John McCain – skazany na klęskę

Dwa lata temu, podczas wyborów do Kongresu, spośród 10 miast z największym odsetkiem ludzi z wyższym wykształceniem 8 zagłosowało na Demokratów, a 2 –  Raleigh (Karolina Północna) oraz Lexington (Kentucky)  na Republikanów. W wyborach prezydenckich 2008 roku  wszystkie 10 miast zagłosowało na Demokratów (choć w stanie Kentucky wygral John McCain zdobywając  8 głosów elektorskich, a w Karolinie Północnej Barack Obama zdobywając 15). Co więcej: gdy do stanów głosujących zwykle na Demokratów dołożyć demokratyczną w tym roku Wirginię, Kolorado oraz New Hampshire widać, że także 10 stanów  zamieszkałych przez najlepiej wyedukowanych Amerykanów to stany demokratyczne.

Wszystkie te mądre miasta to tętniące życiem, świetnie zorganizowane, wysoko produktywne społeczności, którym materialną prosperity zapewnia gospodarka oparta o wiedzę (knowledge economy) oraz kreatywny globalny kapitalizm. Wszystkie też, jak np. Pittsburgh (PA), z jego świetnymi uniwersytetami, Albuquerque (NM), które zdominowała latynoska klasa średnia, czy Denver-Boulder (CO) będące mekką wykształconych,  młodych miłośników spędzania czasu na łonie natury, mają niskie wskaźniki rozwodów, przestępczości, bezrobocia, a wysokie wskaźniki wzrostu miejsc wysoko kwalifikowanej pracy i zróżnicowania etnicznego, co przyciąga najzdolniejszych ludzi ze wszystkich stanów USA oraz wykształconych emigrantów. Jednak dla większości członków dzisiejszej Partii Republikańskiej to nie jest prawdziwa, autentyczna Ameryka. To pogardzani, obcy im liberalni intelektualiści, kosmopolityczne elity, gdyż bohaterami ich wyobraźni nie są ani Joe Sixpack – nawet w wersji Sary Palin –  ani Joe the Plumber, ani konserwatywni komentatorzy radiowi czy telewizyjni jak Rush Limbaugh, Ann Coulter, Sean Hannity czy Bill O’Reilly z FOX TV. A więc palinizm (copyright prof. Wojciech Sadurski).

Dla większości  dzisiejszych Republikanów prawdziwa Ameryka to rozmodlone Głupotkowo zdominowane przez niedouków i religijnych fundamentalistów, którzy nie mogą ogarnąć swoimi rozumkami współczesnego skomplikowanego świata, więc go nienawidzą.  Pędzac życie duchowe na swoich kanapach, wgapiając się godzinami w ekrany telewizorów, by sprawdzić, czy Opatrzność sprzyja  im i ich drużynom futbolistów, koszykarzy czy hokeistów. Lub też oglądając telewizyjne talk show  typu Jerry Springer Show, którego pojawienie się na ekranach telewizyjnych jeden z inteligentniejszych dziennikarzy amerykańskich skomentował słowami: oto dowód na to, że cywilizacja zachodnia umarła. Lub też czyszcząc w garażach arsenały strzelb i pistoletów, czy też rychtując baterie kijaszków do wędkowania.

Polityczne skutki tego społecznego kuriozum są dramatyczne: Republikanie stracili wyborców nie tylko w  najmądrzejszych miastach i stanach USA (czego skutkiem jest zdominowanie przez  Demokratów  północno-wschodniego i zachodniego  wybrzeża). Stracili też całe grupy zawodowe: dziś prawnicy wspomagają finansowo Demokratów 4 razy częściej niż Republikanów, lekarze 2 razy częściej, szefowie przedsiębiorstw 5 razy, bankierzy 2. razy. Wsród elit uniwersyteckich konserwatyści są marginesem, podobnie w mediach. O studenckich kampusach nie ma co wspominać: Johna McCaina poparła tylko jedna studencka gazeta codzienna (na siedemdziesiąt).

Zmiany jakie zaszły w bazie społecznej Partii Republikańskiej od czasów większości moralnej Jerry’ego Falwella, będącej politycznym zapleczem Ronalda Reagana, oraz koalicji chrzescijańskiej Pata Robertsona (której świetnym managerem i twarzą w mediach był Ralph Reed) będącej politycznym zapleczem George’a W. Busha, umykają uwadze wielu obserwatorów i komentatorów politycznych. W swych najlepszych latach kontrolowały one aparat partyjny Partii Republikańskiej mając poważny wpływ na decyzje podejmowane na Kapitolu i w Białym Domu. Ale to już przeszłość. Reed odszedł (1997), Falwell zmarł (2007). Polityczna maszyna wyborcza Republikanów, jaką stworzył Karl Rove też się rozsypała.

Republikanie jako partia polityczna – skutkiem kompletnego ideowego wyjałowienia i dominacji religijnych ekstremistów i skrajnych konserwatystów –  stali sie partią dnia wczorajszego. Edmunda Burke’a, Leo Straussa, Roberta Nisbeta czy Williama F. Buckleya juniorazastąpili wspomniani Limbaugh, Hannity, Coulter, O’Reilly, a ostatnio Sara Palin. Idee zostały zastąpione przez propagandowe slogany. Polityczne manifesty to teraz jednozdaniowe naklejki na zderzakach samochodów oraz wiece, na których refleksję zastępuje emocja w najplugawszej formie: nietolerancji i nienawiści.

Pokolenie baby boomers (których populacja liczy ok. 80 mln) się zestarzało i co roku milionami przechodzi na emerytury. Ich dzieci, które przejmują pałeczkę, nie są już tak skłonne dawać wiarę telewizyjnym kaznodziejom czy konserwatywnym komentatorom. Mają się oni całkiem całkiem, tyle że żaden z nich nie ma już takich politycznych wpływów jakie mieli Falwell czy Robertson.

Na skurczenie się społecznej bazy Republikanów poważny wpływ miała też pogarszająca się od lat sytuacja ekonomiczna: populacja tzw. working poor (ludzie pracujący o dochodach rocznych 20 – 40 tysięcy dolarów) to dziś aż 57 mln Amerykanów. To oznacza dramatyczne skurczenie sie klasy średniej.  Nie dziwi więc, że 40% wyborców, ktorzy uważali się za Republikanów, gdy Ronald Reagan odchodził z Białego Domu w 1988 roku, stopniało dziś do 27%. To był pierwszy ważny powód klęski Johna McCaina.

Inna ważna przyczyna była związana z pozycją McCaina w Partii Republikańskiej. Jego naturalnym miejscem było jej lewe skrzydło, co powodowało, iż  bardzo często był on w opozycji do własnej partii oraz administracji prezydenta George’a W. Busha –  wchodził w polityczne alianse z Demokratami głosując nierzadko tak jak… Hillary Clinton, której połowa Republikanów szczerze nienawidzi. Miał więc wsród konserwatywnych i religijnych fundamentalistów republikańskich (typu Sary Palin) potężną opozycję, którą w czasie prawyborów nakręcało kilka wspomnianych ważnych postaci politycznych republikańskiego drugiego planu (Limbaugh, Coulter, Hannity, O’Reilly) choć oczywiście myślących tak jak oni jastrzębi wsród republikańskiego ideologicznego betonu są tysiące.Ich codzienne, wściekłe ataki na  McCaina w czasie prawyborów stworzyły swoisty ruch oporu przeciw jego kandydaturze w postaci tzw. suicide voters, czyli skrajnie konserwatywnych Republikanów, którzy chcieli głosować nawet na… kandydata Demokratów (choćby Hillary Clinton, której nienawidzą), byleby tylko John McCain, republikański renegat gwałcący ich zdaniem konserwatywne wartości nie został prezydentem.

Decydując się na wybór Sary Palin na kandydatkę na wiceprezydentkę McCain liczył na zyskanie poparcia tej nienawidzącej go konserwy oraz przejęcie głosów dużej części sposród 18 milionów kobiet, które w prawyborach poparły inną kobietę – Hillary Clinton. Było to jednak polityczne harakiri, gdyż zyskując poparcie republikańskiej bazy automatycznie stracił renomę polityka centrowego i poparcie wyborców niezależnych, którzy w dużej części wcześniej mu kibicowali. A teraz, widząc u jego boku Palin, która nie miała nawet minimalnych kwalifikacji by kandydować na tak poważne stanowisko, mieli świadomość, iż McCain z rozmysłem przedłożył interes własny nad interes Ameryki, choć jego hasło wyborcze brzmiało Country first (The Huffington Post, Bush strategist: McCain knows he put country at risk with Palin pick).

Najbardziej szkodliwe dla politycznego wizerunku McCaina było jednak to, iż stał się on zakładnikiem konserwatywnej ekstremy oraz religijnych fundamentalistów, którzy zdominowali wiece wyborcze, na których  to Sara Palin była gwiazdą, numerem jeden. Konieczność umizgiwania się do radykałów Partii Republikańskiej nieuchronnie narzucała język i sposób uprawiania polityki. Kampania McCaina stała się w 100% negatywna, brudna, prymitywna, a jej język brutalny. I zupełnie niemerytoryczna: obiektem zainteresowania (i ataków) był odtąd już wyłącznie Barack Obama, a nie problemy, na których rozwiązanie czekała Ameryka. To był drugi ważny powód klęski Johna McCaina.

Gwoździem do trumny było dla McCaina załamanie na rynkach finansowych na kilka tygodni przed wyborami. Ekonomia zdominowała wtedy już zupełnie debatę wyborczą, a to był właśnie teren na którym Obamie najłatwiej było McCaina atakować pokazując jego uwikłanie (90% zgodnych głosowań) w politykę administracji George’a W. Busha i przypisywać mu grzechy 8-letnich rządów Republikanów. O kompletnym fiasku tej części kampanii, które zdecydowało o wizerunku McCaina jako człowieka nie radzącego sobie z trudnościami i nie potrafiącego działać na wielu frontach jednocześnie, przesądziła jego reakcja na kryzys.

McCain jednego dnia  utrzymywał, że podstawy amerykańskiej ekonomii są solidne, drugiego żądał dymisji wysokiego urzędnika państwowego, jako kozła ofiarnego (co było i tak niemożliwe ze względów formalnych), trzeciego zawiesił kampanię wyborczą odwołując pierwszą debatę telewizyjną i poleciał do Waszyngtonu, by… nie powiedzieć ani słowa na temat sposobów rozwiązania kryzysu ekonomicznego (na spotkaniu liderów Partii Demokratycznej i Republikańskiej zwołanym z inicjatywy prezydenta George’a W. Busha), czwartego wziął udział w debacie telewizyjnej dostając tęgie  baty, a piątego zagłosował za wyciągnięciem setek miliardów dolarów z kieszeni podatników i wpompowaniem ich do prywatnych banków i instytucji finansowych, by po chwili oskarżać swego oponenta, iż jest socjalistą. Nic dziwnego, że McCain nie mógł liczyć na aplauz.

Bardzo ważną, choć zupełnie niezauważoną w polskich mediach (autocenzura? niewiedza?)  przyczyną porażki McCaina była postawa 54% katolików, którzy wbrew  nawoływaniom biskupów  oddali głos na  Obamę (Thomas J. Reese, Catholics go for Obama). Miało to bardzo duże znaczenie, gdyż  katolicy stanowią zwykle około 25% głosujących, a co najważniejsze zamieszkują te stany, ktore były kluczowe (swing states) dla ostatecznego zwycięstwa. Mowa o białych katolikach w Ohio i Pensylwanii, latynoskich  w Kolorado, Nowym Meksyku, Nevadzie, afroamerykańskich na Florydzie. We wszystkich tych stanach wygrał Barack Obama.

Powód dla którego amerykańscy katolicy tak licznie poparli demokratycznego kandydata wyjaśnił biskup archdiecezji Los Angeles, Gabino Zavala w wywiadzie dla The New Republic: Nie jesteśmy kościołem jednego problemu: aborcji. Każdy przypadek aborcji jest ludzkim dramatem. Dramatem, który nie powinien się zdarzyć. Podejmując decyzję jako wyborcy musimy jednak brać pod uwagę różne inne problemy, które dotykają ludzi, takie jak rasizm, tortury, imigracja, wojna, opieka zdrowotna, podatki, ubóstwo – które najbardziej dotyka ludzi starszych, dzieci z biednych rodzin, samotne matki. Nie da się zbudować kultury życia, jeśli nie widzi się go we wszystkich jego przejawach. Ta wypowiedź jest echem stanowiska biskupów amerykańskich zawartego w  wydanym w 2007 roku Forming Conscience for Faithful Citizenship.

Świetnie ten punkt widzenia amerykańskich postępowych katolików ilustrują ich strony w internecie: choćby ProLifeProObama czy CatholicDemocrats.  Dowodzą one, że katolicy amerykańscy widzą życie takim, jakim realnie jest i reagując na to co ono niesie  kierują się rozumem, zdrowym rozsądkiem oraz wszystkimi przykazaniami Dekalogu. Nie tak, jak wielu polskich katolików, dla których Dekalog to tylko nie zabijaj (płodów), a katolicyzm redukowalny jest do kwestii aborcji.

Tak na marginesie, warto w tym miejscu zestawić ze sobą palinizm i kaczyzm, przyglądając się uważniej oświadczeniu wygłoszonemu przez posła PiS Artura Górskiego na temat  wyboru Baracka Obamy na 44 prezydenta USA. To oświadczenie jest swoistym manifestem ideowym kaczyzmu, czy szerzej polskiej religijnej, nacjonalistycznej prawicy).

Powodów, dla których John Mccain musiał przegrać wyścig do Białego Domu jest rzecz jasna więcej. Dla 21% wyborców był on za stary na prezydenta (Pew Research Center). Nie miał również tak świetnych strategów jak David Axelorod i David Plouffe, którzy poprowadzili kampanię wyborczą Obamy po mistrzowsku, nie popełniając żadnych większych błędów (a trzeba pamiętać, iż mieli bardzo trudne zadanie, gdyż czarny Obama miał za przeciwniczki trzy białe kobiety: Hillary Clinton, Sarę Palin oraz żonę Johna McCaina, Cindy). Maszyna wyborcza Obamy była technologicznie (internet!) o kilka klas lepsza, co między innymi przyczyniło się do mobilizacji młodego elektoratu i zgromadzenia potężnych funduszy (3 miliony ofiarodawców, przy średniej wpłacie poniżej 200 dolarów).

John McCain musiał przegrać jednak przede wszystkim dlatego, gdyż przesłanie Baracka Obamy – change, hope, unity, progress –  idealnie wpasowało się w moment historyczny, a on sam był jego idealnym  wyrazicielem, stając się naturalnym kandydatem Ameryki przyszłości. Przede wszystkim zaś Obama był kandydatem ludzi młodych, inteligencji oraz Latynosów. Udział w wyborach tych dużych grup wyborców zdecydował o wygranej Obamy. Marnie wróży to przyszłości palinizmu, gdyż to właśnie  te grupy będą dominować na scenie politycznej USA przez najbliższe dekady. Za to świetnie wróży to Ameryce. Na szczęście.

Mr Off, Nowy Jork (imię i nazwisko znane redakcji)
Źródło: USA2008