Islandia: były premier sądzony za nieporadność w czasie kryzysu

Islandia, w niecałe cztery lata po tym znalazła się na krawędzi bankructwa, chce pociągnąć do odpowiedzialności premiera Geira Hilmara Haarde za brak odpowiednich działań podczas kryzysu. Czy powinna stać się wzorem dla innych państw z podobnymi problemami?

Islandii ledwo udało się oprzeć sztormowi w postaci kryzysu finansowego (Flickr: ezioman)
Islandii ledwo udało się oprzeć sztormowi w postaci kryzysu finansowego (Flickr: ezioman)

Wyspa położona na północno-zachodnich obrzeżach Europy, zamieszkała przez 320 tysięcy mieszkańców – mniej niż Lublin. Zwykłym ludziom kojarząca się głównie z nocami polarnymi, połowami wielorybów i rybołówstwem. Przynajmniej do 2008 roku, gdy wybuchł tam kryzys finansowy, który z perspektywy czasu można uznać za zapowiedź wydarzeń, które później nastąpiły w całej Europie.

Teraz Islandia ma szansę przejść do historii polityki i sądownictwa. W poniedziałek rozpoczął się bowiem proces byłego premiera Geira Hilmara Haarde, rządzącego podczas kryzysu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie był to specjalny trybunał karny, a w akcie oskarżenia polityka nie obarczało się winą za dramat całego kraju. Zarzuca mu się rażące zaniedbania i lekceważenie obowiązków w obliczu nadchodzących problemów.

Kryzys islandzki rozpoczął się od bankructwa trzech największych banków. Ich depozyty kilkakrotnie przekraczały PKB całego kraju. Dlaczego? Islandia prezentowała się przez lata jako, może nie raj podatkowy, lecz na pewno miejsce gdzie pieniądze są bezpieczne, a fiskus nie czyha na nie na każdym kroku, jak ma to miejsce w Europie kontynentalnej. W związku z tym tysiące obcokrajowców lokowało tam swoje oszczędności. Następnie pojawiły się pierwsze problemy, bank centralny podniósł stopy procentowe, nałożyła się na to jeszcze specyfika islandzkiej korony, przez lata bardzo przewartościowanej. Wszystko to doprowadziło do powstania bańki spekulacyjnej, która gdy pękła doprowadziła do bankructwa trzech największych graczy na rynku bankowym.

Chwilę później inflacja sięgnęła kilkunastu procent, korona straciła 35% swojej wartości wobec euro, a notowania na giełdzie w Reykjaviku poleciały w dół (o 90%!). Rosnący dług publiczny spowodował obniżenie ratingów przez wszystkie liczące się agencje. Bezrobocie potroiło się (co prawda wciąż było, nawet jak na warunki Unii Europejskiej, do której niedługo później Islandia złożyła akces, śmiesznie niskie).

Niezadowolenie społeczne i kolejne manifestacje zmusiły premiera Haardego do ustąpienia z urzędu. 26 stycznia 2009 roku podał się do dymisji. Kraj powoli zaczął wychodzić z kryzysu – pomogły mu w tym pożyczki ze Skandynawii, Wielkiej Brytanii, Holandii i co ciekawe Polski. Skąd tu Polska? Pewnie dlatego, że nasi rodacy to największa mniejszość na wyspie. Obecnie Islandia powoli podnosi się po ciężkim okresie i wraca na swoją starą pozycję – małego, bogatego i spokojnego kraju.

Islandczycy jednak nie potrafią zapomnieć tego co działo się ledwie trzy lata temu. Dlatego parlament uchwalił postawienie premiera Haarde w stan oskarżenia przed specjalnym trybunałem – Landsdómurem. Ma on za zadanie sadzić członków rządu podejrzanych o popełnienie przestępstwa. I będzie to robił pierwszy raz w historii, a istnieje od 1905 roku.

Były premier, co zrozumiałe, nie przyznaje się do winy. Jego obrońcy będą próbowali udowodnić, że przekładając na polski język ustawowy, zachował należytą staranność przy podejmowaniu swoich działań. Czyli po prostu to, że nie mógł zrobić więcej wobec zbliżającej się recesji. Wydaje się zresztą, że ciężko będzie udowodnić Haardemu winę. Wszystko w rękach trybunału, który, jak spodziewają się media, zakończy swoje prace pod koniec

Proces ma również znaczenie symboliczne. Islandzki polityk będzie pierwszą osobą sprawującą funkcję państwową, która będzie sądzona za wybuch kryzysu finansowego. Pojawia się pytanie czy ostatnią? I co by się stało, gdyby do podobnych procesów doszło w Grecji, czy Włoszech? Tam winnych znajdzie się aż nadto.

Bartłomiej Serafinowicz