie oznaczających tych „dobrych” i tych „złych”. Czy się myli? Ma rację cytując klasyka realizmu Hansa Morgenthau – w polityce światowej nie wolno mieć złudzeń, że kurtyna w jakimś momencie opadnie i gra sił nagle zakończy. Problem Kagana leży gdzie indziej: swój obrazek chce mieć bardzo dokładny, w każdym domku zaplanować wystrój, w każdym ogródku zaprojektować skalniaczek. Jego inklinacje do kształtowania życia wewnętrznego innym – w imię logiki: jeśli nie ja komuś, to ktoś mi – nie będzie dobrze działać na poziomie międzynarodowym. Antagonizuje graczy, spycha ich za barykady, zawęża pole manewru i negocjacji, prowadzi do niepotrzebnych wojen.
Historia wróciła – słusznie zauważa Kagan – pytanie tylko, czy chcemy, aby dominowała w niej agresywna i konfrontacyjna kolorystyka? Książka argumentuje, że tak, bo są pewne sprawy – dla Kagana najważniejsze, pierwszoplanowe – których nie można pozostawić w niewyraźnym tle. Warto przeczytać, poznać tę logikę, przykłady i krytycznie ocenić. W nadchodzącym tygodniu w księgarniach czeka na nas wyzwanie intelektualne wysokiej próby.
Jan Barańczak