Nie mają chleba? Niech jedzą ciastka…

W obliczu postępującego kryzysu żywnościowego bogata Północ z coraz większym niepokojem patrzy na Południe i zaczyna się zastanawiać, czy wiek XXI nie będzie wiekiem walk o żywność i czy głodni nas – na razie sytych – nie zjedzą.

Przez lata względnego dobrobytu mieszkańcy państw Zachodu przyzwyczaili się, że żywność jest nie tylko łatwo dostępna, ale i tania. Owszem, z niepokojem patrzyli na biedne i głodne Południe oraz niewiele pod tym względem lepszy Wschód, ale zarazem niewiele sensownego robili, aby im pomóc. Z tym większym niepokojem patrzą teraz, w obliczu postępującego kryzysu żywnościowego. Zaczynają (a raczej: zaczynamy) się bać, czy przypadkiem wiek XXI nie będzie wiekiem walk o żywność i czy przypadkiem głodni nas – na razie sytych – nie zjedzą (tygodnik Forum, za: McLean’s).

Oczywiście, taki ton ma jedno na celu: wzbudzenie sensacji; ale nie oszukujmy się – sytuacja z każdym miesiącem staje się coraz gorsza. W ciągu ostatnich trzech lat żywność podrożała średnio o 83%, a poziom jej światowych rezerw drastycznie zmalał: bazując na ich obecnym stanie, ludzkość mogłaby wyżywić się przez zaledwie 53 dni, podczas gdy jeszcze osiem lat temu – przez 116 dni.

Stale wzrastające koszty żywności, pociągnęły za sobą ogromne zwiększenie kosztów utrzymania, co szczególnie dotkliwe jest dla mieszkańców państw słabo rozwiniętych. Nie dziwne więc, że wzrost cen artykułów spożywczych zakończył się gwałtownymi prostestami m.in. w Meksyku, Uzbekistanie, Egipcie, Jemenie, Argentynie, na Haiti oraz większości państw Zachodniej Afryki. Na pytanie: „kto będzie następny?”, stara się odpowiedzieć Foreign Policy i wymienia pięć państw, których przyszłość nie rysuje się w jasnych barwach; a są to: Korea Północna, Pakistan, Jemen, Etiopia i Indonezja.

Pierwszym, wartym zresztą dłuższego komentarza, państwem z powyższej listy jest Korea Północna, o której pisałem dość niedawno. Kim Dzong Il w bardzo obcesowy sposób traktuje, płynącą do jego kraju w miarę szerokim strumieniem, pomoc humanitarną z Chin i Korei Południowej. Buńczuczne wypowiedzi koreańskiego przywódcy świadczyć mogą chyba już tylko o desperacji, z jaką stara się on utrzymać w ryzach zabiedzone społeczeństwo, a nie o sile państwa północnokoreańskiego. W końcu – jeśli jest tak dobrze, że można odrzucać pomoc innych państw, to czemu jest tak źle? Obawiam się, że faktycznie stan północnokoreańskiego rolnictwa jest znacznie gorszy, niż chciałoby tego sam Kim Dzong Il. Zgodnie z danymi FP, aż 35% Koreańczyków z Północy jest niedożywionych , a krajowa produkcja żywności nie potrafi zaspokoić potrzeb dużej części mieszkańców. W „dobrych” czasach może ona zapewnić jedynie 80% potrzebnych im kalorii, ale niestety obecny okres trudno nazwać takim – powodzie sprzed roku sprawiły, że zbiory ryżu i kukurydzy będą w tym roku niższe o 10-25%. Foreign Policy szacuje, że poziom zaspokojenia potrzeb żywieniowych Koreańczyków z Północy może spaść do 60%.

Czyżby czekała ich kolejna klęska głodu, być może nawet większa niż ta z drugiej połowy lat 90.? Wtedy, także w wyniku powodzi, plony zmalały o około 30%, czego ostatecznym efektem była śmierć około 600 000 mieszkańców Korei Północnej (niektóre dane mówią nawet o dwóch milionach ofiar!). Podobieństwa między scenariuszem sprzed 13 lat a dzisiejszym są, niestety, widoczne już na pierwszy rzut oka. Co prawda, w roku 1995 redukcja zbiorów była większa niż ta przewidywana obecnie, ale też mieszkańcy nie byli wtedy – jak przypuszczam, bo żadnych danych na ten temat nie znalazłem – jeszcze aż tak niedożywieni jak w roku 2008. Tak naprawdę Koreę czeka nie tyle nowa klęska głodu, ale „jedynie” pogłębienie tej trwającej nieprzerwanie od trzynastu lat. Należy zadać sobie tylko pytanie, czy Koreańczycy wreszcie skutecznie przeciwstawią się systemowi, który od ponad półwiecza niszczy ich kraj?

Nie lepiej jest w innych wymienionych przez Foreign Policy krajach. W największym stopniu głodem zagrożone są Etiopia i Jemen. Wzrost cen żywności w tych państwach jest ogromny i wydaje się być niemożliwy wręcz do opanowania w najbliższym czasie. Co ważne, w krajach tych żywność jest ogólnie dostępna, ale ze względu na wysokie ceny, nie znajduje ona nabywców. Jest to – jak stwierdziła Josette Sheeran, dyrektor Światowego Programu Żywnościowego – nowe oblicze głodu.

W stosunkowo najlepszej sytuacji są Pakistan i Indonezja, w których stosunkowo niewielki odsetek populacji jest na razie bezpośrednio zagrożony głodem. Mimo to, dalszy wzrost cen żywności bez wątpienia przyspieszy pauperyzację społeczeństw tych państw, a co za tym idzie – radykalizację nastrojów społecznych. Jej efektem może być odwrócenie pozytywnych zmian, jakie zaobserwować można było np. po wyborach w Pakistanie, gdy mieszkańcy tego kraju odrzucili fundamentalistyczną wizję państwa oferowaną przez wiele islamskich ugrupowań.

Dlaczego ceny żywności tak gwałtownie zwiększyły się w ostatnim czasie? Powodów jest kilka. Przede wszystkim, zwiększył się popyt na żywność ze stony dwóch wielkich, niezwykle szybko się rozwijających państw, a więc Chin i Indii. Jednocześnie, ze względu na susze w Australii i na Ukrainie (które są jednymi z największych eksporterów zbóż), znacząco obniżyła się podaż zboża przeznaczona na eksport, a katastrofy klimatyczne w innych częściach świata sprawiły popyt na nie na rynkach światowych jest duży. Należy jeszcze wspomnieć rekordowych cenach ropy naftowej (co wpływa na koszty wytworzenia żywności oraz jej transportu) oraz zwiększonym popycie na rzepak i kukurydzę w wyniku polityki wspierania produkcji biopaliw (choćby w USA).

Niestety na część przyczyn kryzysu, takich jak zmiany klimatyczne czy popyt Chin i Indii, wpływu mieć nie będziemy. Szczególnie globalne ocieplenie może mieć katastrofalne skutki. Jak możemy dowiedzieć się z prezentacji przygotowanej przez Financial Times (sprawdźcie jeszcze drugą prezentację FT), globalne ocieplenie do roku 2050 może wydatnie zmienić rozkład terenów nadających się pod uprawę; niestety – niekoniecznie muszą to być zmiany in plus: przede wszystkim dotyczyć będą bowiem bogatej i sytej Północy, zaś Południe w znacznie mniejszym stopniu, o ile w ogóle, odczuje pozytywne zmiany. Więcej terenów w Afryce będzie wymagać skomplikowanych systemów irygacyjnych, na które nie stać biednych państw tego kontynentu.

Część z powyżej opisanych przyczyn kryzysu można jednak zniwelować w stosunkowo prosty sposób: na przykład – jak pisze Piotr Wołejko – liberalizacja handlu artykułami rolnymi bez wątpienia pozytywnie wpłynęła by na rozwój państw Trzeciego Świata (czy też, jeśli wolicie, państw-od-lat-bezskutecznie-rozwijających-się), co mogłoby zmniejszyć obszary biedy i głodu na świecie. Niestety, państwa bogate – takie jak Stany Zjednoczone czy kraje UE – nie kwapią się do zmiany swojej polityki w tej kwestii. Wydaje się także, że ludzie Zachodu muszą zrozumieć, że potrzebna jest niewielka korekta ich dotychczasowego jadłospisu: przede wszystkim w najbliższym czasie zapewne zmniejszy się ilość konsumowanego mięsa (ze względu na jego wzrastające ceny), co będzie akurat pozytywnym zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, że jest ono niezwykle drogie w produkcji. Bez dwóch zdań, wyjdzie nam to tylko na zdrowie – zmniejszy ilość chorób cywilizacyjnych oraz (w dłuższym okresie czasu) pozwoli na wyrównanie cen zbóż na rynkach światowych.

Jaka będzie nasza, a więc bogatej Północy, odpowiedź na wyzwanie głodu? Nieważne, jaką dokładnie receptę zaproponuje ONZ czy poszczególne wysokorozwinięte państwa. Ważne by nie była ona równie nieodpowiednia, jak ta francuskiej królowej – Marii Antoniny, która w obliczu rebelii głodnej paryskiej biedoty w 1789, miała zapropnować głodnym Paryżanom ciastka. Każda inna, sensowna odpowiedź, może polepszyć los miliardów głodnych ludzi na całym świecie. I miliardów sytych.