Dawaj McCain! Walka z wiatrakami

Ostatnia prosta. Wybory w Stanach Zjednoczonych trwają właśnie teraz. Już jutro dowiemy się, kto wg exit polls zostanie nowym prezydentem. Prognozuję, iż wygra Obama, ale ja głosowałbym na Johna McCaina. Dlaczego?

Zacznijmy od spotu (anty)reklamowego, który oddaje moje przekonania: Znalazłem go na blogu Marcina Gadzińskiego.

Barack Obama jest naprawdę na pewno bardzo miłym i utalentowanym człowiekiem z olbrzymią charyzmą. Niestety, w konfrontacji z Wladimirem Putinem i Hu Jintao te cechy mu wiele nie pomogą, bo tam trzeba mieć silny, sprawdzony charakter i doświadczenie. Co zrobi Obama, gdy Hu Jintao, realizując hasło „Yes, we can”, postanowi pozbyć się bardzo dużego pakietu obligacji amerykańskich? Co zrobi Obama, gdy ponownie zagrożona zostanie Ukraina (a w szczególności Krym)? Co zrobi, gdy stanie w obliczu ataku terrorystycznego? Będzie nawoływał do dialogu i wartości? W takiej sytuacji wierzyłbym w Johna McCaina. Człowieka, który siłę swojego charakteru udowodnił kilkukrotnie, m.in. przygotowując ustawy z Demokratami. Jest to fantastyczny dowód na to, iż ten człowiek też potrafi rozmawiać (a nie tylko atakować – co zarzucają mu przeciwnicy). Przede wszystkim jednak McCain wie, co to jest prawdziwa wojna, bo sam był w niewoli wietnamskiej 5 (!) lat. Nie będę już powtarzał znanej historii o tym, jak to był torturowany, mógł wyjść wcześniej, ale nie chciał etc. W każdym razie nie robił tego, ponieważ chciał zostać w przyszłości politykiem, a dlatego, bo ma po prostu sumienie, charakter. Ja to kupuję. Może jestem naiwny? Kapitalny argument usłyszałem właśnie w RMF FM, odtwarzam z pamięci – „jak McCain był w więzieniu w Wietnamie, to się nie ugiął, a Obama pod presją środowiska wziął kokainę. Porównywanie ich to jakiś żart”

Co najzabawniejsze, może okazać się, że John McCain miał też rację w kwestii irackiej. Sytuacja tam stabilizuje się, demokracja w tym kraju jest realna. Irakijczycy, mimo że skłóceni, próbują ze sobą rozmawiać. Gwałtownie spadła liczba ginących żołnierzy amerykańskich i mieszkańców Iraku. Tego argumentu senator z Arizony nie wykorzysta w pełni, bo pojawił się mr Kryzys, który swój głos w wyborach oddał na Obamę.  

Właśnie a’propo kryzysu, na którym Barack Obama ugrał najwięcej – żaden z kandydatów nie może zagwarantować efektownego i efektywnego wyjścia z kryzysu. Żaden z nich nie jest prawdziwym ekonomistą. Obaj posługują się ogólnikami, o czym pisałem przy okazji jednej z debat prezydenckich. W dodatku rozwiązania Obamy, co pokazuje sprawa „Joe hydraulika”, nie są takie dobre dla małych i średnich przedsiębiorstw. Z zasady nie wspieram pomysłów socjalnych, chociaż w cięcia podatków McCaina też średnio wierzę. Na całe szczęście – sprawa nie dotyczy bezpośrednio moich kieszeni, dlatego kwestie kryzysu pozostawiam Amerykanom. Od siebie zostawiam tylko świetny filmik pokazujący, jak dużymi ignorantami potrafią być niektórzy ekonomiści. W tym przypadku ośmiesza się były doradca Ronalda Reagana. Republikanina. Rację ma doradca Rona Paula. Też Republikanina.

Pytanie tylko, czy Demokraci mają jakieś rozwiązania? Pewnie wypracują je ad hoc. Nie widzę tutaj przewagi Obamy.

Cięzko mi nawet atakować poglądy na politykę zagraniczną Obamy, bo on ujawnia je bardzo ostrożnie (a nawet rzekłbym, że jest ich pozbawiony). Oczywiście, jako prezydent otoczony będzie grupą specjalistów. Problem polega na tym, że w naprawdę kryzysowych sytuacjach losy świata będą zależne od jego decyzji. Czy jest na to gotowy? Uważam, że nie. Dla mnie, jako Polaka, ważne jest, by nowy prezydent znał się na polityce międzynarodowej i miał konkretne cele i wizję. Obama jest nich pozbawiony. Znane powiedzienie mówi, że z błędami jest jak z żonami, wolimy cudze, aniżeli własne. Nie wiem, czy obecny świat stać na naukę demokratycznego kandydata, przynajmniej w tym zakresie.

Najbardziej obawiam się tego, że Demokraci przyjmą defensywną strategię polityki zagranicznej. Rozpoczną wycofywanie wojsk z Iraku i Afganistanu, wycofają żołnierzy z Europy i Japonii, nie będą prowadzić tak bezwzględnej walki z terroryzmem. Oczywiście – nie nastąpią wszystkie te rzeczy naraz, ale Amerykanie i tak tracą inicjatywę. Irak i Afganistan trzeba doprowadzić do końca, ale te wojny można wygrać. Interes Ameryki (i świata) jest tutaj ważniejszy niż słupki popularności. Nie przypuszczam też, by administracja Obamy postawiła się Chińczykom, ale fakt, że Republikanie nic z tym też nie mogą zrobić, neutralizuje ten argument. Nie przewiduję tragedii, po prostu wolę, gdy politykę zagraniczną prowadzi Republikanin, w dodatku sprawdzony.

Nie chcę przedłużać tej notki. Ja, gdybym mógł, zagłosowałbym na McCaina. Uważam, że w przypadku prezydenta Stanów Zjednoczonych najważniejsza jest osobowość, a nią McCain zdecydowanie pokonuje Obamę. Senatora z Arizony bardzo szanują też Demokraci, którzy wielokrotnie z entuzjazmem wypowiadali się na temat jego potencjalnej prezydentury. Uważam też, że McCain jest po prostu bardziej kompetentny….

… cóż z tego, jeśli prawie na pewno wygra Obama. Wydał za dużo pieniędzy na kampanię, by przegrać. Zbyt dużo osób w niego zainwestowało, zbyt duża mobilizacja elektoratu. Ważna jestt też dysproporcja w wydatkach. Być może się jednak mylę i w Białym Domu zasiądzie McCain. Wierzę, że efekt Bradleya może wystąpić, ale nie we wszystkich stanach i nie na poziomie 7-8%.

Powodzenia, oby Barack Obama dobrał sobie doskonałych doradców, bo Biały Dom to nie zabawka. Na swoim podwórku niech robi, co chce, ale Ameryce nie jest potrzebna dramatyczna zmiana kursu polityki zagranicznej. Owszem, można bardziej zaufać Europie, ale Europa w Azji nigdy nie będzie miała do powiedzenia tyle, co Waszyngton.