Chiński smok i indyjski tygrys: odmienne drogi modernizacji

Chiny i Indie to chyba jedne z najbardziej fascynujących obecnie państw świata. Ich niesamowity skok w nowoczesność, jaki dokonuje się na naszych oczach, jest przedmiotem badań politologów i ekonomistów z całego świata.

Frapujący tekst p.t. „The next asian miracle” możecie znaleźć na łamach lipcowo-sierpniowego wydania czasopisma Foreign Policy; jego autor – Yasheng Huang – porównując dwie zgoła odmienne drogi modernizacji, stara się (w miarę skutecznie, jak na mój gust) nie tylko obalić stosunkowo popularną obecnie tezę, że demokracje kiepsko radzą sobie z ekonomią, ale i udowodnić, że to właśnie demokratyzacja jest czynnikiem, który potrafi – jak żaden inny – pobudzić zastałą gospodarkę.

Za przykład autor podaje Indie i Chiny. Oczywistym wydaje się być stwierdzenie, że oba te państwa są krajami o zupełnie innej specyfice, doświadczeniach historycznych czy – przede wszystkim – ustroju społeczno-politycznym. Z tej odmiennej specyfiki wynika zupełnie inny model rozwoju, jaki obrały. Mimo to, jest pewna reguła, która – według autora – rządzi historią najnowszą Chin i Indii; jest nią uzależnienie szybkiego rozwoju gospodarczego od liberalizacji, tak w życiu gospodarczym, jak i, przede wszystkim, społeczno-politycznym.

Choć Indie od powstania są krajem demokratycznym, indyjska demokracja miała swoje wzloty i upadki.  Wraz z tymi pierwszymi, państwo to doświadczało szybkiego wzrostu gospodarczego, wraz z drugimi – tempo rozwoju wyraźnie spadało. Stagnacja gospodarcza w latach 70. i 80. spowodowana była nie do końca demokratycznymi wieloletnimi rządami pani premier Indiry Gandhi, która – dążąc do centralizacji państwa i monopolizacji władzy na poziomie rządu federalnego – obsadzała najważniejsze stanowiska ludźmi sobie zaufanymi, choć nie zawsze odpowiednio do tego przygotowanymi. Wynikiem takiej polityki była ogromna skala korupcji, niestabilność instytucji demokratycznych, a w ostateczności – słaby rozwój gospodarczy i ogromna bieda wielosetmilionowej populacji Indii.

Na pierwszy rzut oka, Chiny zdecydowały się zupełnie inną drogę rozwoju. Wszystko – jak wiemy – zaczęło się niemal dokładnie 30 lat temu, wraz z początkiem reform gospodarczych Denga Xiaopinga. Dekada lat 80. była niezwykłym okresem dla gospodarki i społeczeństwa chińskiego – nie tylko ta pierwsza trafiła wreszcie na właściwe tory, ale – co ważne – mieszkańcy Chin zaczęli odczuwać tą poprawę warunków. Jednym z pierwszych kroków po objęciu władzy reformatorów była rehabilitacja własności prywatnej i prywatnych przedsiębiorców. Dzięki reformom z lat 80. XX wieku, Chiny zredukowały rozległe obszary dramatycznej wręcz biedy i zrobiły to w większości nie – tak jak powszechnie się sądzi – w ostatniej dekadzie wieku XX czy też na początku  kolejnego stulecia  – ale między rokiem 1980, a 1984! Na chińskim wzroście gospodarczym przez całe lata korzystała ogromna część tego wielkiego, jakże zróżnicowanego, społeczeństwa. Za reformami gospodarczymi szły w parze zmiany systemu politycznego, szczególnie na poziomie samorządowym. Z zadowolenia z reform gospodarczych, społecznych i politycznych wynikać miało niewielkie poparcie dla studenckich protestów na placu Tiananmen z roku 1989.

Zupełnie odmienne są drogi rozwoju obu tych państw w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Indie potrafiły podnieść się z kolan, po niezbyt udanenym okresie lat 80. głównie dzięki liberalizacji i demokratyzacji przeprowadzonej w latach 90. Dziś ich wzrost gospodarczy jest równie imponujący, co tempo rozwoju Chin, ale podstawy, na których jest zbudowany cały system społeczno-gospodarczy wydają się być bardziej trwałe, niż w przypadku ich północnego sąsiada. Indie zainwestowały w społeczną bazę całego systemu – a więc w kapitał ludzki; Chiny – wręcz przeciwnie. Ich wzrost oparty był głównie na ogromnych inwestycjach bezpośrednich z Zachodu i wielkich projektach infrastrukturalnych, a w mniejszym zaś stopniu  – w kapitał ludzki.  Autor podaje wymowny przykład takiego podejścia: w ciągu zaledwie jednej dekady, Chiny zbudowały 3,000 drapaczy chmur w samym Szanghaju, ale zarazem nie zrobiły nic, aby zapobiec zwiększeniu się analfabetyzmu dorosłych z poziomu 85 mln do 117 mln osób (sic!).

Teza postawiona przez Yashenga Huanga w opisywanym przeze mnie artykule, wydaje się być nieźle udokumentowana i nie pozbawiona racjonalnych podstaw. Moim zdaniem, to przede wszystkim jej antyteza jest absurdalna – w końcu nie bez znaczenia jest fakt, że spośród dziesięciu najbogatszych państw świata, większość to kraje demokratyczne. Nie jest to żaden zbieg okoliczności, ale pewna reguła, którą sukces autorytarnych Chin – jako wyjątek – jedynie potwierdza.

Chiny – także dzięki wspomnianym wieżowcom – wyglądać dziś mogą na państwo znacznie bardziej nowoczesne i bogate niż Indie, ale pamiętajmy, że to nie budynki, nie sama infrastruktura, ale ludzie i ich pomysły kreują wzrost gospodarczy.Na tym polu chiński smok musi się jeszcze wiele nauczyć – choćby od swojego południowego sąsiada. Niestety, dziś po reformistycznym i elastycznym myśleniu z okresu rządów Denga Xiaopinga zostało niewiele, czego najlepszym dowodem są choćby przesiedlenia ludności w celu kontynuowania budowy takich obiektów, jak Tama Trzech Przełomów czy obiekty olimpijskie w Pekinie. Obrazują one  – w moim przekonaniu – nie tylko brak demokracji oraz poszanowania praw własności, ale i nieumiejętność rozwiązwania kryzysów społecznych przez władze w Pekinie. Ten brak elastyczności – z której słynęły dotąd chińskie elity władzy – może zakończyć się fatalnie dla państwa chińskiego.