Badr 1:0 Sadr

Na pierwszy rzut oka sytuacja w Iraku powoli stabilizuje się. Wczoraj Muktada al-Sadr wezwał podległą mu Armię Mahdiego do przerwania walk, które pochłonęły już ponad 400 ofiar.

Obawiam się (i nie tylko ja), że ten krok nie przyniesie jednak spodziewanych skutków. Przede wszystkim duchowny zarządził „odwrót z ulic” i przerwanie walk. Nie wspomniał nic, co oczywiste, o złożeniu (a dokładniej: oddaniu) broni – co było jednym z warunków wstrzymania kroków militarnych przez władze centralne.

Po drugie, należy zadać sobie pytanie na ile odezwa al-Sadra może być skuteczna. Od pewnego czasu wydaje się bowiem, że al-Sadr nie jest w stanie zapanować nad swoimi bojówkami. Potwierdzają to doniesienia mówiące o dalszych walkach w Basrze, choć bez wątpienia skala walk jest mniejsza niż jeszcze kilka dni temu. Wyjątkiem, ale potwierdzającym tutaj regułę, jest Bagdad, a w dokładniej jedna z jego dzielnic – Miasto Sadra, sadryjska twierdza, gdzie w roku 2003 Muktada al-Sadr założył Armię Mahdiego. Tutaj al-Sadr ma wielki posłuch i raczej nikt nie przeciwstawi się jego rozkazom. Problemem będą inne miejsca, gdzie Armia ma stosunkowo silne struktury – jak właśnie w Basrze. Biorąc pod uwagę fakt bardzo specyficznego podłoża społecznego, na którym Armia Mahdiego wyrosła, można przypuszczać, że im dalej od Miasta Sadra, tym z wykonywaniem tych rozkazów będzie trudniej. Podłożem tym są bowiem najniższe warstwy irackiego społeczeństwa, bardzo zradykalizowane, niepewne swojej przyszłości, a często zwyczajnie bardzo silnie powiązane z środowiskami przestępczymi. Zapanować nad takim żywiołem nawet najbardziej charyzmatycznym przywódcom (a takim bez wątpienia jest Muktada) nie przychodzi łatwo, tym bardziej po kilku już dniach walk i miesiącach rozprężenia.

Ostatnią, wartą rozpatrzenia sprawą jest zaangażowanie Iranu w wewnątrzszyickich walkach na południu Iraku. Wydaje się nieprawdopodobne, by Teheran „przepuścił” taką okazję do umocnienia swojej pozycji na Bliskim Wschodzie, tym bardziej, że od wielu lat wspiera biorące udział w tych walkach szyickie bojówki. Istnieje więc co najmniej kilka powodów, dla których walki w rejonie Basry są na rękę władzom w Teheranie, ale i nie mniej tych, którymi można podeprzeć tezę wręcz odwrotną.

Przede wszystkim, im Irak jest słabszy, tym pozycja Iranu wzrasta. Wielokrotnie już podkreślano, że obecna silna pozycja Persów na arenie międzynarodowej jest wynikiem zapaści drugiej potęgi w regionie Zatoki Perskiej, a więc właśnie Iraku Saddama Husajna. Iranowi zależy więc na pewno na osłabieniu irackiej władzy centralnej i rozbiciu społeczeństwa. Słaby, niesprawny, ale niepodległy – i szyicki – Irak, jest kluczem do bezpieczeństwa i wysokiej pozycji Iranu. Jeszcze lepszą gwarancję daje Irak słaby, podzielony, ale i antyamerykański. Rząd al-Malikiego, a przede wszystkim Islamska Rada Najwyższa Iraku, największa obecnie partia go współtworząca, blisko współpracuje ze Stanami Zjednoczonymi i Brytyjczykami (czego przykładem jest ich zaangażowanie w walkach w Basrze), co na pewno nie jest na rękę państwu mułłów. Być może chodzi więc o zastąpienie obecnego, zbyt proamerykańskiego rządu nowym, także szyickim, ale nastawionym znacznie mniej przyjaźnie do sił zachodniej koalicji.

Jednak każdy kij ma dwa końce: całkowicie rozbity Irak, tak jak każde państwo upadłe, stać by się mógł zagrożeniem dla stabilności w całym regionie, w tym i w Iranie. Na pewno władze w Teheranie zdają sobie sprawę z takiej możliwości, więc zachowują w sumie równy dystans do obu walczących stron.

Zapewne kilka najbliższych dni przyniesie wiele nowych, ciekawych faktów; trudno jednak, moim zdaniem, mówić o przełomie w Iraku. Być może niebawem walki ustaną, ale walka o najwyższą pozycję wśród irackich szyitów – na pewno nie. Na razie w tej wygrywają badryści, ale mecz dopiero się rozpoczął…