Wczoraj Barack Obama po raz pierwszy jako głowa państwa wypowiedział się w kwestii zakończonej izraelskiej ofensywy w Strefie Gazy. Wezwał Tel Awiw i Hamas do zapewnienia trwałego zawieszenia broni i wyraził współczucie dla cierpiącej ludności cywilnej. Zaapelował do Hamasu o powstrzymanie się od ataków rakietowych, a do Izraela o jak najszybsze wycofanie wojsk ze Strefy Gazy.
Prezydent USA zapowiedział, że jego gabinet poprze „wiarygodny” system przeciwdziałania przemytowi do palestyńskiej enklawy. Odnosząc się do cierpień ludności cywilnej pozbawionej dachów nad głową, żywności i pomocy medycznej stwierdził, że granice Strefy Gazy powinny być otwarte na pomoc humanitarną, ale „pod właściwą obserwacją”.
Przez cały okres ofensywy w Strefie Gazy Barack Obama był krytykowany za milczenie w sprawie konfliktu. Wytykano mu, że wcześniej chętnie wypowiadał się na tematy międzynarodowe, podczas gdy w tym wypadku podkreślał, że nie będąc jeszcze prezydentem nie ma zamiaru przeszkadzać obecnej głowie państwa. Wielu komentatorów podejrzewało, że Obama po prostu nie chce narazić się żydowskiemu lobby.
Wczorajsze oświadczenie jest bardzo zachowawcze. Obama nie skrytykował żadnej ze stron konfliktu. Mimo to wydaje się, że słowa o „przeciwdziałaniu przemytowi” i „właściwej obserwacji” granicy bardziej odpowiadają oczekiwaniom strony izraelskiej niż palestyńskiej. Nowy prezydent jest mniej proizraelski niż George W. Bush, ale jego pierwsze oświadczenie w sprawie konfliktu bliskowschodniego wskazuje na to, że ciąży w stronę Tel Awiwu.
Dodatkową komplikacją dla Obamy jest wczorajsze wystąpienie wysłannika Rady Praw Człowieka ONZ na terytoria palestyńskie – Richarda Falka. Podczas wczorajszej telefonicznej konferencji prasowej Falk powiedział, że istnieją dowody zbrodni wojennych dokonanych przez Izrael podczas operacji. Jeśli jego opinia zostanie poparta wynikami niezależnego śledztwa, Obama będzie zmuszony skrytykować Izrael, w innym wypadku znacznie ucierpi na tym jego autorytet w świecie.