Niewinny Szmajdziński pisze o wojnie

Wyobraźcie sobie, że były Minister Obrony „pokusił się o refleksję”, „spróbował wyciągnąć wnioski” i napisał artykuł podsumowujący polskie zaangażowanie w Iraku. Bardzo długi artykuł. Rzekłbym nawet, że sążnisty.

Tyle, ze liczba znaków zużytych do jego napisania nie przełożyła się na jakość, bo Jerzy Szmajdziński powtórzył w swoim tekście komunały i półprawdy na temat polskiego uczestnictwa w wojnie irackiej, które znamy od dawna. No ale rozumiem, że artykuł jest po to taki długi, żeby nikomu nie chciało się go przeczytać. Nie wiesz co mówić, to mów niewyraźnie – fraza z piosenki Abradaba wiecznie żywa. Yo!

Swoje zdanie na temat naszego udziału w tej wojnie i uzasadnień jakie za nim stały przedstawiłem już kiedyś na blogu. Więc teraz tylko w telegraficznym skrócie.

Szmajdziński pisze: „O polski udział w koalicji antysaddamowskiej zwróciły się Stany Zjednoczone, a my podzieliliśmy ich analizę ówczesnych zagrożeń terrorystycznych, których symptomem był atak na USA 11 września 2001 r.”

Naprawdę? Podzieliliśmy ich analizę? Szkoda, że były minister nie przedstawił w artykule choćby szczątka tych analiz (tekst jest już tak długi, że parę dodatkowych akapitów nie stanowiłoby problemu), bo bardzo jestem ciekawy, jakie argumenty stały za obarczeniem Saddama współwiną za ataki na WTC i Pentagon. Chyba, że dla ministra są one oczywiste. A może Pan wciąż wierzy, że Saddam wspierał Al Kaidę? Panie ministrze: nie wspierał.

I dalej: „Sądzę, że (to było) niezwykle poważne doświadczenie z punktu widzenia interesów państwa, pierwsze tego typu w historii demokratycznej Polski”

Pierwsze! Czujecie tę dumę? W historii! I to demokratycznej! Nie no, panie ministrze, przecież już w 1938 roku wzieliśmy sobie Zaolzie. No, choć rzeczywiście byliśmy wtedy raczej mało demokratyczni.

 „Trzeba pamiętać, że we współczesnym świecie żadna wojna, żadne zagrożenie, żaden terrorystyczny atak nie są daleko.”

Błyskotliwa teza. Pierwszorzędna analiza stosunków międzynarodowych. Na pewno to sporo wyjaśnia.

„Na ocenę polskiego udziału w irackiej misji – oprócz fiaska powodów inwazji na saddamowski Irak (poza powodami humanitarnymi, które pozostały niepodważalne) (…)”

Yeah! Powody humanitarne pozostały niepodważalne. Odkąd posłaliśmy na łono Abrahama setki tysięcy Irakijczyków, można powiedzieć, że są one niepodważalne jeszcze bardziej. Tak, tak, wiem, to nie my, to USA i ta cholerna Al Kaida.

„Jedna rzecz jest pewna mimo wszystko: w Iraku staliśmy po dobrej stronie.”

No. Odetchnąłem z ulgą. Tylko ponownie żałuję, ze pan były minister się nie rozwinął i nie powiedział, która to była strona i kto stał po przeciwnej. A, sorry, już wiem: my staliśmy po stronie przyjaciół demokracji, a naprzeciwko nas stali przeciwnicy demokracji. Cool.

„Realizowaliśmy, w myśl rezolucji nr 1483 Rady Bezpieczeństwa ONZ, mandat działań stabilizacyjnych.”

Ciekawe, jaki mandat realizowali żołnierze GROM, którzy ruszyli na Irak kilka tygodni (20 marca 2003) przed uchwaleniem rezolucji (22 maja 2003). Szmajdziński o tym wspomniał, ale nie natchnęło go to do wyciągnięcia jakichkolwiek wniosków. Pewnie chłopcy z GROM też realizowali jakąś rezolucję. Najpewniej rezolucję nr 666 Rady Niekompetentnych i Ograniczonych Polityków.

„Intuicyjne przeświadczenia, których nie było tak wiele, ale jednak były, nakazujące sceptycyzm wobec informacji amerykańskich nie zostały wzięte pod uwagę.”

Intuicyjne przeświadczenia?! To jakaś ksywka, którą Szmajdziński z ferajną nadali raportom Mohameda El Baradei? Czy o co chodzi? Ktoś wie?

A teraz uwaga, minister wyciąga wnioski. „W przypadku udziału w takich misjach, a przecież nie można tego wykluczyć, należy sobie bezwzględnie zagwarantować uczestnictwo w podejmowaniu decyzji.”

Wzruszyłem się.

I na koniec petarda: „Polska w ten sposób stała się pełnoprawnym podmiotem stosunków międzynarodowych. Zaczęła budować przesłanki do angażowania się w rozwiązywanie najistotniejszych problemów globalnego bezpieczeństwa, wiążąc te problemy z bezpieczeństwem własnym. Mam nadzieję, że nie zostanie to zmarnowane, a powiedzenie „nasza chata z kraja” sygnalizujące chęć zamykania się przed światem i jego problemami pozostanie językowym archaizmem i niczym więcej.”

Mimo, ze nie mam najlepszego zdania o ministrze Szmajdzińskim, to jednak nie podejrzewałem go o wyprodukowanie aż takiego bełkotu.

Oczywiście nasz bohater nie zająknął się ani słowem o irackich ofiarach (no, półgębkiem coś tam wspomniał, ale zwalił winę na innych) i o kompletnej klęsce, którą ponieśliśmy w Iraku. Nie uznał też za stosowne przeprosić Irakijczyków i w ogóle ten facet chyba uważa, że wszystko było w jak najlepszym porządku (no parę błedów się może zdarzyło), a wszystko co złe to PiS, bo przedłużył nasz pobyt w Iraku… Źle, że PiS nie wycofał naszych wojsk, ale taki zarzut ze strony ministra, który wysyłał nas na tę wojne to już szczyt bezczelności i hucpy.

Jak to dobrze, że Jerzy Szmajdziński nie będzie już nigdy ministrem.