Lobbing po brukselsku

Od momentu akcesji do Unii Europejskiej w wielu obszarach, w szczególności dotyczących gospodarki, regulacje prawne powstają w Brukseli, a przez Warszawę są głównie wdrażane. Rozporządzenia unijne obowiązują bez transpozycji do krajowego porządku prawnego, natomiast dyrektywy muszą być implementowane – wprowadzane do polskiej legislacji przez ustawy.

Dla sceptyków stan ten jest równoznaczny z utratą wpływu na proces prawotwórczy. Niektórzy idą dalej i nazywają to pożegnaniem się z suwerennością. To ostatnie twierdzenie jest niedorzeczne, gdyż w żadnej mierze nie utraciliśmy możliwości oddziaływania na powstające prawo. Niestety, nie chcemy korzystać z naszych uprawnień, oddając w Brukseli pole innym.

Gdzie lobbować?

Przedstawiciele polskich władz oraz przedsiębiorstw, czy też grupy interesów, mają wiele możliwości wpływania na legislację. Lobbing powinien odbywać się na trzech etapach: Komisji Europejskiej, gdzie powstają zręby przepisów; w Parlamencie, który dopracowuje, a częściowo zmienia przedłożenie Komisji; w Radzie (Unii Europejskiej), gdzie głos w sprawie powstającego prawa zabierają członkowie rządów.

Najskuteczniej walczyć o swoje można na etapie Komisji Europejskiej. Zanim przygotuje ona projekt aktu prawnego (rozporządzenia, dyrektywy bądź decyzji), zazwyczaj prowadzi prace wstępne, badania i przedstawia komunikaty bądź Zielone Księgi. Komisja potrzebuje informacji i wiedzy, którą mogą podzielić się z nią wszystkie zainteresowane podmioty – państwa, firmy, organizacje pozarządowe, czy indywidualni eksperci bądź zwykli obywatele. Legislacja nie powstaje w tajemnicy– informacje publikowane są na stronach KE.

Lobbing na etapie Parlamentu jest już trudniejszy. Szacuje się, iż propozycje Komisji pozostają w 80 proc. niezmienione. Walka toczy się więc o 20 proc., jednak mogą to być kluczowe przepisy przygotowywanego aktu prawnego. Mamy tu do czynienia ze skomplikowaną układanką przecinających się interesów. Wielopoziomową układanką. Ponad 700 posłów reprezentuje 27 narodowości, a wszyscy są zrzeszeni w kilku (liczą się 4) frakcjach politycznych.

Gdy na poprzednich dwóch etapach nie wywalczyliśmy tego, czego chcieliśmy, ratunkiem jest Rada UE. Niestety, szanse na powodzenie w Radzie są ograniczone. Trzeba bowiem przekonać pozostałe państwa do swojego punktu widzenia. De facto jedyną możliwością jest zablokowanie wejścia w życie całego aktu prawnego, co zdarza się niezwykle rzadko. Zazwyczaj wszystko jest już dogadane i jeśli walczymy o coś, jesteśmy w tym osamotnieni.

Jak lobbować?

Polski lobbing w Brukseli jest bardzo słaby. Zarówno państwo, jak i przedsiębiorcy nie umieją skutecznie zabiegać o korzystne dla nas rozwiązania prawne. Przykładami spektakularnych porażek są chociażby kwestie definicji wódki bądź pakiet energetyczno-klimatyczny, który przyznał naszym elektrowniom i zakładom przemysłowym bardzo niewielkie limity emisji gazów cieplarnianych. O ile w przypadku wódki udało się stworzyć koalicję, która niestety doznała porażki, to w przypadku pakietu energetyczno-klimatycznego zaczęliśmy działać zbyt późno i nie stworzyliśmy na czas silnej koalicji.

Jak lobbować w Brukseli? Należy zrozumieć, iż nie zawsze uda się działać tak, by nasze było na wierzchu. Nie można jednak odpuszczać. Trzeba zacząć działać na jak najwcześniejszym etapie prac w Komisji Europejskiej. Wówczas jest duża szansa, że projekt aktu prawnego będzie odzwierciedlał nasze interesy. Budujmy koalicje – z państwami, z firmami, z organizacjami pozarządowymi, z frakcjami w Parlamencie Europejskim, z Komisją (przeciwko Parlamentowi bądź Radzie), a także Parlamentem i Komisją (przeciwko Radzie). Sami nie mamy szans, z sojusznikami możemy wiele.

Ważne jest także stałe prezentowanie naszych interesów, propozycji rozwiązań i problemów, z którymi się zmagamy. Bruksela (odnoszę się tutaj do wszystkich graczy) musi mieć świadomość, o co walczymy i z jakimi problemami się borykamy. Dotyczy to szczebla centralnego i regionalnego (rząd, samorządy), a także przedsiębiorstw (organizacje pracodawców, organizacje branżowe). Gdy nie ma nas na stałe w Brukseli, na własne życzenie tracimy wpływ na bieg zdarzeń, także na legislację.

Na aucie z własnej woli

Do tej pory polski głos był w stolicy Europy ledwo słyszalny. Powoli zwiększa się jednak świadomość, iż to w Brukseli rozstrzygają się kluczowe sprawy. Zwiększa się obsada przedstawicielstwa Rzeczypospolitej Polskiej przy Unii Europejskiej (na czas prezydencji, jednak po niej nie powinno być zmniejszane), czas by i polski biznes był lepiej reprezentowany na szczeblu unijnym. W innym przypadku będziemy wielokrotnie słyszeć o tym, że w ważnych dla nas (obywateli, przedsiębiorców) sprawach, nasz głos został zlekceważony.

Tymczasem brukselska prawda jest taka, iż sami pozbawiamy się głosu, nie angażując się w procesy decyzyjne. Nic nie dzieje się za naszymi plecami. To my odwracamy się plecami do europejskich decydentów.

Piotr Wołejko