Unijna „demokracja” w Pradze

Są momenty, gdy język rozmów politycznych bardziej śmieszy niż straszy. W przypadku rozmów Vaclava Klausa z przedstawicielami Parlamentu Europejskiego niestety tak nie jest. Mamy do czynienia z czymś przerażającym. Cywilizacyjnym poczuciem wyższości nad prezydentem Republiki Czeskiej. Cała rozmowa dostępna jest tutaj. Zakładam, że przedstawiony stenogram jest w 100% prawdziwy. Zachęcam do zapozniania isę z całym zapisem rozmowy.

Celowo piszę o tej rozmowie, gdyż mam nieodparte wrażenie, iż polskie media tę sprawę przemilczały, a ja uważam, iż o tej nieprzyjemnej konwersacji po prostu trzeba podyskutować, gdyż pokazuje, że wartości są dla polityków z Parlamentu Europejskiego w porządku, gdy głoszą je na wiecach, a zupełnie tracą na znaczeniu w trakcie negocjacji.

Ufam, iż uda mi się przebić z tym tematem. Uważam, że tak potężne próby wpływania na państwa, które nie są jednoznacznie „za” Traktatem Lizbońskim, to po prostu oznaka upadku europejskich standardów.

Zaczyna Martin Schulz reprezentujący socjaldemokratów. Trzeba zaznaczyć, że był bardzo uprzejmy i dyplomatyczny. Pozwolę sobie skomentować jednak ostatnie dwa zdania.

„(…)Traktat Lizboński jest konieczny, nieunikniony, absolutnie niezbędny. Wiem, że w tym względzie ma Pan poniekąd kontrowersyjne poglądy, panie Prezydencie.(…)”

Konieczny, nieunikniony i absolutnie niezbędny. Co to za argument? To samo można powiedzieć o euro. Przyjęcie europejskiej waluty jest konieczne, nieuniknione i absolutnie niezbędne. Nieprzyjęcie europejskiej waluty jest konieczne, nieuniknione i absolutnie niezbędne. Można też się troszkę pobawić słowem. Zajście w ciążę jest konieczne, nieuniknione i absolutnie niezbędne. Kradzież samochodu jest konieczna, nieunikniona i absolutnie niezbędna (np. dla złodzieja). Taka argumentacja jest po prostu idiotyczna, bo można podstawić dowolny wyraz na początku i konstrukcja jest taka sama. Pusta forma, bez treści. Słowa nie mają wartości.

Nie mogę sobie odmówić skomentowania wypowiedzi Grahama Watsona. Jest dyplomatyczny i z klasą, ale…

„(…) Historia pokazała, że znalezienie rozwiązania umożliwia europejska solidarność, która pozwoliła nam zatrzymać wejście Rosji do Gruzji. (…)”

Jeśli ktoś uważa, że Rosjanie nie zajęli Tblisi dlatego, że Sarkozy wynegocjował porozumienie, to … niech tak myśli dalej.

Rosjanie nadal stacjonują na terenie, który był pod jurysdykcją gruzińską przed wybuchem konfliktu, nie mówiąc o zniszczonej infrastrukturze tego kraju. Zasługi UE dla Gruzji nie są wcale tak duże. Nie tym jednak zajmuje się w moim dzisiejszym komentarzu, dlatego kończę tę dygresję.

Pora więc przejść do meritum.

Daniel Cohn-Bendit:

„(…)Traktat Lizboński: Pana pogląd na to mnie nie interesuje, chcę wiedzieć, co pan zrobi, aby zatwierdził go czeski sejm i senat. Będzie Pan respektował demokratyczną wolę przedstawicieli narodu? Będzie Pan musiał to podpisać. (…)”

Europoseł Zielonych – Wolnego Sojuszu Europejskiego chyba troszkę przesadził. Uznał, że wszelki inny pogląd niż jego, jest nieobowiązujący. Przynajmniej był szczery – w bardzo dyplomatyczny sposób określił, że pogląd jego rozmówcy nic dla niego nie znaczy. Prawdziwa sztuka retoryki. Nie muszę chyba dodawać, że pytania zadawane są w dość tendencyjny sposób. Na końcu oświadcza jeszcze, że „będzie Pan musiał to podpisać”. Nawet nie zamierzam tego komentować. Powiem, jak pewna grupa muzyczna „musi to na Rusi”.

Co do „respektowania demokratycznej woli przedstawicieli narodów”, to przecież głosowania w czeskim parlamencie jeszcze nie było, a po drugie, dlaczego nie „respektowania demokratycznej woli swojego narodu”? Tak, mam na myśli referendum przed którym cały europejski estabilishment ucieka. Nie chce powtarzać samych argumentów Klausa. Warto je przeczytać.

Znowu Daniel Cohn-Bendit…

„(…)Co więcej, chcę, aby Pan mi wyjaśnił, jaki jest poziom Pana przyjaźni w panem Declan Ganley’em z Irlandii. (…) To jest człowiek, którego majątek pochodzi z wątpliwych źródeł i chce je teraz wykorzystać na finansowanie swojej kampanii wyborczej do PE.(…)”

To jest wręcz obraźliwe. Jeżeli posiada dowody przeciwko Gamley’owi to powinien zgłosić to irlandzkiej prokuraturze. Ja na przykład też mam wątpliwości wobec wielu ekologicznych organizacji i tzw. ekoterroryzmu, ale nie piszę o tym w każdej mojej notce, bo tak naprawdę nie jestem w stanie tego udowodnić. To, że ktoś ma nieustalone źródła pieniędzy, nie oznacza, że jest złodziejem.

Poza tym, że jawnie obrażany jest prezydent, który przecież może się spotykać z kim chce, to tak naprawdę głónym problemem Gamley’a jest to, że te pieniądze chce wydać „nieodpowiednio”.

Czas na Braina Crowleya. Ten to dopiero jest matematykiem, ale o tym za chwilę.

„(…) Ja jestem z Irlandii i jestem członkiem tamtejszej partii rządzącej. Mój ojciec walczył całe życie o niepodległość przeciw brytyjskiej dominacji. Wielu moich krewnych straciło z tego powodu życie. Mogę sobie zatem pozwolić, żeby powiedzieć, że Irlandczycy chcą Traktatu Lizbońskiego. (…)”

To zabawne, bo w referendum stwierdzili inaczej. Taki typowo irlandzki psikus? Z tego, co mi się wydaje, to o tym, czy Irlandczycy chcą TL decydują sami Irlandczycy, a nie Brian Crolwey. Chociaż – żeby było jasne – nie podważam tego, iż jest Irlandczykiem…

Nie wiem, jak on sobie tych zwolenników TL policzył. Chyba sondażowo.

Ja też mogę zapewnić, że Marsjanie są za Traktatem Lizbońskim. Co, zabroni mi ktoś?

„(…)Przez fakt, że po przyjeździe do Irlandii spotkał się Pan z Ganley’em, dopuścił się Pan obrazy irlandzkiego narodu. Ten człowiek nie wykazał, z czego finansował swoją kampanię. Spotkać się z kimś, kto nie posiada mandatu z wyboru jest niebywałą zniewagą narodu irlandzkiego. Chcę Pana po prostu poinformować, jak to odczuwają Irlandczycy. (…)”

Wydaje mi się, że jednak istnieje pewna rozbieżność pomiędzy stanowiskiem społeczeństwa, a Briana Crowley’a. Jeżeli ten Gamley to taki przestępca, to czemu odpowiednie służby nie zamkną go w więzieniu?

Stwierdzenie, że prezydent Klaus obraża naród irlandzki, bo spotyka się z kimś bez mandatu, stwarzałoby niebezpieczny precedens, wg którego prezydenci mogą spotykać się tylko i wyłącznie z posłami, senatorami, radnymi etc. Najbardziej denerwujący jest jednak ton. Europosłowie pouczają prezydenta suwerennego państwa.

Irena Belohorska – ze Słowacji

„(…) Traktat z Nicei jest traktatem dla 15 krajów, ale Unia się rozszerzyła. Traktat Lizboński jest traktatem dla 27 krajów i dlatego jestem niezadowolona z tego, że najwyższy przedstawiciel jednego z nowych krajów członkowskich występuje przeciw temu właśnie traktatowi, nad którym wspólnie pracowaliśmy. (…)”

To akurat nic ponad wyrażenie stanowiska, ale muszę wyprostować tę piramidalną bzdurę. Traktat z Nieci negocjowany był dla 27 krajów, o czym świadczą parytety, podziały głosów w RUE i Parlamencie Europejskim. Z założenia Traktat z Nicei miał obowiązywać dla 27 państw.

Znowu przeuroczy Brian Crowley:

„(…) Pan nie będzie mi mówił, jakie poglądy mają Irlandczycy. Jako Irlandczyk wiem to najlepiej. (…)”

Po prostu Irlandczycy to taki naród, który nie wyraża swojej prawdziwej opinii w referendum. Na całe szczęście są „demokratyczni” politycy, którzy wiedzą lepiej, czego oczekuje społeczeństwo. To mi coś przypomina…

Resztę rzeczy uznaję za będące w „granicach dobrego smaku”. Nie chcę się czepiać ani Klausa, ani Poeterringa.

W każdym razie zadaje pytanie. Czy to jest demokracja? Tak powinno podejmować się decyzję w ramach UE? Czy to jest projekt Europy dla wszystkich, czy Europy dla tzw. „Europejczyków”?