Niemal pewne jest to, że przez kolejne cztery lata urząd prezydenta Iranu sprawować będzie Mahmud Ahmadineżad. Urzędujący prezydent zdobyć miał około 63% wszystkich głosów, a jego najważniejszy konkurent, reformista Hosejn Musawi, przekonał do siebie około 34% wyborców. Dwóch pozostałych kandydatów – zgodnie z przedwyborczymi przewidywaniami – miało znaczenie co najwyżej marginalne: Razai otrzymał około 2% głosów, a poparcie dla Karrubiego mieści się w granicach błędu statystycznego (0,88%). Ogromna przewaga Ahmadineżada sprawia, że nie odbędzie się nawet druga tura wyborów. Taki scenariusz jeszcze wczoraj wydawał się być niemożliwy, bowiem wszystko zapowiadało bardzo wyrównany pojedynek, który będzie musiał zostać rozstrzygnięty dopiero w drugiej rundzie. O ile jednak samo zwycięstwo kandydata konserwatystów nie jest wielką niespodzianką, to jego skala – jak najbardziej.
Wyniki inne niż spodziewane
Ahmadineżad stał się niekwestionowanym zwycięzcą tych wyborów. Szybko jednak pojawiły się głosy – szczególnie głośno słyszane w otoczeniu Musawiego – że podczas głosowania doszło do poważnych nadużyć, które w ogromnym stopniu wpłynęły na jego wynik. Potwierdzeniem tego ma być fakt, że Ahmadineżad wygrał nawet w tych okręgach, w których zwycięstwo Musawiego było niemal pewne. Z jednej strony można powiedzieć, że taki już jest urok demokracji, z drugiej jednak opozycja może mieć rację. Zaskoczone rekordowo wysoką frekwencją Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie przygotowało odpowiedniej ilości kart do głosowania, przez co czterokrotnie przedłużano czas przeznaczony na oddawanie głosów; mimo to w wielu miejscach miało zabraknąć kart do głosowania. Zdaniem sztabu Musawiego, dziwnym trafem dodrukowane już w czasie wyborów karty z dużym opóźnieniem docierały do miejsc, gdzie mógł on znacznie wygrać nad urzędującym prezydentem.
Główny kandydat reformistów zapowiedział już, że publicznie ujawni wszystkie manipulacje wyborcze obecnej administracji; ponadto poważnie rozważa złożenie oficjalnego protestu do Rady Strażników (ciała m.in. nadzorującego wybory) w sprawie nadużyć we wczorajszym głosowaniu. Niestety, nawet jeśli miałby niepodważalne dowody na fałszerstwa wyborcze, Musawi ma raczej niewielkie szanse na uznanie wyników za nieważne. Rada najprawdopodobniej przyjrzałaby się wnioskowi, ale nie dopatrzyłaby się żadnych większych nieprawidłowości – nie tylko z braku dobrej woli, ale i z powodu nikłego zakresu kontroli jaki posiada w tej kwestii. Nadzór Rady nad Ministerstwem Spraw Wewnętrznych jest czysto iluzoryczny, bowiem irańskie prawo daje jej minimalny zestaw instrumentarium wymaganego do prawidłowej kontroli wyborów.
Dwie drogi: zielona rewolucja albo powszechna apatia
Mimo braku pomocy ze strony czynników oficjalnych, wydaje się, że Musawi nie odpuści łatwo; jego zwolennicy poczuli się oszukani przez władzę i już nocą wyszli na ulicę protestując przeciw – ich zdaniem sfałszowanym – wynikom wyborów. Mimo ogromnej mobilizacji obozu reformistycznego, scenariusz zielonej (od koloru kampanii Musawiego), bezkrwawej rewolucji wydaje się być bardzo mało prawdopodobny. O to, by do niej nie doszło zadbać mają Strażnicy Rewolucji oraz członkowie paramilitarnej organizacji Basidż, którzy spacyfikują każde wystąpienie przeciw władzy swojego faworyta – Mahmuda Ahmadineżada.
Bez względu na to, czy zwolennicy Musawiego zdecydują się na bardziej radykalne kroki, czy też pogodzą się z przegraną lidera reformistów, ogromna przewaga Ahmadineżada wywoła zapewne powszechną apatię wśród bardziej liberalnych Irańczyków. Okazało się bowiem, że bez względu na ich determinację i ich głosy, o obliczu współczesnego Iranu decydują głównie najniższe warstwy społeczne, bowiem zapewne to właśnie głosami konserwatywnej ludności wiejskiej, wspomaganej przez miejską biedotę, obecny prezydent wygrał te wybory. Zwolennicy zmian mają zatem prawo poczuć się bezsilni w obliczu tak wielkiej przewagi konserwatystów, co oznaczać będzie zapewne całkowitą dominację opcji zachowawczej w dyskursie politycznym Iranu.
Walka o supremację w Iranie i w regionie?
Nie mniej ciekawa jest reakcja Alego Chameneiego, który – co do niego raczej niepodobne – z wielką powściągliwością skomentował wybory. Wydaje się więc, że prawdopodobna jest teza, mówiąca o tym, że ogromna skala zwycięstwa Ahmadineżada, którego Chamenei sam wylansował w poprzednich wyborach, przeraziła nie tylko bardziej liberalną część irańskiego społeczeństwa, ale też niego samego. Ahmadineżad okazał się znacznie lepszym i bardziej niezależnym politykiem niż wydawał się być w roku 2005. Choć jego pozycja – jako prezydenta – w systemie politycznym Iranu jest ograniczona zasadą welajat-e fakih (rządów prawnika muzułmańskiego w osobie Najwyższego Przywódcy), tak wielkie poparcie dla niego musi budzić nawet w Chameneim niepokój, pokazuje bowiem, jak wielką siłą – zarówno w administracji, jak wśród Irańczyków dysponuje nowy-stary prezydent Iranu.
Konflikt ten może przybrać na wadze w nowej kadencji Ahmadineżada – nie tylko dlatego, że dostał on teoretycznie ogromny kredyt zaufania (inną sprawą jest to, czy w pełni legalnie) od wyborców, ale także z powodu odmiennych wizji Islamu propagowanych przez prezydenta i Przywódcę Iranu. Nie ulega wątpliwości, że obaj są zapalonymi konserwatystami, przeciwnikami liberalizacji życia społeczno-politycznego oraz zbliżenia z Zachodem, mimo to nawet Chamenei wydaje się być znacznie bardziej pragmatyczny, niż Ahmadineżad. Wiąże się to z faktem, że ten drugi jest jest mahdystą – przedstawicielem skrajnej, millenarystycznej frakcji w łonie szyickiej odmiany islamu. Duchowy autorytet Ahmadineżada, ajatollah Mesbah Jazdi, uznawany jest za jednego z największych orędowników konfrontacyjnej postawy wobec innych państw, programu nuklearnego i terroryzmu, a jego kontrowersyjne tezy wzbudzają emocje także wśród samych Irańczyków. Uważany za szarą eminencję rządów obecnego prezydenta i głównego inspiratora jego nieprzejednanej postawy wobec Zachodu, dzięki wygranej swego protegowanego Jazdi umacnia własne wpływy polityczno-religijne w państwie.
Wygrana Ahmadineżada sprawia, że mesjanistyczny kierunek, wśród przeciwników nazywany islamem apokaliptycznym, zostanie utrzymany, co oznacza nie lada kłopoty dla Zachodu. Tak wysokie poparcie nie tylko doda mu pewności siebie na arenie międzynarodowej, ale wzbudzić może przekonanie o własnej nieomylności i słuszności założeń własnej polityki wobec innych państw. Umocnienie się konserwatystów w Iranie może więc stać się przeszkodą w realizacji wysuwanych przez Baracka Obamę planów normalizacji stosunków na linii Teheran-Waszyngton, które stały się filarem nowej polityki USA wobec świata islamu. Napięcia między Iranem, a Stanami Zjednoczonymi bez wątpienia mogą stać się głównym powodem fiaska obamowskiej wizji porządku międzynarodowego na Bliskim Wschodzie. Bez wątpienia Iran, który po amerykańskim ataku na Irak sprzed sześciu lat wyrósł na regionalną potęgę, podczas drugiej kadencji Ahmadineżada będzie starał się umocnić swoją pozycję i wpływy na Bliskim Wschodzie, szczególnie kosztem Arabii Saudyjskiej. Dotychczasowy kurs zostanie więc utrzymany; prowadzić to będzie do narastania kolejnych napięć, a te w efekcie do regionalnych zbrojeń i zwiększenia groźby konfliktu.
Mój dom murem podzielony
Wybór Mahmuda Ahmadineżada nie jest niestety przypadkowy. Zadecydowało o nim irańskie społeczeństwo, które nie tylko doceniło jego charyzmę i charakter, ale po prostu zgadza się z nim w wielu kluczowych sprawach. Wbrew przedwyborczym przypuszczeniom, Irańczycy nie zagłosowali przeciw nieudolnej polityce ekonomicznej, ale za nieustępliwą polityką zagraniczną, która – choć pogłębiła izolację kraju – sprawiła, że poczuli się ważnym narodem na mapie świata. Warto jednak pamiętać, że najprawdopodobniej zarzuty opozycji nie są bezpodstawne, a prezydencka administracja „pomogła” wielu ludziom przy wyborze. Na dzień dzisiejszy przegrana Musawiego tylko spolaryzuje irańską politykę. Wynik reformisty nie tylko robi wrażenie, ale pokazuje jak bardzo podzielony jest naród irański. To nie żaden monolit, ale bardzo skomplikowana struktura społeczna, w odniesieniu do której każda generalizacja będzie niesprawiedliwa. Irańczycy miotając się między afirmacją zachodniego stylu życia, a jego całkowitym potępieniem, wytworzyli głębokie podziały polityczne, których istnienie zagraża dogmatowi jedności narodu i jego oddania ideałom rewolucji Chomeiniego. Ważne by reformiści zdali sobie z tego sprawę i zamiast pogrążyć się w apatii nadal działali w celu liberalizacji nierzadko bardzo opresyjnego reżimu ajatollahów.
świetna analiza, zgadzam się w 100 proc., co mi się rzadko raczej zdarza 🙂 choć, mimo wszystko, fakt, ze tak nieudolny ekonomicznie prezydent wciąż ma tak masowe poparcie biedoty jednak troche mnie dziwi. a co do fałszerstw, to obawiam się, że nie były wielkie, ahmadineżad ma naprawdę takie poparcie – dość przerażające. dobry tekst w guardianie, jesli jeszcze nie czytałeś: http://www.guardian.co.uk/commentisfree/2009/jun/13/iranian-election
Miło mi 🙂 Co do poparcia wśród biedoty, to Ahmadineżad sporo zrobił w ostatnich miesiącach by ją do siebie przekonać. Poprzez „zrobił” rozumiem udzielanie bezzwrotnych niewielkich pożyczek z państwowej kiesy (a dokładniej – z funduszu stabilizacyjnego), na większą niż dotychczas skalę. Dla mnie to zwykłe kupowanie głosów, ale powiedzmy że stosunkowo częste w każdym państwie – wszędzie w ramach kampanii wyborczej rząd robi wszystko, by „przypomnieć” o sobie i swoich zasługach.
Trudno powiedzieć cokolwiek o oszustwach – tego czy były, a jeśli tak to na jaką skalę. Ahmadineżad ma ogromne poparcie w społeczeństwie, choć wątpię by osiągnęło ono te wyborcze 64%. Przypuszczam, że jego poparcie – gdyby wybory przeprowadzono z zachowaniem standardów wykluczających manipulacje – w 1 turze nie przekroczyłoby 45%.
Pozdrawiam,
Artur
PS> Bardzo dziękuję za linka.