Nieudany zamach terrorystyczny, do którego doszło w Boże Narodzenie na pokładzie amerykańskiego samolotu lecącego z Amsterdamu do Detroit, wywołał dyskusję o zagrożeniach bezpieczeństwa jakie wypływać mogą z Jemenu. Przypuszcza się, że 23-letni nigeryjski zamachowiec związał się z organizacją terrorystyczną podczas swojej wizyty w tym kraju.
Warto przede wszystkim zadać pytanie, dlaczego Jemen stał się kolejnym miejscem gdzie właściwie bez przeszkód może działać Al-Kaida? Państwa wywołujące zainteresowanie terrorystów nie maja stabilnej władzy i borykają się z wieloma strukturalnymi problemami. Takim miejscem w latach 70. stał się Afganistan, kolebka al-Kaidy, a następnie Somalia; obecnie Jemen może zasilić listę państw bezpiecznych przystani dla organizacji terrorystycznych.
Choć dzisiejsza Republika Jemenu powstała w 1990 roku, po rozpadzie europejskiego systemu komunistycznego, kraj ten ma jednak długą, targaną konfliktami, historię. Jemen przez wiele lat okupowany był przez Brytyjczyków, wcześniej zaś przez Turków chcących zająć wybrzeże Morza Czerwonego. W międzyczasie szereg wojen domowych i wojna jemeńsko-saudyjska doprowadzała kraj do coraz większej ruiny. Dopiero gdy w 1967 roku zakończyła się brytyjska okupacja, Jemen stał się niezależny i powołany rząd stanął przed szansą wprowadzenia pokoju. Plany te nie zostały jednak w pełni zrealizowane, a kraj do dzisiejszego dnia pozostaje pogrążony w chaosie, bez centralnego rządu, który mógłby w pełni za panować nad całym terytorium. Obecnie, władze nie są darzone w Jemenie szczególną estymą, a prezydent Ali Abdallah Saleh oskarżany jest o korupcję i autokratyzm. Próby wdrożenia zachodnich standardów demokracji wydają się być niezgodne z arabską kulturą polityczną, rozwijającą się własnym torem od kilku tysięcy lat. Co więcej – jemeńska polityka zagraniczna w ostatnim dwudziestoleciu sprawiła, że na państwo to nieufnym okiem spogląda zarówno USA, jak i najpotężniejszy sąsiad – Arabia Saudyjska. Gdy w sierpniu 1990 r. Irak zaatakował Kuwejt rząd jemeński oficjalnie stanął po stronie irackiego agresora, czym przysporzył sobie wrogie nastawienie Stanów Zjednoczonych, a Jemeńczycy stracili możliwość swobodnego przebywania na terenie państwa Saudów, utrzymującego poprawne stosunki polityczne z USA.
To jednak dopiero początek długiej listy wewnętrznych problemów Jemenu. W 2004 roku lider zajdytów, odłamu muzułmanów szyickich, Hussajn Badreddin al-Huti doprowadził do rebelii w północnej prowincji – Sada. Rebelianci działając przeciwko rządowi jemeńskiemu, początkowo chcieli wdrożyć szyickie prawa i doprowadzić do islamizacji władzy w kraju. Obecnie walczą jednak także z Arabią Saudyjską i wojskami innych państw, które na prośbę ministra spraw zagranicznych Jemenu Abu Bakra Abd Allaha al-Kirbiego przyłączyły się do zwalczania tej grupy.
Jemen ponadto boryka się z poważnymi problemami gospodarczymi. Wydobycie ropy naftowej stanowi główny przychód państwa, jednak według ekspertów jej zasoby skończą się za około 10 lat. Co wtedy stanie się z dwudziestomilionowym państwem, którego czwarta część populacji żyje za mniej niż 1 dolara dziennie, a prawie połowa nie potrafi czytać? Jakby tego było mało, prognozy demograficzne przewidują dalsze zwiększenie się przyrostu naturalnego populacji tego państwa w ciągu najbliższych 20 lat, co przy jemeńskim problemie pozyskania wody pitnej także nie wróży dobrze na przyszłość.
Choć jest niewątpliwie jednym z najbiedniejszych państw Bliskiego Wschodu, Jemen od zawsze wzbudzał zainteresowanie innych państw, także tych spoza regionu. Powodem tego zjawiska jest jego geopolityczne położenie na pograniczu Afryki i Bliskiego Wschodu, u wyjściu Morza Czerwonego na Ocean Indyjski.
Szczególnie zainteresowane stabilnością Jemenu są Stany Zjednoczone, ale podejmowane przez nie działania mogą przysporzyć wyłącznie więcej szkód niż korzyści. 20 grudnia 2009 roku amerykański nalot powietrzny na cele w południowo-wschodniej prowincji Abjan pozbawił życia 63 osoby, w tym 28 dzieci. Te niefortunne wydarzenia na pewno nie przekonały mieszkańców okolicznych wiosek do współpracy w celu uniemożliwienia powstania nowych obozów al-Kaidy – a wręcz przeciwnie: śmierć bliskich osób z ręki obcych wojsk może jedynie ułatwić organizacjom terrorystycznym pozyskiwanie nowych członków, szahidów, skłonnych poświęcić swoje życie walce z niewiernymi. To właśnie arogancja Zachodu połączona z nieliczeniem się z ofiarami cywilnymi, a nie religijny fundamentalizm, są wodą na młyn terrorystów. Tak jest też w przypadku Jemeńczyków, którzy często wypędzani ze swoich domów i zmuszani do migracji podatni są na obietnice ugrupowań obiecujących odzyskanie utraconych dóbr – jak nie w świecie doczesnym, to choćby po śmierci.
Może w takim razie państwa zachodnie, które tak chętnie „wyzwalają” Bliski Wschód spod jarzma terroryzmu zajęłyby się poprawą jakości bytu Jemeńczyków, bo to może przynieść tak oczekiwane efekty w walce z terroryzmem. Niestety, Zachód za bardzo się ze wszystkim śpieszy. Zabiegi zwalczania terroryzmu i wprowadzania pokoju wykonywane są w pośpiechu i rządy mocarstw oczekują bardzo szybkich rezultatów swoich działań. Nie zakończona jest jeszcze sprawa wspomnianego Iraku i Afganistanu, a już mówi się, że podobne plany dotyczyć mogą Jemenu i Iranu.
Tymczasem tysiące kilometrów na Zachód od Jemenu, nigeryjskie agencje wywiadowcze obarczają się wzajemnie winą za niedopełnienie obowiązku sprawdzenia informacji o 23 letnim Umarze Farouku Abdulmutallabie. Młody Nigeryjczyk, oskarżony o próbę wysadzenia amerykańskiego samolotu początkowo nie przyznał się do żadnego z postawionych mu zarzutów, a obecnie oczekuje w więzieniu federalnym w Detroit na swój proces. Warta odnotowania jest jednak postawa jego ojca, który – jak sam przyznał w wywiadzie udzielonym brytyjskiej telewizji BBC – poinformował nigeryjski wywiad o podejrzeniach względem swojego syna mieszkającego dłuższy czas poza domem – młody Umar po studiach w Londynie udał się do Dubaju i ślad po nim zaginął. Alhaji Umaru Mutallab Abdulmutallab, były minister i przewodniczący First Bank of Nigeria uważany jest teraz za bohatera, nawet pomimo tego, że nie udało mu się zapobiec zamachowi. On sam jednak nie kryje swojego smutku i mówi, że wielokrotnie starał się nakłonić swojego syna do powrotu do domu.
Obecnie prowadzone są rozmowy między USA i Arabią Saudyjską w celu ustalenia kolejnych kroków mających na celu powstrzymanie dalszej rozbudowy obozów al-Kaidy w Jemenie. Największa trudność polega jednak na tym, że terroryzm jest „niewidzialnym” wrogiem, którego nie potrafimy zwalczać inaczej, niż uderzając na oślep. Należy więc zadać sobie pytanie dokąd ta walka zmierza i czy faktycznie może w niej być wygrany i przegrany. Czy w Jemenie cel amerykańskiego działania został ściśle określony, czy też kolejny raz podjęto decyzję bez głębszego namysłu. Na razie wygląda na to, że bliższa prawdzie jest ta druga odpowiedź. Jeśli tak, to następnym razem Amerykanie powinni mieć na uwadze, że stwierdzenie: „one man’s terrorist, another’s freedom fighter” w krajach takich jak Jemen długo będzie jeszcze aktualne.
Gosia Bernaciak
Bardzo dobry i ciekawy tekst traktujący wreszcie o czymś nowym, o czymś co jeszcze sto siedemdziesiąt osiem razy w tym tygodniu nie mówiły „gadające głowy” w telewizyjnym studiu ani nie pisano w żadnych mediach. Poruszono w końcu temat Jemenu jako coraz ważniejszego zaplecza kadrowego i logistycznego dla Al-Kaidy, który jako kraj mało znany i zupełnie nie nośny medialnie jest przez to w ogólnej świadomości gdzieś na końcu świata, dzięki czemu jest idealnym miejscem dla wylęgania się kolejnych dla nas terrorystów, a dla innych obrońców swojej cywilizacji – zależenie od szerokości geograficznej, na której żyje oceniający.