Amerykańsko-pakistańskie niesnaski

Barack Obama i Asif Ali Zardari (Źródło: radio.gov.pk)
Barack Obama i Asif Ali Zardari (Źródło: radio.gov.pk)

Pakistan idealnie wpasowuje się w znaną polityczną gradację. Przyjaciel – wróg – wróg śmiertelny – koalicjant. Pakistański rząd stanął przed trudnym zadaniem – dryfowanie między muzułmańskimi radykałami, a swoim najważniejszym sojusznikiem, Stanami Zjednoczonymi. Jak jednocześnie utrzymać strategiczną głębię na pograniczu pakistańsko-afgańskim na wypadek wojny z Indiami i nie zrazić Waszyngtonu?

Powiedzmy sobie wprost – na pewno rząd pakistański o operacji przeciwko bin Ladenowi po prostu nie wiedział. Decyzja Amerykanów jest sensowna – skoro Barack Obama nie powiedział nawet swojej żonie, to tym bardziej nie będzie zawiadamiał Pakistańczyków, by nagle okazało się, że Osama na kilka godzin przed operacją zapadł się pod ziemię w niewyjaśnionych okolicznościach. Szansa, że pakistański wywiad nie namierzył legendarnego przywódcy Al-Kaidy jest mniej więcej taka, jak to, że codziennie przechodząc się po Krakowskim Przedmieściu nie zobaczy się osławionego już namiotu “miłości”, a 10 dnia każdego miesiąca, niczego podejrzanego w okolicach Pałacu Prezydenckiego. Mówimy o dużej posiadłości, w okolicy pakistańskiej akademii wojskowej, w miejscowości, gdzie aż roi się od funkcjonariuszy pakistańskich służb specjalnych. Witamy w Abbottabad!

Pakistańczyków dość łatwo można zrozumieć. Akcja Amerykanów to przecież ewidentne naruszenie suwerenności Pakistanu, a sam ISI uznać należy albo za skompromitowany (skoro chronił głównego wroga Stanów Zjednoczonych) albo beznadziejny (jeśli nie namierzył posiadłości wcześniej). Kompromitacja w dwie strony, bo radykałowie z kolei również z postawy Islamabadu zadowoleni nie będą. Miały być i cnota i rubelek, a okazało się, że nie ma ani jednego, ani drugiego.

Reakcja Pakistanu wygląda mniej więcej tak: oficjalnie popieramy wojnę z talibami, ale obrażamy się, że zrobiliście to bez nas i pokazaliście, jak słabym państwem jesteśmy. Ujawnienie tożsamości amerykańskiego rezydenta CIA, w ramach rewanżu, to mimo wszystko piaskownica, bo zaraz przyjedzie nowy, a stary – najzwyczajniej w świecie – resztę życia prawdopodobnie spędzi przed biurkiem.

Skończy się zapewne jednak happy endem, bo małżeństwo z rozsądku musi jeszcze potrwać. Prezydent Zardari potrzebuje Amerykanów (a zwłaszcza ich sprzętu i pieniędzy), aby mu się Pakistan kompletnie nie rozsypał, a Stany Zjednoczone oczekują przyjaznego Pakistanu, nawet z nieco zbuntowanymi służbami specjalnymi, aby stabilizować sytuację w Afganistanie. Islamabad wie tez, że ewentualne zwycięstwo wrogów prezydenta Karzaia w Afganistanie niczego dobrego mu nie wróży.