Niełatwy bilans Arabskiej Wiosny

Trudno zaprzeczyć, że zapoczątkowana w Tunezji Arabska Wiosna zmieniła oblicze Bliskiego Wschodu obalając rządzących od lat dyktatorów. Ocena tych zmian jest jednak niezwykle trudna.

Protestanci na kairskim Placu Tahrir, 09/02/2011 (Flickr/ magdino20 | Maged Helal)
Protestanci na kairskim Placu Tahrir, 09/02/2011 (Flickr/ magdino20 | Maged Helal)

Oglądając rok temu w telewizji tłumy ludzi na centralnych placach w Tunisie, Kairze, Manamie czy Benghazi można było odnieść wrażenie, że miejscowa ludność postanowiła zostawić za sobą autorytarną przeszłość spod znaku Ben Alego, Mubaraka czy Kaddafiego i zamienić despotyzm na ustrój pozwalający obywatelom na uzyskanie większego wpływu na postępowanie władz. Czy nasze przypuszczenia znajdują odbicie w faktach?

Sukcesy i porażki

Dziś tylko Tunezja wydaje się zmierzać w takim kierunku. Zwycięska islamska Partia Odrodzenia (Nahda) nie zamierza budować państwowego prawodawstwa na szariacie. Jednak Tunezja jeszcze za dyktatury Ben Alego była stosunkowo najbliższa Zachodowi, dlatego trudno uznać jej przypadek za reprezentatywny. Zresztą, trudno jakikolwiek przypadek uznać za w pełni reprezentatywny. Kraje arabskie są bardzo zróżnicowane, a panarabizm to dawno przebrzmiała idea.

Rzeczywistość w porewolucyjnej Libii pozostawia wiele do życzenia. Kraj składa się w zasadzie z wasalnych księstewek, gdzie panują lokalni liderzy milicji i ugrupowań zbrojnych, którzy obalali pułkownika Kaddafiego. Trudno przewidzieć, czy w najbliższych miesiącach uda się przeprowadzić wybory do konstytuanty i rozpocząć proces tworzenia nowej konstytucji, gdyż inne problemy są bardziej palące. Przede wszystkim trzeba zapewnić bezpieczeństwo obywatelom, rozbroić lokalnych watażków i zapewnić władztwo rządu tymczasowego na chociażby podstawowym poziomie. Rewolucja w Libii nie doprowadziła do utworzenia nowego porządku w Trypolisie, natomiast była katalizatorem rebelii w Mali, gdzie plemię Tuaregów ogłosiło niedawno niepodległość tzw. Azawadu. Libia stała się też arsenałem wszelkiego rodzaju uzbrojenia, z którego można czerpać do woli. W samym tylko Egipcie szacuje się napływ nielegalnej broni na 10 milionów sztuk.

Trochę większy porządek panuje w Egipcie, lecz trudno aby było inaczej, skoro de facto nadal rządzi tam wojsko w postaci Najwyższej Rady Wojskowej z marszałkiem Tantawim na czele. Co prawda w wyborach parlamentarnych zwyciężyły partie islamskie – Bractwo Muzułmańskie i salafici – jednak władzę nadal dzierży armia. Wkrótce mają odbyć się wybory prezydenckie i dopiero ewentualny sukces kandydata Bractwa może doprowadzić do istotniejszych zmian na scenie politycznej. A może wojskowi ułożą się z islamistami, dopuszczając tych ostatnich do współudziału w sprawowaniu władzy? Zarówno armia, jak i Bractwo, wyznają pragmatyzm ekonomiczny i takiego układu nie można wykluczyć.

Wówczas pewne byłoby to, iż rewolucja egipska to była jedna wielka ściema. Wojskowi metodą kooptacji przeformułowaliby układ rządzący, a protestujący na placu Tahrir i w wielu innych miejscach młodzi ludzie, często o poglądach liberalnych i demokratycznych, zostaliby wystrychnięci na dudka. Już teraz powszechne są komentarze, iż rewolucja została skradziona i korzystają na niej inne siły.

Do powyższych faktów odnosi się były sekretarz stanu USA Henry Kissinger. Zauważa on, że  chociaż „arabska wiosna jest powszechnie uznawana za rewolucję młodych ludzi walczących o liberalno-demokratyczne zasady„, w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Demokraci nie sprawują rządów w Libii, ani w Egipcie. Nie stanowią również większości w syryjskiej opozycji. Kissinger słusznie dodaje, iż „konsensus dotyczący Syrii w Lidze Arabskiej nie został stworzony przez kraje znane wcześniej z praktykowania ani propagowania demokracji„. Zdaniem doświadczonego dyplomaty wszystko rozgrywa się w starych schematach konfliktu sunnitów z szyitami, co pozwala wytłumaczyć „trudne położenie mniejszości etnicznych, takich jak Druzowie, Kurdowie czy chrześcijanie wobec zmiany reżimu w Syrii„.

Za wcześnie na ocenę

Trudno już dziś wydawać kategoryczne sądy na temat arabskiej wiosny i jej długoterminowych skutków. Na pewno wymusiła ona większą aktywność państw arabskich i rozruszała bierną do tej pory organizację, jaką była Liga Arabska. Trzeba pamiętać, w szczególności w kontekście Egiptu, iż przemiany w Polsce z perspektywy setek bądź tysięcy kilometrów mogły wyglądać na ostrożne i powolne, a dla niektórych nawet na udawane. Zmiana ustroju to sprawa delikatna i w każdej sytuacji wyjątkowa, ponieważ – oprócz sytuacji międzynarodowej – składają się na nią osobne, czysto lokalne uwarunkowania. Nie skreślajmy więc Egiptu już teraz i przyglądajmy się działaniom miejscowego Jaruzelskiego, czyli marszałka Tantawiego oraz opozycji, której przewodzą partie islamskie.

Piotr Wołejko

Jeden komentarz do “Niełatwy bilans Arabskiej Wiosny

  1. W roku 2011 miałem okazję być w każdym z krajów Afryki Północnej od Egiptu do Maroka (także w Libii gdy trwały jeszcze regularne walki) i muszę stwierdzić, że w 100% zgadzam się ze zdaniem autora „trudno jakikolwiek przypadek uznać za w pełni reprezentatywny. Kraje arabskie są bardzo zróżnicowane, a panarabizm to dawno przebrzmiała idea”. Nie sposób znaleźć dwóch podobnych sytuacji, a przedstawianie w m.in. polskich mediach spraw jako „Arabska Wiosna” było znacznym uproszczeniem. Dziś także sytuacja w każdym z tych krajów rozwija się inaczej. Zgadzam się również z opinią w sprawie Egiptu, choć tamtejsza ulica jest w tej kwestii bardzo podzielona.

Komentowanie wyłączone.